Chcialem opisac wszystko juz wczoraj ale oprocz pracy wiekszosc dnia zeszla mi na spaniu i jedzeniu wiec nie bylo czasu :). Mimo ze to juz moj 8my maraton, dla mnie to dalej potezny dystans. Chociaz coraz bardziej jestem w stanie przewidziec co moze sie stac, tym razem poprawilem swoj rekord o 20 min na co musialem poczekac 4 lata a wiec dalej a wiec emocje porownywalne z pierwszym.
Teraz zasluzenie przechodze w roztrenowanie ale chce bieg opisac bo na pewno bede do tego wpisu wracal w sezonie 2015 :). Na wstepie zanim tekst zacznie robic sie dlugi, ogromne dzieki dla wszystkich blogujacych na AT i trzymajacych za mnie kciuki a szczegolnie dla @Arkadiusz Cichecki, @Bogusław Pergoł i @Jakub Masiuk ktorych wpisy o przygotowaniach wiele razy ruszyly mnie z fotela. Jeszcze wieksze dla @Grzegorz Markowicz za cenne rady oraz (a moze przede wszystkim) za zmuszenie mnie do czytania 'Biblii Treningu’. Wszystko to mialo ogromny wplyw na moj wynik.
Opis imprezy musze zaczac od tego ze z jakichs wzgledow Wegrzy nas lubia. Jestesmy chyba idealnymi sasiadami- na tyle blisko zeby miec podobne cechy ale jednoczesnie wystarczajaco daleko zebysmy historycznie nie zdazyli sie poklocic :). Moja dziewczyna jest Wegierka i wychowala sie niedaleko Budapesztu (stad tez miedzy innymi pomysl na ten maraton), kiedy pierwszy raz poznalem jej ojca zaczal od opowiesci o tym jak za mlodu mieszkal w Polsce i ze byly najlpiekniejsze lata jego zycia, pozniej wypowiedzial 'Polak-Wegier dwa bratanki…’ po Wegiersku :).
Okazuje sie ze to przyslowie jest tam naprawde w obiegu. Na trasie spotkalem tez wielu Polakow, na Expo byly reklamy naszych maratonow a na liscie startowej rowniez zobaczyc mozna bylo sporo 'POL’. Atmosfera byla wiec super a samo pasta party gdzie zaserwowano lokalny makaron z bialym serem i smietana, grala zywa muzyka a ludzie tanczyli bylo warte calej podrozy. Na to wszystko Budapeszt ktory jest po prostu piekny sam w sobie i trasa ktora biegnie przez wszystkie najwazniejsze punkty… Zaczelo sie naprawde super.
Ze zlych wiesci przed maratonem to zmiana jego daty miala ogromny wplyw na sam bieg. Oryginalnie maraton mial sie odbyc w niedziele, tak zreszta bylo kiedy sie na niego zapisywalem, poniewaz jednak w niedziele wypadly wybory musieli zmienic na sobote co oznaczalo spory chaos dla wszystkich przyjezdnych. Zeby ulatwic start ludziom ktorzy rano dopiero przyjada, start przesunieto na 11ta- przy 26 stopniach i bezchmurnym niebie nie byly to najlepsze wiesci co zreszta widac po wynikach pierwszych biegaczy na mecie i liczbie ludzi ktorzy nie ukonczyli.
Po dlugim wiec snie, juz okolo 9tej siedzialem w taksowce szczesliwy ze tym razem to nie ja a moja dziewczyna wyslucha tradycyjnego wykladu o tym jak maraton psuje kierowcy biznes i czemu nie mozemy biegac poza miastem- ja w jezyku Elfow prawie nic nie rozumiem :). O dziwo okazalo sie ze taksowkarz sam biegal wiec sprawnie dowiozl nas na start i nawet zyczyl powodzenia. Sam start zoorganizowany super, wszystko oznaczone, opisane ale przede wszystkim pilnowane, naprawde zaoszczedzilo sporo stresu.
Pozegnalem sie wiec z rodzina ktorej wieksza czesc tez biegla ale swoim tempem, stanalem w strefie 3:52-4:30. Zapisujac sie na maraton prawie rok wczesniej wybralem ten przedzial bo brzmial on bardziej realnie a sam wiem jak ciezko sie ludzi wyprzedza wiec nie chcialem zeby ktos musial wyprzedzac mnie. Wegiersko/Angielskie odliczanie i ruszamy szeroka ulica w strone rzeki.
Poczatek idealny- ogromna, szeroka ulica ktorej konca nie widac idealnie przemieszala ludzi, nie bylo problemu z wyprzedzaniem. Nie trzeba bylo rowniez skakac po kraweznikach albo biegac po trawie, miejsca bylo naprawde duzo zeby kazdy ustawil sie w swoim tempie. Pierwszy km mijam sporo pozniej 5 min. Przy drugim juz powoli musialem zaczac sie spowalniac bo tempo zblizalo sie do 4 i gdyby byl to polmaraton pewnie lecialbym dalej ale tutaj mialem jeszcze 40 przed soba.
Pierwsza dycha to czysta przyjemnosc, miejsca piekne, pogoda jeszcze nie daje w kosc a kibice naprawde zyja calym wydarzeniem. Okolo 11go kilometra wyprzedzam pace-makera 3.30 co daje duza satysfakcje i ogromny zastrzyk energii. Tempo w miare stale, biegniemy przy rzece po stronie gdzie mozna schowac sie w cieniu za murem, czysta sielanka. Przy 15tym km zjadam pierwszy zel – w dalszym ciagu czuje ze moge biec i biec ale wiem z treningow ze do problemow to jeszcze kawalek.
Kilometr 17 i po raz pierwszy mysli przesuwaja sie z 'mam swoj dzien, biegne na 3 godz’ na 'to nawet jeszcze nie jest polowa’ :), do kryzysu mi jednak jeszcze daleko. Zmieniamy brzeg i teraz zamiast cienia murek chroni przed wiatrem a my jak na patelni przez kilka kilometrow smarzymy sie w pelnym sloncu, tu po raz pierwszy widze ludzi idacych, ze mna wszystko dalej ok.
Nic ciekawego nie dzieje sie do 25 km, caly czas realizuje swoje zalozenia, zjadam zele, pije wode i jestem pewny siebie. Od 25 wlacza sie moj auto-pilot, nie jest to kryzys ale etap ktory w bieganiu lubie najbardziej, kiedy ja mysle o wszystkim innym a nogi biegna same, czas mija bardzo szybko i na chwile budze sie okolo 30go gdzie zaczynaja mijac mnie ludzie. Szybka ocena sytuacji i zaczynam sie martwic ze wyprzedzajaca mnie grupa ludzi to pewnie Ci ktorzy trzymali sie pace-makera co oznacza ze i on za chwile mnie wyprzedzi, czyzby spiac na jawie moje tempo az tak spadlo?
Na szczescie okazuje sie ze to sztafeta ktora wlaczyla sie na swoja ostatnia odslone, a wiec jacys farciarze ktorzy maja dyszke do zrobienia w tak pieknym miejscu :). Juz obudzony zaczynam analizowac wszystko dookola, czas juz widze ze 3:05 poza zasiegiem ale wiem ze dalej biegne na swoj rekord a to dodaje sil. Zaczynam jednak myslec 'pisal Boguslaw, pisala Bogna ze 37 km to jeszcze nie meta, wstrzymajmy sie z szampanem’. O dziwo do 40 km nie dzieje sie nic.
Cala droge oszukwialem sam siebie ze maraton to 40 km bo pozniej to juz praktycznie meta, teraz jednak slabne i to porzadnie. Jaki to obciach poddac sie tak blisko, nie ma takiej opcji. Poniewaz moje cialo nie uwierzy juz w klamstwa o mecie na 40tym kilometrze a widze juz gdzie jestem i jak stad jeszcze daleko do mety, probuje taktyki o ktorej czytalem w wywiadzie z Paula Radcliffe- kiedy robi sie ciezko zacznij liczyc od 100 do 0 zeby zajac czyms swoj umysl.
Tak wiec lecimy, 100, 99, 98… czy to mrowienie w nogach to juz skurcze? 55, 54, 53 – Jak dlugi jest ten kilometr?! 4, 3, 2, 1 … Ok co teraz- myslalem ze to rozwiaze problem, z braku lepszych pomyslow 100, 99, 98… :). 75, 74 – chwila, to nie ta ulica?! Pomylilem sie, skrecamy w lewo! 41wszy kilometr i nawrot, widze jak daleko jest pacemaker 3.30 ktory caly czas wydawal sie 'gryzc mnie po pietach’.
Od tego momentu zaczyna sie robic super- mam nawet sile przyspieszyc na finish’u. Na mecie jak prawie nigdy (wylaczajac bieg na 5 km) opieram sie o barierke i musze chwile poodychac. Dostaje medal i pakiecik z ktorymi udaje sie na trawe- nauczony doswiadczeniem padam tak zeby miec w zasiegu reki jedzenie i picie i powoli do mnie dociera ze sie udalo.
Ze skrajnego zmeczenia po wypiciu i zjedzeniu wszystkiego co bylo w torbie zmieniam stan na niewytlumaczalna euforie, udalo sie, mimo ze pobic ten wynik bedzie jeszcze trudniej w tej chwili zrobilem swoja zyciowke.
Moje przemyslenia na temat maratonu z jego mety? Po pierwsze widac relacje 1:1 miedzy tym ile sie trenuje a jakie wyniki osiaga. Profesjonalisci robia ponad 100km tygodniowo szykujac sie do maratonu, ja robilem okolo 150 miesiecznie ale musze przyznac ze gdybym mial zrobic to jeszcze raz skupilbym sie na dlugim wybieganiu. Nie tylko 30km ale trzeba wplesc tam 35- moze sie myle ale moje wymierzone w punkt sily to wlasnie efekt tego ze najdluzszy dlugi bieg to 30 a nie 35 km.
Czy moglem osiagnac lepszy czas? Tego dnia, na tym biegu mysle ze nie, to bylo moje maximum i musze przyznac ze nie mowie tylko o mozliwosciach fizycznych, takie przygotowanie do maratonu to max tego co moge w tej chwili poswiecic, ile czasu wygospodarowac zeby nie poswiecic innych aspektow mojego zycia, stad tez mysle ze klucz na 2015 to nie jak wygospodarowac wiecej czasu a jak poprawic jakosc treningow. Tego dnia dalem z siebie wszystko i widze to chociazby po tym jak zachowuje sie moje cialo juz po.
Ogolnie jednak o maratonie (oraz pewnie o kazdej podobnej imprezie), dlaczego tak to lubie- najpierw powstaje marzenie (poprawic zyciowke), na poczatku jest super bo da sie to sobie wyobrazic, kiedys jednak trzeba zaczac realizowac. Im blizej terminu tym marzenie sie oddala a na ostatniej prostej latwo zwatpic i sie poddac, w koncu jednak nadchodzi ten dzien i teraz nie wiem ktory moment lubie bardziej- ten w ktorym zdaje sobie sprawe ze jednak sie to dzieje czy kiedy juz po mecie czuje ze jesli to udalo sie zrealizowac, nie ma w zyciu takiej rzeczy ktorej nie da sie zaplanowac i osiagnac a wiec warto.
Na koniec tylko mala ciekawostka dla wszystkich amatorow jak ja- na bieg zabralem jednak pulsometr bo chcialem sprawdzic czy wartosci beda sie zgadzaly i czy faktycznie maraton sie biegnie na 80-85% tetna, oto co pokazal moj :). Wnioski dwa- (1) oczywiscie pominawszy ta wartosc 110% tetna maksymalnego ktore moglo byc jakims przypadkowym impulsem, 89% to troche grubymi nicmi szyte – trzeba dac profesjlonalistom ustalic moje maksymalne tetno; (2) ja zasluzylem na roztrenowanie a moje serducho na duzo czerwonego wina :).
Jeszcze raz wszystkim dzieki za trzymanie kciukow.
Dzieki wielkie jeszcze raz. Budapesz jak najbardziej polecam- sam mysle nad polowka IM tam :). Ten tydzien to zasluzona regeneracja, ale skompletowalem juz wszystko potrzebne do treningu wiec postaram sie jak najszybciej zaczac opisywac moje przygotowania do polowki IM w 2015 i w koncu bedzie cos na temat Triathlonu :).
Gratuluję super startu! Ten Budapeszt kusi;) Jakoś tak już jest, że jak człek czuje, że mu w danym dniu idzie to przeważnie jakiś chochlik musi się wkraść i całą jego euforię, radość z biegu popsuć, choć troszkę. Może to i dobrze, bo wtedy jest większa motywacja do treningu;) A winko jak najbardziej zasłużone;)
Budapeszt oh ah , byłem tam …ok 40 razy 🙂 , tam planuje w 2016 IM 70.3 , piękne miejsce do uprawiania biegania , tri itp.Ludzie mega pozytywnia dla Nas.Gratuluje wyniku …a wina czerwonego pewno nie zabrakło 🙂
A propos Pauli Radcliffe, to miałem ją okazję spotkać na Sopockiej Vervie, gdzie była jednocześnie gościem honorowym i zawodniczką (zajęła czwarte miejsce w K) 🙂
:):) Brawo…..gratuluje a teraz zasłużenie wypoczywaj:):). Z drugiej strony zazdrosze i tez czekam na poprawe zyciówki bo juz od 2 lat stoi w miejscu na 3:36 i nie chce sie złamać. A z drugiej strony to skoro czekales na to 4 lata i sie udalo ..to moze tez mam szanse:). Fajnie ze czytasz Biblie….fajna ksiazka. Teraz jestem pod wrazeniem innej ’ Trening z pomiarem mocy’, razei jestem po pierwszym czytaniu ale ona zuplenie wywróciła moje wyobrażenie o treningu na rowerze i pokazała ile błedów robiłem w dotychczasowym treningu….Jeszcze raz gratulacje!!!!!!!!
Również bardzo podoba mi się Budapeszt i cala otoczka chociaż bylem tam tylko 2 razy. Ciesze się, że moje wpisy mogą w jakimś stopniu inspirować. W końcu to towarzysrwo wzajemnej adoracji 🙂 Gratuluję wyniku, teraz już wiem czym to pachnie….. 🙂
Gratuluje udanego startu! Studząc jednak troche euforyczne pragnienie duzej ilosci czerwonego wina jako rzekomego panaceum w okresie roztrenowania czyt. regeneracji proponuje w tej fazie umiar w spozywaniu alkoholu bez wzgledu na jego nośnik czy to czerwony czy bialy, bo alkohol jest wszedzie ten sam a jego duze ilosci na pewno nie pomogą w regeneracji a na przywolany mięsień sercowy moze wrecz zaszkodzic zanim inne atuty czerwonego trunku beda mialy sposobnosc pomoc:) Troche żartobliwie ale w meritum niezwykle powaznie. Szczegolnie teraz po ciezkim sezonie i startach jest to wazne. A jak juz sie zregenrujesz to wtedy wbrew pozorom mozesz sie napic wiecej z mniejsza szkoda. Pozdr:)
Gratulacje!!! Bardzo ciekawy wpis. Po przeczytaniu mam ochotę wystartować w Budapeszcie :-). No i miło mi, że miałem ziarenko w Twoim Wielkim Sukcesie. Ale najciekawsze zdania są na końcu wpisu :-). Czerwono-winnego roztrenowania życzę :-).