„Zdobyłem’ SŁAWĘ, ale pieniędzy nie ma ………
Witam, nie wiem na ile ktoś czyta to co pisze ale kiedyś tam przystępując do AT TEAM podniosłem rękawicę a w zasadzie dwie. Jedna to triathlon i tu jest sedno sprawy, a druga rękawica nazywa się : …….. co widział i słyszał chętnie Wam opowie. Nie!! Skądże znowu nie jestem uszczypliwy. Ale wiele razy już czytałem deklaracje: będę pisał/a co tydzień itd. Itd.
Zresztą nie ważne. Do rzeczy. A dziś będzie o WIELKIEJ rzeczy. Będzie o SŁAWIE. Wszyscy o niej marzymy. Kiedy płyniemy, jedziemy lub biegniemy to ona nam zaprząta głowę. Oczywiście zaraz po tym co zjemy albo na co mamy ochotę po treningu, co musimy zrobić i gdzie musimy zdążyć i oczywiście skąd skombinować kasę na kolejny start albo coś do roweru. Starzejemy się a sławy jak nie ma tak nie ma. No może z wyjątkiem kilku wyjątkowych marzycieli…… Chwila, chwila – sprawa jest tak naprawdę bardzo prosta. W odpowiednim czasie wchodzimy na stronę Sławski Festiwal Triathlonu, zgłaszamy się, wpłacamy rozsądne wpisowe i ENTER. I co??? I zdobywamy SŁAWĘ. Uwierzcie, nie pożałujecie.
Więc dzisiaj opisze jak to ja zdobyłem Sławę, a w zasadzie więcej zachwytu będzie pod adresem samej Sławy niż mojego jej zdobywania. Powiem szczerze, że jestem pod wrażeniem zawodów, organizacji i atmosfery. Jasne, że były elementy które można wytykać. Gdzie ich nie ma ?! Zresztą znalazł się ktoś co dogodził każdemu? Mówiąc o sobie powiem, że jestem raczej wymagający ale z dystansem. Ale w tym przypadku plusów dodatnich było sporo więcej niż plusów ujemnych. Kto nie był na zawodach w Sławie niech żałuje. Ok, nie startowałem w nie wiadomo ilu zawodach. Ale atmosfera jaka panowała w Sławie była super przez duże S. Nie do wiary, że za takie wpisowe jednak można zrobić super zawody/imprezę i tu wielkie ukłony w stronę Pana Jurka Górskiego i wszystkich którzy mu w tym pomogli. Mało tego za to wpisowe oprócz wspaniałej atmosfery miłe zaskoczenie w pakiecie startowym: dobrej firmy koszulka, czapka i bidon. Wiem jedno. Jak zdrowie pozwoli to w przyszłym roku ja tam jestem i zachęcam wszystkich którzy nie byli. Naprawdę warto.
Generalnie wszystko super oznakowane. Od rogatek Sławy tablice kierunkowe gdzie to ten triathlon się odbywa. W samym ośrodku też zginąć trudno. Można nieźle przywalić w tablice kierunkowe. Strefa mety super zorganizowana. Z wielkim telebimem, sceną, zielonym dywanikiem, trybunami i nagłośnieniem. Cóż chcieć więcej po zawodach, a i przed startem wszystko to razem płynnie adrenalinie podnosi. Aż miło posiedzieć i ciary poczuć. Tym bardziej, że wszystko w lesie z widokiem na jezioro. A za plecami jadła i miodu ci pod dostatkiem. Oczywiście płacić trzeba. Po prostu żałujcie, że Was nie było!!!!!!!!!!
A teraz będzie o trasach i potem trochę o moim starcie.
Więc trasa pływacka dobrze oznaczona, nawet bardzo. Trudno się byłoby zgubić – nawet mi. Woda ciepła, dość czysta i mało rybna/kacza. O ile ryby uwielbiam to nie zawsze lubię jak mi się potem odbija taką wodą. A zwyczajowa już tak mam, że jak tu nie skosztować. Do tego głęboka w sam raz. Trzeba pływać nie chodzić. Miałem obawy o samo wyjście z wody po takiej sobie drabince, lecz w sumie było ok. Trochę długi dobieg do strefy, ale przecież to też zawody. Zresztą czasami sama strefa rowerowa jest kilka razy dłuższa niż tutaj dobieg . Jak już jesteśmy w tej strefie to też wszystko ok. Zorganizowana nie na opak, tylko tak po ludzku. Dla wybrednych….. dywaniki były.
Trasa rowerowa …Hm. No tutaj powiem tak. Fajna, ponieważ mało zaludniona i w sumie osłonięta. Do tego jak na mój gust prawie płaska i jak dla takich specjalistów jak ja – szybka. Tzn byłaby jeszcze szybsza gdyby nie nawierzchnia. W części tylko fajna, a w części trzeba było uważać. Drżałem całą drogę żeby kapcia nie złapać. Zatankowałem powietrza w swoje koła tyle, że prawie się ulewało. Miejscami sporo nierówności, a do tego niedawno połatane staropolskim sposobem: tym cholernym ryżem na smole. No, ale co mieli za wpisowe (to niewielkie) nowy asfalt zrobić. Taka droga jest i kropka. Pierwszy nawrót, szeroki i fajny. Ale drugi już taki sobie. Najpierw zakręt 90 stopni na wąskiej dróżce 150-200 m i na tej samej dróżce nawrót. Wyjazd taki sam. Z tym chyba można by coś zrobić.
Trasa biegowa – i znowu mam mały dylemat. Dlaczego? Odpowiem tak. Trasa fajna na upalne dni. Cała w lesie. Super poprowadzona i wygrodzona. Nawierzchnia – parkowa. Tzn piach. Trochę korzeni (fakt oznaczone farbą). Trochę zbyt kręta była ta ścieżka i wbieg na drugą pętle niezbyt czytelny. Kilku przeżyło dwa razy finisz. Ale suma sum – trasa super. Co do tych korzeni przyznam, że gdyby nie cenna sugestia samego Ojca Dyrektora, którego spotkałem przed zawodami. To mogło by być niezbyt ciekawie. Ja raczej szybciej biegam – przynajmniej tym razem tak było. Chapeau bas Łukasz za ostrzeżenie. Co do samego spotkania to raczej Ojciec Dyrektor mnie spotkał. Co było miłe. Pakuje się pomalutku w swoją piankę, słuchając Jurka Górskiego na odprawie co by czasu nie marnować, a tu nagle jakaś łapa wciska się w moją i wita. Unoszę głowę i proszę…….. Miło było się spotkać i parę słów zamienić.
To tyle o trasach. Sama ceremonia/dekoracja tych co to byli trochę szybsi od innych przebiegła bardzo, bardzo sprawnie. Na ostatnich zawodach trwało to dłużej niż same zawody………
Teraz trochę o moich „wyczynach’ i będzie raczej krótko. Jak zwykle obawy przed pływaniem. Co to będzie. Choć ludu mniej to powinno być spoko. Kurcze pierwszy raz udało mi się cały czas płynąć. No może z małym wyjątkiem kiedy zaczynając raczej spokojnie (kartka na plecach koniec wyścigu) zacząłem się przeciskać do przodu i zaliczyłem kopniaka od żabki, mało tego prosto w krtań. Woda plajtowała uderzenie ale najpierw duży łyk słodkiej wody na otrzeźwienie, a potem chwile podryfowałem jak kaczuszka. Z tą małą różnicą, że one często tak bujając się na wodzie mają dupkę do góry, a ja miałem ją do dołu. Uprawiałem leżing. Ale to była chwilka i potem jak doszedłem do siebie już był gaz. Oczywiście nie taki jak myślicie (fali nie było). Było jeszcze kilka mniejszych kopniaków ale jak się człowiek przeciska do przodu to tak bywa. Uważam, że wychodząc z wody po lekko 15 minutach (czas na liście wyników jest razem z tym długim dobiegiem) to jak na mnie ok. Tym bardziej, że złapałem rytm i gdyby było trochę więcej pływania to nie zaszkodziło by. Fakt być może myśl że woda tak w miarę głęboka albo jak kto woli w miarę płytka pomogło.
To tyle pływanie, teraz jestem już przy rowerze. Oczywiście błędu z chipem tym razem nie popełniłem i był pod pianką. Trochę się motałem co Pan z kamerą skrzętnie nagrywał cały czas. Siup na rower i poszło. Rower był mocno pracowany co przy tej nawierzchni dupy nie urywa. Ale skoro na pływaniu straciłem do najlepszych ok. 6 minut to na rowerze tylko 4 minuty i to chyba nieźle. I mała uwaga co do roweru. Niestety drafting był. I nie można powiedzieć, że draftują ludzie którzy czegoś nie rozumieją. Jak sobie tak cisnąłem na tym swoim rowerze w pewnym momencie minęła mnie grupka 4 kolarzy. Tak to byli kolarze nie triathloniści. Do tego fury mieli wypasione. Odjechali na jakieś 20 metrów i tak mnie wkurzyli, że postanowiłem ich dogonić i coś wcisnąć. Tak też zrobiłem. Niestety mijając ich rzuciłem co wyprawiają, że to nie tur de france. I co? Nico! Uśmiech tylko. Postanowiłem docisnąć i udowodnić, że dam radę sam!!! Nie wiem na ile im odjechałem. Mam taką zasadę, że nie odwracam się do tyłu. Czy to rower czy bieg. Po kilku minutach znowu mnie minęli i niestety odjechali dalej poczym znowu ich dogoniłem i już rzuciłem ostrzejszy tekst. I znowu nic. W między czasie mijaliśmy się z sędziami na motorze i pokazywałem tą grupkę przed sobą (niestety nic) Sytuacja się powtórzyła. Skończyło się tym, że w końcu poczęstowałem ich parówami. Ale oni je przełknęli i odjechali na jakieś 100 m. Nagle wyprzedza mnie grupka 5 kolarzy i pierwszy mówi do mnie: siadaj dogonimy ich!!. I dogonili – pracując wspolnie przez następne kilometry. Rany, ręce opadły. W końcu odpuściłem rywalizacje z tą grupą/dupą. Stwierdziłem, że i tak ich dojdę na biegu. Ale powiało światełko nadziei. Widzę w pewnej chwili motocykl z naprzeciwka – sędzia!!! Wyprostowałem się na rowerze i gestykulując pokazywałem na ten peletonik przed sobą. Podziałało. Sędzia za chwilę mnie wyprzedzał i słyszałem gwizdek. Niestety było takich więcej.
Miało być krótko- ups. Więc bieg. Bieg był szybki tyle mogę powiedzieć. Choć czułem, że można było coś jeszcze dołożyć. Ale to już historia. Zresztą dobieg do mety był dość z górki i na zielonym dywaniku tak chciałem dogonić tego przed sobą że w pewnym momencie moje nogi nie bardzo rozumiały która jest która. Skończyło się dobrze – ustałem. Po mecie buziak od mojej Kasi. Potem uścisk od synów. Łezka w oku …………
Ogólnie nie było źle.
Tyle podsumowania.
Co do jednej rzeczy mogę się tylko przyczepić. Tak na poważnie. Higiena po starcie. Niestety organizator zapewniał tylko jezioro. Kilku osób z napisem organizator pytałem się gdzie można wziąć prysznic. W odpowiedzi zdziwiona mina. W końcu znalazłem. I nie chodzi o to że organizator nie zapewnia, tylko żebym po starcie nie musiał szukać przez pół godziny i chodzić od drzwi do drzwi.
Niektórzy narzekali, że nie było punktów z wodą, odżywiania. Nie wiem czy to na takim dystansie ma znaczenie. Ja na rowerze ze swojego bidonu wziąłem dwa łyki wody i tylko dlatego że chwilę wcześniej wciągnąłem rogalika – co miał siedem dni.
Jestem winien jeszcze jedną rzecz. Mianowicie kiedy już się umyłem i siedzę z rodzinką na objedzie. Wcinam ulubioną rybkę z wszelkimi sałatami. Czytam wyniki – których zdjęcie sobie zrobiłem. I co widzę? Goście od draftu z numerami, które mi utkwiły w pamięci miejsce 7,8 – do tego po karze 3 minutowej. Aż mnie przytkało! Jak to? Niemożliwe !!!!? Po obiadku szybki szus do pana przy kompie i mówię mu: to niemożliwe. Oni kończyli rower przede mną kilkanaście sekund. Pan pozaglądał po sprawdzał i mówi: rzeczywiście na biegu zrobili jedno kółko mniej. Ale potem dobiegali drugie. Poprawimy. Uf – kamień z serca.
Wiem miało być krótko, ale wyszło jak pływanie – za długo.
W każdym razie ja tam w przyszłym roku jestem. Nawet posiedzieć
Pozdrawiam
Krzysztof Górecki
Sława już jest… na twojej rozpisce zawodów zaliczonych, gratuluję. I znów, niestety, przewija się temat draftu, kiedy to się skończy?!
Dzięki Łukasz, choć przyznam że szału z wynikiem nie ma. Ta …… woda :(((( za dużo tracę. Fakt, to był szybki dystans i nie było na czym nadrobić. 6 minut straty w wodzie do najlepszych na takim dystansie to przepaść. Ale to pokazuje tylko nad czym trzeba pracować. A Grzegorz skończył na 7 msc. Przyznam, że porównywałem swoje i jego wyniki. W wodzie dowalił mi że brak słów. Na rowerze straciłem do niego minutę. To jak na kogoś kto nieco ponad rok trenuje na rowerze to chyba całkiem całkiem. Fakt ma kilka wiosen więcej i sam widzę po sobie że z każdym rokiem trzeba weryfikować cele i możliwości. Pozdrawiam i do miłego
Gratulacje Krzysztof! Miło było cię spotkać i pogadać chwilę. Cieszę się, że moja uwaga się przydała. Na treningu przed zawodami te korzenie od razu rzuciły mi się w oczy, ale zielono-żółta farba raziła w oczy, więc nie dało się nie zauważyć. :-)) A nawierzchnia na rowerze :-)) co cóż… w okolicy Sławy wszędzie tak jest, wytrzęsło mnie na niedzielnym treningu, ale jak widziałem Grześka Zgliczyńskiego, który przyzwyczajony do amerykańskich, szerokich i równych jak stół dróg, pomyka z prędkością światła, to przestałem się tym przejmować. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale Grzesiek wyszedł z wody szósty i w klasyfikacji generalnej wpadł na metę chyba 8 przed wieloma młodziakami 🙂 szok, jak kondycja w takim wieku.
Z Jurka doświadczeniem zawody muszą mieć swój poziom… 🙂 A Ty Krzysiu, co by nie pisać zdobyłeś Sławę! :-))