Gdyby ktoś dwa lata temu w czerwcu powiedział mi, że będę startować w zawodach triathlonowych, to bym go wyśmiała. Maratony rowerowe, czy też biegowe – proszę bardzo, lecz dobrowolnie wejść do wody – nie ma mowy. Wodę omijałam szerokim łukiem do czasu, kiedy to mój syn dwa lata temu postanowił na miesiąc przed zawodami w Poznaniu wziąć w nich udział. Patrzyliśmy na niego z niedowierzeniem, bo on nigdy nie przejechał rowerem 90 km, z pływaniem też specjalnie jakoś nie był zżyty, jedynie biegał bardzo dobrze. Postanowiliśmy całą rodziną towarzyszyć mu, bo nie wierzyliśmy, że w ogóle da radę zawody ukończyć. On zaś ku naszemu zaskoczeniu ukończył swój pierwszy triathlon i uczynił to, jak to się mówi, „z biegu’.
To co zobaczyłam wtedy w Poznaniu, samą formułę zawodów tri, wywarło na mnie tak ogromne wrażenie, że postanowiłam za rok też wziąć w czymś takim udział. Problem polegał na tym, że nie umiałam pływać. Należało więc jak najszybciej znaleźć trenera, który by mnie tej sztuki nauczył. Regularne zajęcia raz w tygodniu rozpoczęłam w sierpniu 2013 r. Po półrocznej nauce zachwycona faktem, że potrafię utrzymać się na wodzie, w przypływie szaleństwa (o czym wiem teraz) zapisałam się na pierwsze swoje zawody w Olsztynie w maju 2014 r. Pojechałam pełna optymizmu i wiary w swoje umiejętności. Na spotkaniu przedstartowym dowiedziałam, że woda w jeziorze ma 14 st. Niewiele mi to mówiło. W czasie pływania w olsztyńskim basenie, jeden z zawodników podpowiedział mi, że skoro ja nigdy nie pływałam w wodach otwartych i dopiero co kupiłam piankę to może lepiej dla mnie będzie pojechać nad jezioro i sprawdzić jak mój organizm zachowa się w innych warunkach niż basenowe. Tak też zrobiłam. Wieczorkiem podjechałam nad jezioro, założyłam piankę, chlup do wody i … szok. Jezioro jest zimne , a właściwie to bym powiedziała lodowate. Przede wszystkim był to autentyczny termiczny szok dla organizmu. Próba pływania w wodzie okazała się totalną porażką. Nie potrafiłam oddychać! Wcześniej to ja sobie wizualizowałam w domu, jak mam pływać gdy się zmęczę, ale tutaj wszystko było nie tak! W jeziorze toczyła się moja walka o każdy haust powietrza, a zimno paraliżowało mi moje ciało. Skutek tej próby był taki, że zdecydowałam oddać te zawody walkowerem. Do dzisiaj nie uważam tego za porażkę, gdyż przy tamtych umiejętnościach to była jedyna słuszna decyzja i nigdy jej nie żałowałam. Wiem, że tą decyzją uratowałam sobie własne życie. Może to brzmi pompatycznie, ale to jedyne określenie jakie przychodzi mi do głowy. Wtedy też uświadomiłam sobie, że udział w zawodach triathlonowych musi jeszcze poczekać do kolejnego roku.
Z drugiej strony, z racji licznych obowiązków zawodowych, czas jaki poświęcić mogę na treningi bywa różny i nie ukrywam, że nie grzeszę regularnością ani systematycznością. Jedynie wyjście raz w tygodniu na basen jest w miarę stałym punktem w moim kalendarzu. Mam czas to pobiegam, mam czas to pojeżdżę, a że nie mam go dużo to i treningów też za wiele nie ma.
Z kolejnym rokiem 2015 pojawiły w końcu plany, żeby jakieś zawody zrealizować. Oczywiście Poznań był pierwszy na liście, bo to w tym mieście pojawiła się chęć wzięcia udziału w imprezie triathlonowej.
Pamiętając temperaturę olsztyńskiej wody wiedziałam , że nie mam co szukać zawodów w maju, najwcześniej mógł być to czerwiec. Wypadło zatem na połówkę Ironmana w Suszu. Miesiąc przed Poznaniem, więc dobry sprawdzian moich umiejętności. Opatrzność czuwa jednak nad fantazją ułańską i zesłała mi niespodziewanie na dwa tygodnie przed Suszem – olimpijkę w Lubaszu. Zawody praktycznie ogłoszone w ostatniej chwili, więc i mało osób zdążyło się na nie zapisać. Powiem tak: była to bardzo fajna, kameralna impreza, idealna na pierwsze tri. Najbardziej stresowałam się oczywiście wodą. Temperatura 18 st. okazała się nie taka straszna. Pływało mi się dobrze, może bez szaleństwa, ale swoim równym tempem. Gdy wyszłam z wody już poczułam się zwycięzcą! Wydawało mi się, że najtrudniejsze zadanie zostało wykonane, lecz niestety bardzo się myliłam. Nie bałam się roweru, bo co to dla mnie 45 km. Jednak trasa rowerowa okazała się ciężka. Ciągłe zjazdy i podjazdy oraz wiatr sprawiły, że nie było łatwo jechać. Ponieważ dozwolony był drafting to przez dwa okrążenia miałam uwieszonego na kole faceta, który stwierdził, że nie ma sił i że jest stary, dlatego też nie dawał zmian. Trochę byłam zdziwiona, bo jak na zmęczonego to wyjątkowo dużo gadał, kiedy ja nie miałam siły odpowiadać. Pod koniec naszej przejażdżki okazało się, że jesteśmy w tej samej kategorii wiekowej. No cóż, ja tam nie czuję się staro. Po czasie sądzę, że po prostu złapał kretynkę i oszczędzał siły na bieg. Mnie niestety rower ogromnie wymęczył, a tu jeszcze trzeba biec! Nigdy wcześniej nie robiłam tzw. łączonych treningów. Nie było na nie czasu. Jak zeszłam z roweru nie wiedziałam co mam zrobić, aby w ogóle przejść do biegu. Więcej więc spacerowałam, niż biegłam. Szłam i myślałam sobie :’Co to jest?! Gdzie te endorfiny?! Co ja tu robię?! Nigdy więcej!’. Myśl o zbliżającym się Suszu i większym dystansie przerażała mnie.
Do Suszu przyjechałam późną nocą. Rano pobudka, jakieś śniadanie, potem biuro zawodów, numerki, wstawianie roweru do strefy zmian itd. Postanowiłam na tych zawodach nie „zajechać się’, robić wszystko asekuracyjnie, tak aby w ogóle zawody ukończyć. Celem było zmieścić się w limicie czasu. Wszystko mi w Suszu pasowało – atmosfera, genialni kibice na trasie rowerowej oraz urokliwa trasa biegowa dookoła jeziora. Wszystko było jak należy. Było bardzo ciepło, na bufetach był lód, którym – jak podpatrzyłam- zawodnicy obkładają kark. Za kolejnym okrążeniem jeziora też tak zaczęłam robić- było to bardzo pomocne w ochłodzeniu organizmu. Swój debiut połówki zrobiłam w czasie 5:44 i byłam bardzo szczęśliwa, naładowana endorfinami, jak nigdy w życiu. O takim wyniku nie śniłam. Chciałam tylko ukończyć zawody, a wynik był bez znaczenia.
No i w końcu nadszedł czas na Poznań – cel mojej nauki pływania! Jednak w Poznaniu wszystko było inaczej niż dwa lata wcześniej. Strefy zmian w jakiś gigantycznych odległościach, woda z falami jak na morzu, koszmarny wiatr, który wydawało się, że zdmuchnie mnie z ulicy jak piórko. Przerażenie było tak wielkie, że rano jedyne co chciałam zrobić to wracać do Wrocławia. Ale były to zawody, na które po raz pierwszy przyjechałam z rodziną. Tak jak my dwa lata wcześniej kibicowaliśmy mojemu synowi, tak teraz oni mi kibicowali. Nie pozwolili mi na powrót do domu, wierząc, że jestem w stanie przepłynąć, przejechać i pobiec w tym wietrze. Usłyszałam wystrzał startera i cała naprzód! Niestety umordowałam się w jeziorze maltańskim i to bardzo. Wypiłam takie ilości tej, co tu mówić, niezbyt czystej wody, że smok wawelski to przy mnie leszcz 😉 Po zmianie na rowerze wiatr również dał mi ostro w kość, ale cóż – wszyscy mieli takie same warunki pogodowe. Bieg, jak bieg – ważne, że do przodu i bez spacerowania. Muszę za to pochwalić organizatora, że punkty żywieniowe rozłożył właściwie co dwa kilometry. Łyk wody, kilka kropel z pomarańczy i do następnego bufetu.
Jedyne czego ciągle nie mogę nauczyć się na zawodach to właściwego odżywiania. Praktycznie wszystko pokonuję na wodzie plus trochę cukru. Niestety izotoniki mi smakują tylko przed lub po zawodach, lecz w trakcie bardzo chce mi się po nich pić. Żele są obrzydliwie słodkie i nie potrafię ich przełknąć. Przy takim ubogim menu ciężko będzie Mie zrobić całego IM.
Do tej pory wzięłam udział w trzech imprezach triathlonowych. Każde inne i każde wspaniałe na swój sposób. Z każdych wzięłam inną lekcję. Najbardziej cieszę się z tego, że zrobiłam coś o czym kilka lat temu nie marzyłam – NAUCZYŁAM SIĘ PŁYWAĆ. To jest mój największy sukces ostatnich dwóch lat. Cieszę się bardzo, że ktoś kiedyś wymyślił triathlon. Są to jedyne w swoim rodzaju emocjonujące zawody, w których wszystko rozgrywa się do samego końca. Gdy zaś przekroczy się linię mety – jest już się tylko szczęśliwym zwycięzcą!
Brawo! Gratuluję! Nic mi nie pozostaje jak tylko podziwiać.
Po prostu lekko, łatwo i przyjemnie :-). Pięknie zapowiada się Twoja kariera w TRI. Powodzenia w sezonie 2016!
Dziękuje bardzo za wszystkie komentarze pod moim wpisie. Bardzo się cieszę, że odczytano go tak pozytywnie. Niestety w tym roku mój 'przydział’ na triathlon został wyczerpany, lecz mam nadzieję, że w przyszłym roku bardziej poszaleję 🙂 Oczywiście tylko i wyłącznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia na trasach tri
BRAWO!! BRAWO!! Gratulacje!! Pełnoletni syn?! Jak to możliwe? 😉 Zazdroszczę wytrwałości, odwagi i tej wcześniejszej rozwagi w Olsztynie.. wciąż się biję z myślami czy startować w 1/2 w tym roku. Pozdrawiam i podziwam!
brawo i gratulacje, no i oczywiscie prosimy o wiecej wpisow!
Gratulacje !!!
Witaj w królestwie Trimordoru! 🙂 Jak przyjemnie poczytać kogoś normalnego…. 🙂 Bo tam z lewej strony nasze narodowe przywary dają złego upust… Fuj! A tu proszę rodzynek nam się trafił, nieskalany zawiścią, zazdrością…. Sama radość i satysfakcja! Brawo! Będziemy czekać na kolejne relacje i sukcesy….
Ten TriTakMa. Gdyby mi ktoś powiedział dwa lata temu ze po 50 latach wożenia zadu polubię bieganie, podejrzewałbym go o coś z głową. Pozdrawiam, gratuluję, żałuję że nie dane było 'Poznać’ osobiście i mam nadzieję na wspólny start w przyszłym roku na Challenge of the Challenge. Zapowiadają bieganie w mieście więc przy okazji dałoby się coś zobaczyć choć bieganie w kółko jeziora też miało swoje walory szczególnie tam gdzie cały czas grali Highway to Hell.
Super! 🙂
No wlasnie:)
Po sprawdzeniu dodatkowych szczegółów zatkało mnie jeszcze bardzie:))
Marcin, tez nie wierzylem patrzac na kat. wiek i foto…!:) A wracajac do Olsztyna 2014 to woda miala chyba grubo ponizej 14 st. Byla potwornie zimna. Skok do wody wywolal u mnie bezdech. No i pamietam jeszcze ulewe, ktora zerwala sie w momencie zakonczenia etapu plywackiego. Plakac mi sie chcialo kiedy zgrabialymi palcami zapinalem buty rowerowe. Nie tylko Pani Małgorzata zrezygnowala wtedy ze startu. Marcinie, zrobilo tez tak wielu mezczyzn:) Jeszcze raz gratuluje i podziwiam! Ps. Marcin, lepiej nie patrz na wyniki Pani Małgorzaty i to nie tylko w triatlonie:)))
Super relacja i dużo pozytywnych emocji!:) Decyzja o rezygnacji z pierwszego startu i przyznanie do tego godne pochwały… nie jeden facet wymyśliłby pewnie sto powodów kontuzji chorób, które nie pozwoliły mu wystartować;))) Ale chyba najbardziej zaskoczył mnie fragment nt syna… startującego w triathlonie… aż musiałem do niego wrócić czy dobrze przeczytałem jak zobaczyłem foto na koniec:)
Gratulacje!!!! Brawo!!!!