Witam i na początku dla wszystkich gratki!!!
I jesteśmy po historycznych zawodach w Gdynii. Dzisiaj też napiszę raczej krótko. Nie bedę pisał/opisywał zawodów. Wszyscy tam byli więc widzieli i wiedzą. Święto, święto ……….
Będzie kilka słów o samym starcie. Jak wyglądały moje przygotowania i czego nie należy na tym przykładzie robić, to wszyscy co tu zagladają wiedzą.:))) Start był z marszu. Dzisiaj można rozważać co można było zrobić żeby było lepiej. Można …… zawsze można.
Do Gdyni zawitaliśmy z Kasią po godzinie 24 w piątek. Krótki spacer i decyzja – nie śpimy na plaży (za dużo ludzi) tylko w samochodzie. Zresztą rower na haku i mimo tego, że taki sobie to ktoś mógłby taki chcieć do rykszy. Sobota o 5 rano pobudka, raczej przymusowa. Samochód niezbyt wygodny jest do spania – nogi spuchniete ale rower jest w lusterku więc super. Zresztą celem tego noclegu był poranny trening w Bałtyku. Pływanie w moim przypadku to mnóstwo emocji co zresztą wiecie. W sumie zrobiłem trzy petle po 750 m. Na pierwszej jak zwykle chwilami panika i szukanie oddechu. Ale co nas nie utopii to nas wzmocni. Drugie kółko już lepiej, a trzecie nawet przyjemne. Był pomysł na czwarte ale mogła by paść propozycja żebym w przyszłym roku przypłynął do Gdynii :)))). Pomysł z treningiem dzień przed był trafiony. Jesteśmy już w niedzielę. Oczywiście mnóstwo obaw dalej było o pogodę, a raczej morze. Trochę rano czas pogubiłem więc była spinak i pot na plecach. Strefa/rower/torby i pakowanie samochodu , który stał kilometr od noclegu i biegiem na start. Tam kilka uścisków dłoń ze znajomymi z AT . Parę zdań i do boju. Morze było fajne. Plan był taki żeby początek był spokojny. I tak też było. Rany jak ja się cieszę z tego pływania. Nie z czasu bo sfrajerowałem się trochę ale z tego, że cały dystans płynąłem. Spokojnie zacząłem, ale potem było przepychanie do przodu. I tu ,że tyle kopniaków i innych strzałów nigdy nie dostałem. Na początku był jeden soczysty prosto w lewy okular, który zassał się tak, że oko chciał wyciagnąć.Więc lewe oko w pływaniu odpoczywało. Pozostało prawe oko sprawne. A że oddycham i patrzę na raz – na prawo pomysł o poprawianiu okularów poszedł w otchłań Bałtyku. Potem ta decyzja chyba mnie kosztował sporo czasu. Dlaczego?!!! Mieliśmy opłynąć statek, który miał być na równi z czerwonymi bojkami. I jak sobie tak płynę i płynę, i jestem coraz bliżej tego statku Widzę coraz lepiej panów ratowników zrobiło sie jakoś pusto. Nikt nie kopie, woda nawet przyjemnie kołysze, a ja patrzę tylko w prawo. Kiedy byłem jakieś 5-10 m od statku Panowie ratownicy tak jakby zastawili drogę. Wyszło, że jestem uciekinierem do Szwecji. Wtedy wysokie wynurzenie i co widzę. Jakiegoś gościa z poprzedniej fali startowej (miał ciemny czepek), który tak bardzo chciał statek opłynąć jak ja. A reszta daleko z lewej strony w pobliżu drugiej czerwonej bojki. K…., albo statek odpłynął albo miałem wodę w uszach jak mówili- opłynąć statek!! Na mapkach stał w jednel linii z czerwonymi bojkami. W realu stał sporo dalej. Więc gonitwa. Do tego stopnia, że płynąłem tempem jak zawodnicy z bananowych republik na mś w Kazaniu. Nie wiem ile straciłem czasu. Myślę, że dużo (tak na oko-może być nawet to prawe około 3-4 min). Ale wierzcie nie ma to znaczenia. Ważne, że był spokój w wodzie i niechby już tak zostało. Niestety przez gonitwę znowy było sporo przepychania się do przodu i kilka razy była mała pralka, ale tak to jest. Czas z pływania lekko ponad 39 minut. Ale patrząc, że dorzuciłem lekko jakieś 200m do trasy wyszło ok. Potem szybki bieg do T1, pianka o dziwo zeszła w miarę fajnie. Rower jak zwykle naszykowany za mocno tzn koła. prawie po 10 atmosfer gdzie opony mam do 8. Ale kto nie ryzykuje….. Jazda była pełna obaw. Zeszłoroczny kapeć tkwi w pamieci. Pierwsza pętla asekuracyjna. Trasa ciasna, momentami bardzo ale draftu jak na lekarstwo. I to cieszy. Wiatr zmienny chwilami bardzo dokuczliwy. Jak czytałem prognozę godzinową tak własnie miało być. Zresztą wiecie co będę bił pianę. Na ok 30 km – powrót pierwszej pętli. zaliczyłem masakryczną dziurę. Pękła lewa część mojej przystawi. :((((((((. Wisi jak psi ogon. Ale co zrobić. To nie kapeć. Tak swoją drogą w zeszłym roku były w tym samym miejscu dziury. Po prawej stronie stały dwie ciężarówki na tej wysokości. Można by te dziury chociaż pomalować/oznakować jakoś. W końcu to tylko odcinek około 1-2km. Ale… Cisnąłem dalej. Druga pętla pomimo bardzo mocnego wiatru w pysk w okolicach po nawrocie w stronę Rumi. W sumie druga pętla wyszła prawie 3 minuty szybciej niż pierwsza z połamaną przystawką i sporo jazdy w normalnym chwycie. Rower wyszedł całkiem całkiem około 2.36 z małym haczykiem. Można rozważać co by było gdyby nie przystawka i asekuracja na początku. Nieważne. Większym, a chyba największym problemem było to, że …….. No własnie. napisze delikatnie. Woreczek ze zużytymi płynami był pełny od początku jazdy na rowerze. Nawet był pomysł żeby pozbyć się podczas jazdy. Ale na zamyśle się skończyło. W T2 wszystkie budki były pozajmowane:(((((. Czułem jak żółknę. Ale co tam. Przyszedł czas na ulubioną część. Bieg. Tutaj dodam, że na całej trasie zrobiłem to czego normalnie nie robię. Zjadłem dwa batony rozdawane po drodze – nawet smaczne. Jednego rogala (siedmiodniowego), który wzbudził uśmiech kolegów w strefie, kiedy go kleiłem do ramy + dwa snickersy – je akurat bardzo lubię. Miałem ochotę przed biegiem schować sobie jednego batona z trasy ale się nie załapałem. Tu wtrącę, że kiedy odstawiałem rower do T2 taki właśnie batonik leżał koło mojej małej kuwety. Z nieba mi spadł.:))))) Ale jesteśmy na biegu. …. Zacząłem może ciut za mocno. Pierwszy kilometr wyszedł w okolicach 3:30, więc nóżka z gazu. Miało być mocno, ale nie aż tak. Niestety taki regulowanie tempa odbija mi się na czasie. Poprostu na biegu ustawiam swój tempomat i tylko koncówka tzn ostatnie kilometry jest ogień z dupy. Było trochę ciasno na biegu – ale jak się wychodzi późno na bieg to tak jest. Pierwsza pętla i druga pętla w bardzo podobnym czasie. Niestety trudy zawodów dawały znać o sobie. To znaczy wszystko było ok, był oddech, gaz, zero skurczy lub czegoś tam. Rączki podawały rytm, nóżki się kręciły. Ale moje kolana zaczęły boleć. Zwłaszcza te ostre nawroty dawały w kość. Ostatnie 4 km już wabank. Otwarta przepustnica …….Wyszły około 3,20/km. I meta. Bieg wyszedł 1.22.13. Jak na taką trasę:ciasną…. było ok. Całe zawody 4.44.40. To jak na gościa, który ma 44 lata sporo czwórek. Przynajmniej będę pamiętał wynik :)))) W sumie liczyłem…. i mogło być troche lepiej. Ale zawsze mogło być dużo gorzej. Został jakiś zapas w głowie z pływania i roweru. Bieg w tych warunkach był jaki był. Jest życiówka o blisko 13 minut lepsza niż zeszłoroczna. Po ostatnich miesiącach atrakcji, złamanie, złamanie … dziwne trenowanie, regeneracji przedstartowej albo jej braku – itp – JEST OK. Ważne, że tam byłem miód i piwo piłem. Medal fajny dostałem i całusa za metą.
Zarąbista impreza, pozdrawiam wszystkich.
orga też.
kg
Super wynik Gratluje!
Marcin, niby jest 17 sek. ale MKon się pewnie oszczędzał przed swoim startem A.
Tak swoją drogą: odpoczynek po starcie wg mnie. Poniedziałek mnie nosiło i wytrzymałem do wieczora, takie godzinne spotkanie z rowerem. Wczoraj 2,5h rower w pierwszym zakresie. Dzisiaj prawie 2 h już mocniej. Jutro będzie już bieg. Poprostu lubię a że zakeasow nie mam to niby czemu nie
Plati, korci. Ale bardziej korci trening. Zresztą ja przed zawodami czułem się wypoczęty. Z wody wyszedłem bez zadyszki pomimo gonitwy od statku. Rower mnie nie zajechal, bieg jak bieg. Kiedy nic durne nie przytrafiło się po drodze to była taka petarda…. Powiem tak żaden ze mnie znawca. Nie wiem…. Ok coś tam wiem jak na swoim przykładzie szykować się z formą na dany czas. Periodyzacja też nie jest mi obca i stosuje tyle że ma ona inny wymiar. Cholernie lubię trenować i może częściej niż inni, normalni, trochę się sponiewirac. To na teraz tyle. Mam już pewne przemyślenia na temat nowego wpisu to pewnie będzie szerzej, więcej przykładów czego nie robić :))))
no dobra muszę się zapytać, tak śledzę Twoje wpisy (wiem, że też mam 'odwróconą’ trochę filozofię tri), ale nasuwa mi się pytanie: nie 'korci’ Cię zrobić wszystko po 'książkowemu’ no może prawie, odpocząć przed zawodami…i zwyciężyć, a nie tylko być Tytanem treningu…-tak sobie rozmyślam ostatnio…..;))))
Dzięki Plati
Gratki !!!
Tak tylko dodam, ze Krzysiek pobiegł szybciej od mkon’a;) o 17 sek ale szybciej;)))
Boguś, dzięki i wzajemnie gratulacje. Co do treningu, być może coś zmienię. Tzn od jesieni zacznę trenować pod triathlon. Teraz jeszcze przymiarka do marathonu wrocławskiego. Takie skakanie nie służy wynikom. Dodam że basen w tym roku zacząłem w kwietniu. NIe pływałem od zeszłego roku. Rower zaczałem w marcu, a na drogę wyjechałem w maju. I chyba zostanę przy tri a biegi będą z przypadku. Powiem tak, z pływania jestem już zadowolony pomimo tego że nie widać tego po wyniku z Gdyni – ale tak się stało jak się stało. A co do wygrywania, hm. pudło jest fajne. Ale nie jest to moim celem. To jest wypadkowa…. Dla mnie jest ważny mój największy przyjaciel sportowy CZAS!!!!! i parę innych elementów które siedzą w mojej głowie. No i jest MKON. Swoją drogą w 'kalkulacjach przedmeczowych’ sobie wyliczyłem że jak dobrze pójdzie to Marcin powinien zaczynać drugie kółko jak ja będę zaczynał pierwsze. I sobie pomyślałem, że może przez jakiś czas podczepię się pod niego. No niestety. Rozmineliśmy się gdzieś choć rzeczywiście szansa była nawet pobiec dwa kółka razem :))
Gratulacje Krzysiek. Minąłeś mnie na II pętli jak mija TGV pociąg towarowy. Poćwiczysz trochę pływanie, przyciśniesz rower, mądrze się zregenerujesz i za rok 4.30 połamane :-). Poza tym będziesz wygrywał kategorie (pod warunkiem, że Mkon nie będzie startował :-))
Gratulacje to juz powinny zaczac sie za ten nocleg na plazy w srodku sezonu kiedy kazdy obrot karuzeli oznacza pisk i spiewajace stada ludzi powracajacych z roznych imprez da sie slyszec do rana :). Tak powaznie to oczywiscie ogromne gratulacje bo wynik niesamowity, 1:22 na biegu po takiej kontuzji… Mistrzostwo swiata!
Dzięki za gratki i powiem Wam szczerze, że wczoraj po wpisie Ojca Dyrektora …. pozdrawiam – na AT. Tak sobie pomyślałem z wielką dozą humoru, że pływanie tak mi się spodobało: kurcze statek dogoniłem. Oczywiście pracy wiele jest do zrobienia. Arku masz racje z tymi treningami, wszyscy mają. Kiedyś sobie o tym myślałem. Niestety wiadomo nikt niczego nie robi za darmo. Może temat kiedyś wróci. Tylko co ja wtedy zrobię jak w planie będzie trening spoko albo dzień wolny. Z drugiej strony, ja się tym bawię. Choć to poważna zabawa. Karolina, bez kokietowania powiem, że mam świadomość tego jak ważna jest wydolność. NIe kazdy może tyle samo. Kiedyś o tym pisałem – podobno z tym się ludzie rodzą. I ja się urodziłem. Artur i Bogna dzięki. Artur widziałem Cię jak rozdawali sloty i chciałem podejść ale w zasadzie byłeś oblegany :))) więc mógłbym co najwyżej o autograf poprosić. Wszystko przed nami. Marku, my to jesteśmy piraci!!!! Ja w wodzie nawet na jedno oko patrzyłem. A statek był taki w sam raz na abordaż :)))) Obym nie musiał kiedyś z drewnianą nogą robić tego abordażu. pozdrawiam wszystkich
Niesamowite. Gratulacje! Bieg imponujący…chyba lepszy od naszych Pro. Mogę tylko życzyć co by ta miłość jak najmniej kontuzji kosztowała, ale rozumiem jak ciężko jest się powstrzymywać od czegoś co tak ciągnie i tak się to lubi.
Krzychu, gratulacje!! Z tym statkiem, to po komentarzach Twoich i Marcina spadł mi kamień s serca. Myślałem, że tylko ja byłem takim gamoniem, który coś pokręcił i próbował abordażu statku.
Czwóreczki górą:) Gratulacje – Ty to jednak jesteś kosmita (w pozytywnym znaczeniu;)
Milo bylo Cie dopingowac! Brawo Krzychu!!!
Apropos wpisu Arka – najbardziej zastanawia mnie właśnie to o ile lepsze (bo zakładam że jednak lepsze) byłyby wyniki Krzyśka gdyby trenował 'normalnie’… Co ofc nie umniejsza faktu że wyniki są imponujące 🙂
Krzysiek miałeś mnie 2 razy na biegu i jak widziałam lekkość i tempo to odpadalam. Gratulacje!
,,A imię jego czterdzieści i cztery’…. Krzysiu, masz potencjał ogromny, żeby za tym szedł racjonalny trening byłbyś mocarz i postrach AG! Cholera, że ja nie wyłuskałem w tej Gdyni….!
Dzięki Panowie. Gratulacje się należą wszystkim, a w szczególności takiemu gościowi, którego raz mijałem na rowerze i raz na biegu – ważył chyba ze 150 kilogramów – to jest gość. Choć przy takim BMI to jest niebezpieczne. I nie przeginajcie. Ja po prostu to lubię :)))) Nawet bardzo. Swoją drogą trening to jedno, a walka i tak jest w głowie. Z biegu jestem też zadowolony, tym bardziej, że gdyby trzeba było mógłbym pobiec dalej. pozdrawiam
Dla mnie Krzysztof to człowiek poza kategoriami. Ale będę próbował dalej. Po Tytanmenie nadszedł czas na Noniron. Kiedyś symbolizował niegniotący się materiał. I taki jest właśnie Krzysztof – nie da się go zagiąć. Czekam na relacje a la- właśnie wracałem z lekkiego treningu , tylko 200 km na rowerze i na zakładkę 50 km biegu ale zobaczyłem ze właśnie startują do IM. Chciałem sie wykąpać to popłynąłem z nimi te 3,8 km a pózniej głupio juz było nie pojechać i nie pobiec. Gratulacje !!!
Czekałem na relacje, zeby Ci pogratulować wyniku na mecie i 11 czasu biegu! Brawo! Masz racje mówili wiele razy odpływamy statek ja tez kierowałem sie rufę lub dziub (nie wiem jak stał) i tak jak Tobie kajak dał do myślenia ze chyba cos sie zmieniło, przepłynąłem łącznie 2100. To jest ewidentna wpadka organizacji. Poza tym mam kilka innych uwag ale o tym pózniej;)