Początkiem tygodnia precyzyjnie planuję cały jego przebieg, aby wiedzieć
co, gdzie i kiedy będę robić. I bynajmniej nie chodzi tu o pracę zawodową! Skoro
przyszła wiosna to, poza pracą i treningami, dorzucić trzeba jeszcze usuwanie
chwastów, przycinanie, sadzenie i nawożenie, czyli wszystko to, co sprawia, że
czasem czuję się zarówno ogrodnikiem, jak i ubogim twórcą. O wplataniu w tę
wiosenną rzeczywistość sprzątania nie wspomnę, bo to oczywista oczywistość,
której bezsens odczuwam za każdym razem , gdy tylko do niej przystępuję, a
efekt znika już dnia następnego.
Zaplanowane starty zbliżają się nieuchronnie. Weekend to jedyny czas,
który staram się wykorzystać bardzo intensywnie. Plany są zawsze ambitne, bo
mam więcej czasu na jednostki treningowe, niż w dniu powszednim.
Ambitnie jednak wszystko wygląda na papierze, a rzeczywistość mocno odbiega
od nakreślonego wcześniej schematu. Ostatni upragniony i mocno wyczekiwany
weekend pokazał to wystarczająco dobitnie. Z nieba prawie nieustająco lał deszcz,
więc prace ogrodowe można było tylko wykreślić z listy 'do zrobienia’.
Bagno to nie tylko coś, co z każdą kolejną minutą starał się w moim ogrodzie
zrobić deszcz. Bagno to miejsce, w którym z pewnością znajdowały się wtedy
wszystkie moje weekendowe plany. Zatapiały się coraz głębiej w tej ponurej,
zachmurzonej atmosferze deszczowego końca tygodnia, co jeszcze bardziej
zabierało mi motywację do jakiegokolwiek działania. Pogoda sprawiła, że po
całotygodniowym, ciągłym niedospaniu czułam się raczej jak miś Yogi, któremu
zabrano należny zimowy sen, niż jak amator o jakichś sportowych aspiracjach.
Ogarnęła mnie totalna niemoc i brak sił. Myśl o treningu wzbudzała we mnie tak
wielką niechęć, że powoli zastanawiałam się nad sensem stworzonego
i narzuconego samej sobie rygoru. Myśli typu „na co to’, 'po co to’, 'dlaczego
to tak…’ stukotały w mojej głowie w rytm tuwimowskiego wiersza.
Z wielkim wysiłkiem zmusiłam się do sobotniego rowerowania. Gdy
tylko wyjechałam lunął rzęsisty deszcz potwierdzając tym samym jednoznacznie
bezsensowność jakiegokolwiek wysiłku fizycznego tego dnia. Po godzinnej
przejażdżce z niedowierzeniem patrzyłam na zasyfionego piachem i uliczną
mazią, już nie białego Lapierra. Bilans treningu to godzina jazdy i dwie godziny
doprowadzania do ponownego blasku moją kolarzówkę. Dnia następnego, mimo lepszej aury, nie było wcale lepiej. Choć poranne promienie słoneczne zapraszały
na długie wybieganie, to jednak niemoc i doświadczenia z dnia poprzedniego
dawały się mocno we znaki. Mam przywilej bycia oczami mojego męża – biegacza.
Fakt ten jest czasami jedynym, który decyduje o wyjściu na trening, bo jeśli mąż
coś zaplanuje, to nie ma mowy by tego nie zrealizować. W sobotę miał trening
szybkościowy z naszym synem, a na niedzielę przypadło długie wybieganie ze
mną. Zebrałam się więc w sobie i poszliśmy tłuc kilometry. Noga za nogą, kilometr
za kilometrem i jakoś poszło, lecz zmęczenie wcale nie przechodziło,
a oczekiwane endorfiny omijały mnie skutecznie.
W ten oto sposób nadszedł nowy, jakże 'słoneczny’ tydzień. Poniedziałek
rozpoczęłam bez pomysłu i zapału w kwestii treningów. Tak było do momentu,
w którym przeczytałam krótką informację na profilu facebookowym Żądło Szereszenia:
’Żądłowe wspomnienia, odcinek specjalny numer 6:
Zanim przejdziemy na ostatniego odcinka 'zwykłego’, przeskoczmy jeszcze do naszej alei gwiazd.
Dziś pierwsza gwiazda cyklu, miss obiektywu. 'Ładna, mądra i szybka’ – jak mówią Niektórzy Emotikon wink I to chyba prawda, bo mimo kilkuletniej przerwy w startach, wciąż trzecia w Generalce Wszechczasów! Małgorzata Rajczyba!’
Niby nic wielkiego dla świata, lecz dla mnie same pozytywne skojarzenia
i myśli. Z nową, nieco opóźnioną energią rozpoczynam kolejny mikrocykl
treningowy.
Jeśli znacie tego, co ukradł słońce, powiedzcie mu, żeby je oddał. A jeśli
tego nie zrobi, niech wie, że od teraz zawsze będę mieć plan B na takie
pochmurne weekendy.
Ja sie w stu procentach zgadzam ze nic na sile, ale z drugiej strony czasem warto sie zmusic zeby pobiegac w deszczu. Czytalem kiedys jak ludzie ktorzy szykuja sie do przeplyniecia La Manche siedza w wodzie kazdego dnia w roku minimum raz zeby nabrac odpornosci- bedac na zewnatrz zmieniamy sie z pogoda i zwiekszamy odpornosc. Tyle teoretycznie, w praktyce tez czekam na slonce :).
A ja wczoraj znalazłam słońce:) wykorzystałam to i wyprowadziłam mojego Demona na przejażdżkę;) A do kącika triogrodników zapiszę mojego męża;)
SUPER! Może czas na jakis kącik dla triogrodników ? 🙂
Nieśmiało dodam, że też grzebałem w week. Zawsze nie mogę się doczekać kiedy wbije pierwszy szpadel na wiosnę…. Ogród to moja druga pasja… kiedyś była wiodąca 🙂 Dziś jet tri ale powoli zmierzam w kierunku Tomusia, tj. leczenia z triholizmu i racjonalnego podejścia….
Zgadzamy się więc co do roli sportu jako przyjemności w życiu 🙂 Bardzo mnie to cieszy! Natomiast jeśli ubiegły tydzień poświęciłeś na grządki to dla mnie jest to informacja, że u Ciebie nie było tak mokro, mroczno i szaro jak u mnie, czego ci z całego serca zazdroszczę.
Małgosia – jasne. Moja 'podpowiedź’ dotyczyła tego aspektu tj. przyjemności. Wiem że często to dość trudne coś odpuścić lub zmienić ale odkąd mi się to zaczęło (bardziej) udawać to frajda zrobiła się jeszcze większa. Nie występuję też tu jako 'guru’ w temacie bo bardziej jestem wychodzącym z początków 'triholizmu’. Większość ubiegłego tygodnia poświęciłem na grządki ( bo taki czas) zamiast biegi co nie znaczy że odpuszczam plany startowe których wcale mało nie ma w tym roku 😉
Tomek- mogę tylko przyklasnąć! Nic na siłę! To ma być moja przyjemność i moja radość, bo w końcu wykorzystuję na to swój wolny czas. Jednak impulsem do mojej wypowiedzi nie był temat 'jak osiągnąć super wynik i co jeszcze mam dla niego poświęcić’ tylko fakt, że to, co powinno sprawiać mi przyjemność, z powodu braku słońca wywołuje efekt całkowicie odwrotny.
ja nie robię planów ani a ani b ani c. wpoiłem sobie kilka prostych zasad wynikających z jednej nadrzędnej – nie muszę tylko chcę nie muszę trzymać się planu, trenować, trenować według planu, dostosowywać plan do zmiany warunków bo nie jestem sportowcem, choćbym się z-rał nie dogonię najlepszych ani nawet nienajlepszych; chce bo mi sprawia przyjemność i lepiej mi wychodzi każdy dzień kiedy coś zrobię więc robię Czasami lubie biegać w deszczu to biegam a jak nie lubię i wolę się wygrzać to pójdę do sauny. jak mam ochotę pojechać na rowerze do roboty to jadę ( zamiast spędzić 1,5 godziny w korkach to mam 2,5 na rowerze) itd itp. Jedyne czego pilnuję i planuję i dbam i zapobiegam i myślę i się cackam to żeby nie nabawić się znowu kontuzji. I jakoś to wszystko działa 55 na karku a ostatnio już wskoczyłem do pierwszej ćwiartki choć zaczynałem od drugiej połówki ( coby nie ominąć tak celebrowanych przez większość wyników) A że czasami i w tak idyllicznym obrazku pojawi się jakiś fc-up- no to trzeba to jakoś tym 'żelaznym’ pokonać pozdrawiam Szanownych
wczoraj ładnie się odpicowałem na bieganie, schodzę i witam mnie deszcz….no cóż tyle strojenia to pobiegłem 😀 było trochę deszczu, trochę słońca 😉 jeżeli miałby to być rower to bym zawrócił 😉 ale jeszcze wpięty w trenażer jest :))
Najważniejsze, że trenujecie. A słońca jak na lekarstwo. Powstaje więc kolejne pytanie: iść na trening i rozchorować się, czy nie iść i być zdrowym? Można jeszcze te deszcze przesiedzieć w basenie, ale ile można się moczyć???
Piotruś jakbym miał twoje lata i zdrowie to bym tak jak Ty trenował 2x dziennie a tak ledwo 1x wyrabiam…. Ale co tam utarczki słowne, najważniejsze, że żyjesz bo ślad jakoś po Tobie zaginął… Co do pytania … pewnie ruskie zawinili…
acha nie wiem kto ukradl, ale sie zapytam..
praktycznie codziennie zdajemy sobie raporty z treningów = praktycznie codziennie trenuje…. i wszystko jasne…..
Nigdy nie jest tak źle żeby nie mogło być gorzej… Wiem, nie powiało optymizmem. 🙂 A co maja powiedzieć ci, którzy wyjechali na Majorkę aby łapać promyki słońca a tam kicha! Mój przyjaciel, również tri-zboczek , który mieszka w Dani, praktycznie codziennie zdajemy sobie raporty z treningów…. tak ok 90% jego relacji zaczyna się od słów ,,dzisiaj przemokłem do ostatniej nitki’…. hehe…