Wiedziałem, że będzie bardzo bolało. Bo zawsze boli. Piecze w nogach, rwie w płucach i światło gaśnie. Grunt to się nie przestraszyć. Nie odpuścić. Bo to by była porażka. Dopuścić myśl, że można w każdej chwili przestać, to kalectwo charakteru. Odpuścić – to samobójstwo siły woli.
Nie pamiętam też, kiedy ostatni raz byłem tak skoncentrowany. Czekałem na ból. Zamknąłem oczy i czekałem. Nie chciałem, żeby mnie zaskoczył. Chciałem go przywitać i dalej pojechać razem z nim. Jak ze starym kumplem. W pewniej chwili, nawet cieszyłem się, że po prostu będzie. Bo ból jest prawdziwy. W tym popapranym świecie, niewiele już rzeczy jest prawdziwych. Ból jest.
Nie zawiódł mnie i przyszedł. Kiedy go poczułem, nawet uśmiechnąłem się do siebie, że tak dobrze głowa kontroluje sytuację. Nogi były ciężkie od samego początku, więc wiedziałem, że jeśli mam wytrzymać, to głowa musi odwalić całą robotę. Powtarzałem sobie, że od pierwszego momentu kiedy pomyślę 'to koniec’, do końca będzie jeszcze daleko.
Najpierw poczuje ogień w nogach, ale to da się długo ignorować. Potem przyśpieszy oddech, zacznę się hiperwentylować. To uczucie znam, więc nie spanikuję. Dopiero kiedy omdleją ręce, to będzie znak, że zaraz będzie ciemno. Obiecałem sobie, że jeszcze wtedy nacisnę na pedały cztery razy i dopiero będzie po wszystkim.
Padłem, bo co innego zostało na koniec. Mimo wątpliwego wyrazu twarzy byłem szczęśliwy, bo zrobiłem, co do mnie należało. Liczba mmol/L pokazała, że głowa dzisiaj wygrała. Oby tak było już zawsze. A jutro znów kilometry i 'droga’. I będzie dobrze.
Dzięki. Presja rośnie:)
Tomasz, w zasadzie nie chodziło mi o podejście do bólu a sam opis i malowanie emocji…. Lubię pióro ,,Czekającego na bieg’. Ot co. A co do samego bólu, w naszym wieku to już z tym ostrożnie bo jakaś żyłka może pierdyknąć… 🙂
Arek nie wiedziałem że masz takie sadomaso inklinacje. Rozumiem że Fightclub i Łowca jeleni to Twoje kultowe filmy 😉
tak się wykuwa żelazo! zgadzam się z przedmówcą czekamy na więcej, super ..!
Osobiście właśnie takich wpisów wypatruje na blogu! Nawet nieobecności Mileny mi nie brakowało! 🙂 Super…!