Pamiętam jak 15 lutego schodziłem z bieżni na siłowni po pierwszym bieganiu w tym roku, myśląc o tym, że cztery miesiące kontuzji znów zepchnęły mnie do poziomu zera. Jednocześnie w mojej głowie był pomysł na triathlon i powrót do regularnego treningu. Zapisany na ¼ IM podczas Triathlon Mietków rozpocząłem treningi według planu z książki Matta Fitzgeralda do dystansu olimpijskiego, trochę go modyfikując. Kolarz i pływak ze mnie był żaden, choć pływać umiałem, a rower był dla mnie środkiem transportu numer jeden. 16 tygodni upłynęło szybko, stanąłem na starcie, zawody ukończyłem, życiówkę zrobiłem! ^^
Przed debiutem ciągle powtarzałem sobie: “Nic nie musisz, najpierw zobacz jak to jest na tych trajlonach, przyjdzie czas na dobre rezultaty.” To był plan minimum. Po dobrze wykonanych treningach, kiedy czułem, że mogę wszystko: “Pływanie 18, rower: 1:18, Bieg: 44. No to o 2:25 śmiało można walczyć.” I uprawiałem sobie takie wewnętrzne przeciąganie liny.
Przyszedł dzień startu, wyruszam pociągiem z Wrocławia do Mietkowa, do wagonu wchodzą ludzie z rowerami czasowymi – przełykam ślinę. Moja dziewczyna mówi, że zachowuję się dziwnie, że jestem chyba zestresowany. Nie zaprzeczam. Dojeżdżamy na miejsce. Oddaję rower do strefy zmian, tam spotykam innych debiutantów i trochę mi lżej, gdy oni zakłopotani zadają mi pytania o różne rzeczy, na które znam odpowiedź. Myślę: “Nie jest tak źle, nie jestem sam, nie będzie kompromitacji.” Startuje pierwsza fala, z brzegu nie wygląda to strasznie, raczej płynnie. Serce zaczyna jednak już bardzo mocno bić. Zakładam piankę, nieco ponad 20 minut do startu, jeszcze zapoznanie się z wodą. Wchodzę do wody, dwa pociągnięcia i czuję jak mój Garmin traci kontakt z moją ręką. W ostatniej chwili łapię go na pamięć w zamulonej wodzie. Nogi uginają mi się mocno. Oddaję dziewczynie zegarek i mówię, żeby mi go podała przy dobiegu do strefy zmian. Wracam do wody, zaciskam zęby i myślę, że teraz już nie mam czego zgubić i nie ma co się stresować. Ustawiam się na starcie.
Bam! Wpadam do wody, z myślą ‘będzie pralka’. Ku mojemu zdziwieniu bardzo szybko łapię swój rytm i nawiguję bezbłędnie do pierwszej i drugiej boi. Nawrót. Do brzegu trochę znosi mnie od grupy, nadrabiam odległość, oślepia mnie słońce gdy wyciągam głowę na prawą stronę, ale udaje mi się dotrzeć do brzegu w 18:40 (196 czas). Spełniłem założenie, że pływam najluźniej jak się da – może trochę wolno, ale przynajmniej wychodzę z wody bardzo świeży. Strefa zmian jak na niećwiczoną poszła gładko (111 czas), jestem już na rowerze. Trasa pełna zawodników z poprzednich fal, którzy są już na drugiej pętli, a my zaczynamy swoją pierwszą. Założenie 1:20, dlatego ciągle pilnuję średniej prędkości i nie puszczam na podjazdach. Trasa bardzo fajna, ale tych kilka podjazdów dawało o sobie znać. Zaczynam zauważać pierwszy błąd – nie mam na rowerze bidonu z wodą, sam izotonik. Gorąc daje się we znaki. Na początku drugiej pętli zjadam żel, popijam wodą z punktu i kręcę dalej. Nadal jest komfortowo, noga podaje, ale staram się hamować, aby nie przedobrzyć. Schodzą z roweru po 1:18:37 (90 czas), czuję się świetnie. Wymieniam uśmiech z moim supporterem i ruszam na bieg po szybkiej jak na mnie i sznurowadła zmianie (106 czas).
Tempo 4:20/km to było to docelowe. Dwa pierwsze kilometry bardzo ładnie, ale czuję, że zaczyna się dziać coś złego w okolicach mojego brzucha. Wychodzę po schodach na wał (tak na trasie były schody jak na 4 piętro) i czuję, że skończył się mój dobry dzień. Zaczyna spinać mnie z prawej strony poniżej żeber i nie ma szans, aby szybciej niż 5:00/km biec. Zginam się, próbuję rozmasować, zatrzymuję się na moment – nic nie pomaga. Przypominam sobie jak to samo złapało mnie na Nocnym Półmaratonie we Wrocławiu rok temu i przekreśliło moje plany na 1:30.
Ból, z którym nie potrafię sobie poradzić inaczej niż zwolnić i człapać tempem wolnych wybiegań. Bieg miał być moją najmocniejszą stroną, okazuje się być katorgą. Na drugiej pętli biegu na punktach z wodą spotykam pustki (wielki minus dla organizatorów) i na wodzie którą nazbierałem z kurtyn wodnych dotaczam się do mety. Czas biegu – 51:19 (179 czas).
Czas ogółem to 2:33:19 (109 czas), lekki niedosyt, ale też masa doświadczenia z pierwszego startu. Przekonałem się, że jest to dyscyplina, która daje mi radość! A na samą myśl ile jest miejsc, w których mogę się poprawić i zyskać trochę czasu na zawodach mam ochotę już teraz iść i trenować! Pływanie, odżywianie podczas zawodów i core stability to moi faworyci! Teraz niestety muszę znacznie uciąć objętość, i zająć się studiami, bo sesja is coming! Ale wraz z ostatnim egzaminem triathlon na 100%! O następnych planach startowych już niebawem! W końcu mam do rozliczenia się z moimi założeniami sprzed startu! 🙂
Gratulacje! świetna relacja 🙂 ładny czas jak na debiut 😉 no… nie tylko jak na debiut 😉
Gratulacje wyniku! Trzymam kciuki za dalsze starty!
Super, brawo!! Gratuluję!
Brawo Młodzieńcze! 🙂
Piekny oois, dzieki za przypomnienie jak to sie wszystko zaczelo :). Jestem pewine ze nie ostatni. Gratuluje udanego debiutu- super czas!
Piekny oois, dzieki za przypomnienie jak to sie wszystko zaczelo :). Jestem pewine ze nie ostatni. Gratuluje udanego debiutu- super czas!
@Krzysztof No widziałem Twój czas! Gratulacje wyniku! Byłeś jednym z tych co mnie wyprzedzali jadąc swoją drugą pętlę. Nie było to przyjemne, ale spokojnie – następnym razem złapię koło! 😀 A co do zakładek to pewnie jest to rozwiązanie i mam zamiar próbować tego też. Kiedyś i ja złamię 2:15!
Maciek,piękny czas,bo Ci,co startowali razem z Tobą,wiedza,ze na biegu nie było łatwo,bo karty rozdawało słońce. Świetny czas roweru,bo wszak zrobiony na zwykłej szosie. A co do tych problemow na biegu,to brzmi troche jak kolka. Tez to przechodziłem. Trzeba więcej i mocniej potrenować zakladki(na mnie to zadziałało) i w tym roku temat zniknął. Mi Mietkow w tym roku dał niezle w kość,ale tez wykręciłem życiówkę 😉
Do zobaczenia w Ełku zatem. I liczymy na długa relację z Poznania 🙂
zdecydowanie Poznan a potem koniec z triatlonem przynajmniej do pazdziernika bo mam apetyt na zrobienie przyzwoitej zyciowki w maratonie:)
Trzy długie już zrobione ?! Lidia! To Ty kombatantka jesteś! 🙂 Gdynie tez masz na celowniku? Może za dużo tego i dlatego się zniechęcają….. ?