Dziś w pracy natknąłem się na Andrzeja Skorykowa oburzonego systemem zapisów na pływackie mistrzostwa Europy Masters. ”Organizator ME Masters rozgrywanych w tym roku w Londynie, po niespełna dwóch dniach od rozpoczęcia zapisów, zamknął listy startowe! Nie przewidział, że impreza może cieszyć się tak dużym zainteresowaniem? Każdy, kto zabiera się za organizację czegokolwiek, ma zawsze przygotowany plan B, a może i C. Spaliłbym się ze wstydu, gdybym miał używać nazwy Mistrzostwa Europy, a nie mógł zapewnić udziału najlepszym pływakom kontynentu. A może organizator po znacznym podniesieniu opłaty uznał, że jest już zarobiony i wystarczy tego zamieszania z uczestnikami?
Przecież za imprezę odpowiedzialna jest Europejska Federacja Pływania zrzeszająca narodowe związki pływackie. Czy te instytucje nie znalazły wcześniej rozwiązania w przypadku dużej liczby uczestników? Nie mają pomysłu jak zapewnić możliwość startu najlepszym Mastersom?
Co z tymi, którzy opłacili koszty przelotu, pobytu itp. Ja straciłem jedynie zaliczkę za hotel.”
– wpis na Facebooku Andrzeja Skorykowa.
Rozumiem go doskonale, ale jakoś nie mogłem wejść w jego intensywność przeżywania tematu. W bieganiu, czy triathlonie od dawna mamy do czynienia z dużymi, prestiżowymi imprezami, które mają system zapisów „kto pierwszy, ten lepszy”. Dopiero w domu zdałem sobie sprawę jak bardzo oswoiłem się z tym zjawiskiem. Przecież jeszcze niedawno toczyłem o to zajadłe spory z koleżanką, która twierdziła, że każdemu należy się szansa startu w mistrzostwach, a systemy loteryjno-sprawnościowe nie obniżają ich sportowej rangi. Otóż nie, w życiu nic się nie należy! Na wszystko trzeba sobie zapracować. Na wypłatę na koniec miesiąca, na szacunek innych ludzi, na wyniki sportowe. Imprezy mistrzowskie powinny pozostać elitarne w rozumieniu poziomu uczestników. Mistrzostwa Europy na dystansie Ironman we Frankfurcie? Wolne żarty! Z jakiej racji, jeżeli nie mogą się na nie kwalifikować najlepsi Europejczycy? Wiadomo dlaczego, mistrzostwa Europy brzmią dumnie. W zakładowej stołówce uderzenie chwały zdmuchuje surówkę z talerzy koleżanek i kolegów. Ale tak naprawdę, ilu z nas potrafi tak szczerze wmówić sobie, że jedzie na „mistrzostwa”? Mi się to nie udało.
Ironman wprowadził regionalne mistrzostwa jako formę wyróżnienia niektórych zawodów. Niestety było to wyłącznie stworzenie usługi pompującej ego części uczestników, którzy potrzebują tego rodzaju motywacji. Produkt z tej samej półki, co różnego rodzaju odznaki, światowe rankingi i inne tego typu, przepraszam, pierdoły. Mają one raczej na celu wciągnięcie triathlonisty w jak największą ilość startów, nie realną ocenę jego sportowego poziomu. Tworząc w Bieganiu rubrykę „pojedynek miesiąca” spotykałem się z prośbami o wycięcie z największych osiągnięć informacji o sukcesach w mistrzostwach Polski amatorów. Kac po dogonieniu króliczka, który okazywał się mechaniczną chińską atrapą z tandetną melodyjką i błyskającymi diodami? Efekt mody na mistrzostwa wszystkiego.
Największym wydarzeniem sportowym był dla mnie maraton w Bostonie, na którym obowiązuje klarowny system kwalifikacji. Spełniasz minimum, wysyłasz zgłoszenie w terminie ustalonym przez organizatorów (jest na to koło tygodnia), którzy wybierają określoną liczbę najlepszych rezultatów w kategoriach wiekowych. Numery przyznawane są według zgłoszonego i udokumentowanego czasu, strefy startowe podzielone są już tylko według numerów. Stajesz na starcie i widzisz tylko równych sobie, swoich bezpośrednich rywali, z którymi za wszelką cenę będziesz chciał wygrać. Nie ma celebrytów, aktorów, kucharzy, prezesów. Są sportowcy amatorzy. Wszyscy równi. Jest poczucie dobrze zrobionej treningowej pracy i wspólnota ludzi, którzy wylali litry potu, aby się tu znaleźć.
To wspaniałe uczucie. Polecam wszystkim zapracować sobie na swój wymarzony start czy wynik, bez dróg na skróty. Satysfakcja jest nieporównywalnie większa niż z zaliczenia byle jak modnej imprezy. Złamanie kolejnej granicy na lokalnych zawodach daje więcej zadowolenia, niż towarzysko-selfikowo-fejsbukowe uczestnictwo w wyścigu, który renomę buduje rozdmuchaną listą startową, pakietem „bogatym” w całą torbę tandetnych gadżetów i oprawę godną karnawału w Rio. Start w maratonie nowojorskim po spełnieniu wymaganego minimum smakuje o wiele lepiej niż kwalifikacje przez loterię. Wyjazd na mistrzostwa świata Ironman czy Ironman 70.3, kiedy znalazłeś się w czołówce swojej kategorii ma również inny wymiar, niż odebranie slota z 100 miejsca dzięki „roll-downowi”. A co zrobić jeżeli to jedyna szansa? Każdy niech zdecyduje sam, ja odpuszczam. Jeżeli nie uda mi się awansować na Hawaje, jeszcze bardziej będę szanował tę imprezę jako prawdziwe sportowe wyzwanie.
Niech oburzenie „Skorka” będzie dla nas okazją do refleksji nad transformacją amatorskiego sportu od ideałów „citius, altius, fortius” do towarzyskiego show. Nawet wśród konserwatywnych pływaków, gdzie dotychczas medale były tylko dla zwycięzców, a możliwość startu na większych imprezach uzależniona od spełnionych wymagań, kruszeją mury starych zasad. Pamiętajmy również, że wszystkie te nowe normy kreujemy my sami. Pozwólmy więc na jak najszerszą docieralność sportu, zachowując jednak rangę i szacunek dla zawodów, które powinny być trudne i wymagające. Wymagające czegoś więcej niż perfekcja w uderzeniu w klawisz F5.
Maćku domyślam się, że nie było w Twojej tezie złej woli, taki skrót myślowy dający możliwość opacznej interpretacji. Ale skoro Paweł to tak odczytał to napisałem wprost czego on przez skromność nie mógł, żeby nie było już żadnych wątpliwości;))
Marcin, nie wiem czemu uwaga o tradycji została odebrana w ten sposób. Przez tradycję rozumiem całą tę pracę jaką w Suszu się wykonuje, nie siłę rozpędu i odcinanie kuponów. Susz miał być tu pozytywnym przykładem dobrej roboty.
Następnym razem postaram się o bardziej zrozumiałą komunikację. Czasem po prostu robię za dużo rzeczy na raz:)
Artur, ja tylko dzielę się swoim punktem widzenia, swoim podejściem. Jeżeli było to okazją do polemiki – to super. Mam znajomych, którzy rolowania nie tkną i takich, którzy wezmą bez zastanowienia. Jedni i drudzy są bardzo fajnymi ludźmi, choć nie we wszystkim musimy się zgadzać 🙂
Poruszyłeś ciekawy temat. Pomyślałem sobie, że trzeba tu wziąć pod uwagę okoliczności. Jednak jeden z historyków badających akta IPN powiedział mi kiedyś, że nie ma czegoś takiego jak okoliczności, są fakty. Do dziś nie wiem, czy to właściwe podejście.
Temat amatorów, sponsoringu, profesjonalistów jest bardzo duży. Mam go rozpisany na kilka szkiców, nad którymi sobie pracuję. Nie jest to tylko nasze podwórko, mam sporo ciekawych rozmów z Anglii, gdzie pro-am jest niezwykle silny.
Nie chcę jednak zabrać się za punktowanie absurdów, to jest bardzo łatwe. Na naszym młodym rynku absurd goni śmieszność.
Ale może taka jest właśnie kolej losu? Może to jest naturalny etap rozwoju?
I właśnie dlatego ten temat siedzi w szkicach, mam do niego ambiwalentne podejście 🙂
Może najlepiej będzie po prostu rzucić temat w wir komentarzy?
Zrobię wstęp i niech się dzieje… 🙂
Marcinie !
Gdybys wystapil w czterech zawodach mialbys SREBRO.:-)
Artur poruszył dobry temat odbierania slotów amatorom przez profi…. A Macek szuka tematu…. 😉
No i tez musze sie wypowiedzieć;) Po pierwsze w jakim stopniu ktoś kto bierze slota z rd ma sie czuć gorszy od tych, którzy go „wywalczyli”? A on/ona co robili? Jechali motorowerem? Nie tez walczyli i skoro była możliwość startu, było ich na to stać i miejsce zawodow było dla nich atrakcyjne to pojechali. Przecież nie walczyć o wygrana tylko, zeby wystartować na kolejnych zawodach i dobrze sie bawić. A jesli ktoś to robi tylko po to, zeby sie pochwalić na fb czy innym medium to jego sprawa, można sie tylko śmiać pod nosem ile musi wybulić kasy, zeby zwrócić na siebie uwagę;)))
I druga sprawa to SUSZ… pisząc, ze zawody maja dobra frekwencje, bo to taka świecka tradycja to pomniejszanie ogromnej pracy organizatorów nad jakością zawodow, ludzi z pasja poświęcających sie mocno i słuchających zawodników ich uwaga itp itd. Pamietam jak SE przeniósł sie do Gdyni i jak z rożnych stron słyszałem głosy, ze Susz padnie… otóż nie padł podniósł sie na jeszcze wyższy poziom i chwała za to organizatorom! I to właśnie a nie tradycja powoduje, ze listy sa pełne bez nachalnej promocji. A poza tym atmosfera spotkań z Przyjaciolmi właśnie tam jest najlepsza;)))
A na koniec zgadzam sie w pełni, ze IM to pełna komercja i szukanie nowych naiwnych na rożne ich nowe „świetne” inicjatywy jak chociażby wspomniany przez Andrzeja AWA. Śmiać mi sie chce jak przesyłają mi maila jakie to niby mam super brązowe miejsce w kat startując uwaga w dwóch zawodach i zajmując odległe miejsca… ciekawy jestem ilu sie dało skusić na statuetkę za kilkaset dolcow;))))
Paweł, kocham Susz:) Bawie/-my sie w tri dla siebie. Ale cenimy i lubimy znajomosci, przyjaznie zawarte/zawierane przy okazji uprawiania tego sportu. Setny raz powtarzam, ze bez tego aspektu spolecznosciowego uprawianie tri wypadaloby blado… Zgadzam sie z Mkonem, ze im trudniejsza kwalifikacja tym wieksza radosc ze zdobycia miejsca. Ale rozumiem amatorow, ktorzy biora sloty, np. na MS 70.3 z rolowania. Dla wielu jest to czesto jedyna szansa na odetchniecie atmosfera takich zawodow (vide ja). Macku, nie kradna, nie klamia, jest taki przepis to biora:) I niekoniecznie chodzi o chwale na stolowce czy w szatni:)))) Chodzi tez o frajde i przyjemnosc. Uwielbiam zawody w kraju (Susz, Garminy) ale lubie tez czasami startowac zagranica. Sam sie otarlem o takiego slota na MS na Majorce z setnego miejsca. Natomiast dziwie sie zawodnikom, ktorzy w kraju wystepuja jako profesjonalisci a biora sloty na MS 70.3 z AgeG… Nie mowie o „emerytach” tylko o takich, ktorzy bija sie o miejsca na pudle w roznych zawodach rangi MP w trathlonie…
@Maciej, nie do końca się zgodzę z Tobą, że tradycja jest silnym argumentem. Inaczej – nie sama tradycja.
Po odejściu SE z Susza, na pierwszym organizowanym przez nas halfie, na starcie stanęło ,,tylko” 240 osób.
Jestem zdania, że trzeba dobrze wyważyć jakość z rozsądną ceną. Dzisiaj mamy 700 osób i zamknięte zapisy w styczniu. Na starcie ludzi z krajowej czołówki, rodzinną atmosferę, dobrą zabawę i 25 lecie. Pozdrawiam.
Piotrku, nawet i jeżeli aktywność na fb/ blogu można uznać za lansik czy zaspokojaniu nazwijmy to własnej próżności to z drugiej strrony to może być inspiracją dla innych. Jest też i trzecia strona…. np. ja, piszę bloga bo w ten sposób utrzymje kontakt z wieloma znajomymi, kolegami a nawet przyjaciolmi. Co do samej dyskusji, zobacz chociażby z tej ile mozna dowiedzieć sie ciekawych rzeczy, dostrzec roznych spojrzeń. ….
Panowie,
biegacie dla siebie czy dla face’a/bloga. jeżeli dla siebie to cala ta dyskusja nie ma sensu. no i co z tego ze ktos sie dostal z losowania??
Na stronie IM Muskoka(Kanada) w informacji odwolujacej edycje 2016 ukazalo sie cos takiego: ” jezeli wybierzesz transfer na inne zawody Ironman do 31 12 2016 to bierzesz udzial w LOSOWANIU pieciu slotow na Hawaje 2017 ”
A rok temu WTC trabila : „Loteria niezgodna z prawem” , Ile lat im zajelo aby sie w tym zorientowac ???? Pic na wode !!!! Te okolo 200 miejsc z loterii potrzebme byly na nastepne organizowane zawody IM . Te 200 slotow starczna na cztery zawody IM x 2000-3000 zawodnikow x $700-800 . Prosty rachunek ! 🙂
Dołożę dwa słowa od siebie. Zgadzam się z tezą, że im trudniejsze kwalifikacje tym większa radocha z zakwalifikowania się. Z drugiej jednak strony medale imprez mistrzowskich się dewoluują. Dzisiaj mój syn zdobył takowy w imprezie Mistrzowskiej w Kettlebell. I… nie był zadowolony bo nie przyjechali najwięksi rywale. Podobnie jest z Hawajami. System ciągle jest trudny ale już np. informacja o loterii w Zurichu, dzięki której będzie sie można dostać na Hawaje lekko mnie przeraża (informacja od zawodnika nie ze strony). Kwalifikacje czy losowanie? Z osobistych doświadczeń pamiętam telefon z Klagenfurtu (dosłownie) kiedy to byłem w drodze do Polski z informacją – gdzie jesteś, jest roll down w twojej kategorii – mozesz wziąć slota z 11 msca. Wyjechałem wcześniej bo nie miałem pojęcia, ze coś takiego jest (przeczytałem o 9 miejscach kwalifikujących) i nic innego mnie nie interesowało.
a teraz @edek103 zgadzam sie, ze ruch amatorski oparty jest na masie. Ale nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, ze ponieważ inni biegają słabo to trzeba równać do dołu. A już na pewno nie na imprezach mistrzowskich. Ja medali nie biorę – ty zresztą za chwilę też nie bedziesz brał – no chyba, ze miejsca na ścianach masz w opór 🙂
No i na koniec. Jest taka impreza w Polsce, w której nie będzie nigdy otwartych zapisów a udział w niej opierał się i będzie opierał się wyłącznie na zaproszeniach dla najlepszych. Najlepszych w pomaganiu – to mój Buratlon 🙂
Macieju, mądrego dobrze poczytać!
Arkadiusz, nie byłem na Hawajach, ale w przypadku kilku innych imprez odniosłem wrażenie, że odcinek od startu do mety niewiele traci na uroku nawet po komercjalizacji imprezy. Różnie to bywa z oprawą przed i po, to może nie każdemu się podobać, ale… bardzo łatwo z tego zrezygnować olewając expo i idąc na kawę.
Myślę również, że magia dzieje się w głowie. Mi bardzo pomaga znajomość historii danych zawodów, ciekawostek na trasie itp. Przez te kilka godzin można przenieść się w inną rzeczywistość, kreowaną przez siebie samego, nie dział marketingu.
Nie chcialbym nikogo urazić ( zwlaszca Andrzeja K:-)) Wiem, nie doświadczyłem, nie widziałem Kona, to z góry można powiedzieć, że moje zdanie na ten temat jest po prostu nieobiektywne. Zastanawiam się tylko na ile te zawody zatracily swój pierwotny urok i idee a na ile stały się napompowanym produktem komercyjnym? Na ile wszyscy pragnący startować nie poddają się nakreconej modzie? Faktem jest, że Hawaje kuszą, pewnie swoją ograniczoną dostępnością, dość trudnymi kwalifikacjami i z pewnością mitem…
Nieliczni mają szansę i nielicznych stać. Na szczęście można rozkoszować się perełkami na miejscu, chociażby wspomnianym Suszem.
Edek, właśnie o tym jest ten tekst, żeby się nie nadymać. Z medalem trafiłeś w sedno, ja go nie potrzebuję i nie miałbym nic przeciwko dawaniu go tylko pierwszej trójce na mecie. Toczę o to boje w rodzinie:).
Jest taki półmaraton we Frankfurcie wiosną. Kilka tysięcy ludzi, żadnych medali, żadnych pamiątkowych koszulek, przed startem kanapki i ciastka za niewielką opłatą, której nikt nie pilnuje. Pierwszy punkt z wodą po 10 km. Polecam tego typu „surowe” doświadczenie.
Co rozumiemy przez „dużą”? Taką jaka próbuje się pozycjonować jako impreza o wysokim poziomie, w domyśle dla najlepszych zawodników (np. mistrzostwa) czy zawody z dużą liczbą startujących, a jeszcze większą chętnych (np. Paryż, który nie opowiada o sobie jako najwspanialszy maraton Europy, choć jest największy)? To dwa różne przypadki.
Nawet jeżeli jakaś kwalifikacja jest w moim zasięgu, to innych pewnie nie sięgnę. I o tym jest właśnie końcówka, że jeżeli czegoś nie sięgnę na drodze sportowej – to znaczy, że nie „dorosłem” do takiego wyzwania. Nie da się w życiu mieć wszystkiego, i nie staje się ono przez to gorsze.
Cieszę się jednak, że masz inne zdanie, bo takie dyskusje rozwijają nas wzajemnie. Warto wymieniać argumenty 😉
Macku ! Pozwol , ze bedac przy Bostonie przypomne mlodym czytelnikom AT : w 1991 wygrala tam nasza Wanda Panfil (2:24:18) a w 1988 w grupie masters wygral Ryszard Marczak(43) czasem 2:17:53 pokonujac samego B Rodgersa (2:18:17) , czterokrotnego zwyciezce Bostonu .
R Marczak jest tez rekordzista Polski w maratonie w grupie 45-49 (2:21:03 1991 New York) . W Bostonie startujac w 1996 w grupie 50-55 wygral wynikiem 2:27:17 .
Hm….kazdy ma swoją droge. Ale tak jak wg ciebie niegodnym jest startować biorąc udział w loterii to analogicznie nie odbieraj medalu na mecie jesli nie jestes w pierwszej trojce. Wszak medale sa zarezerwowane dla 3 najlepszych. Obecnie sport to komercja i trzeba sie z tym pogodzić. 90% amatorów bawi sie w sport i reprezentuje średni lub nisko poziom sportowy ( zobacz tylko 20% statujacych łamie 3:30 w maratonie). I dlaczego odbierać im możliwość startu i zabawy w dużych imprezach. Myślę ze patrzysz na to z perspektywy zawodnika o dość wysokim poziomie startowym dla którego kwalifikacja w AG jest w zasięgu reki. Ale zejdź troszkę niżej i spójrz na to z poziomu przeciętnego amatora:):). Podobny artykuł mógłby napisać Kienle….dlaczego wszyscy inni odbierają takie sam medal na mecie co on…..skoro tylko pierwszych trzech na to zasługuje:):). Z jego punktu widzenia nie powinniśmy na mecie otrzymać nic oprócz uścisku dłoni. Punkt widzenia zalezy od……..:):). Profi to profi z tego zyją….a my wszyscy AG to tylko zabawa bez wzgledu na to ile to nas kosztuje zdrowia i zycia osobistego….wiec bawmy sie a nie nadymajmy:)
Andrzej. Aaaaaa!!!! Złapałeś mnie z tymi wymogami IAAF z opuszczoną gardą 🙂 aż się pod nosem uśmiałem 🙂
Oczyswiście, Boston nie może być imprezą mistrzowską z racji braku spełnienia tych wymogów. Touche! 😀
Tomasz, to byłby świetny PR dla IM. Np. 10 miejsc dla mniej zamożnych, najlepszych zawodników.
Mam też prośbę off-topic. Chciałbym, abyśmy w tym cyklu w komentarzach porzucili formę Pan/Pani, jeżeli to nikomu nie przeszkadza. Będzie łatwiej 🙂
Moja uwaga nie była do autora tylko do Hawajów w aspekcie szacunku. Wogóle uważam iż szacunek należy zarezerwować do osiągnięć a nie jakiejkolwiek imprezy ze wszechmiar komercyjnej. Jak ktoś jedzie na Kona bo chce się zmierzyć z legendarnym dystansem to zasługuje na szacunek. Jeśli jedzie po etykietę to niech jedzie. Do organizatorów Kona szacunek miałbym gdyby część olbrzymiej kasy którą biorą za legendę której nie tworzyli przeznaczyli na wsparcie tych którzy zakwalifikowali się z bardzo dobrymi wynikami a niekoniecznie mają kilkadziesiąt tysięcy zeby „wspomóc” legendę. A co do etykiet to nie wiem na przykład czy zachętą do nowej ultraciężkiej imprezy triathlonowej powinna być informacji ze jako jedna z pierwszych zapisała się znana aktorka chociaż do samej owej nic oczywiście nie mam. Triathlon zamieniany w celebryty splash –
ciekawe zestawienie.
Boston nie spelnia wymogow trasy maratonskiej IAAF (pol. Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych) dlatego nie moze byc mistrzostwami a szkoda ! 🙂
Meta położona na wysokości nie mniejszej niż 42 m poniżej wysokości położenia startu .
Odległość w linii prostej od startu do mety nie większa niż
21,097 km.
„lepiej z lepszym przegrać(w moim przypadku A Cichecki) niż cieszyć się, że się pokonało gorszego ” :-)))) Inaczej mozemy znalesc sie w sytuacji Kramera z serialu Przyjaciele , ktory byl najlepszy w kasie judo , klasie ……dwunastolatkow .:-))))
Osobiscie preferowalem tez start w wyzywajacym
IM Wisconsin( 4 razy) i dobre miejsce w grupie niz dobry czas w plaskim IM Floryda czy IM Arizona .
Swoją drogą, jest parę ciekawych zjawisk w naszym i zagranicznym triathlonie. Niektóre mam „na warsztacie” nie wiedząc jednak jak się do nich uczciwie zabrać. Bez owijania w bawełnę, ale i bez czepialstwa. Może ktoś z Was chciałby zasugerować temat na przyszły weekend? 😉
Andrzej, oczywiście masz rację. Nie znam tak dużego rolldownu w IM. jednak znam przypadek okolic 100 miejsca w kategorii na 70.3.
Jeszcze kilka lat temu (ostatnio nie sprawdzałem) można było wybrać się na wycieczkę kwalifikacyjną na dalekowschodniego Ironmana. tam bardzo mało osób zgłaszało chęć wyjazdu na Hawaje, a bez takiego określenia się nie brałeś udziału w kolejce przydziału.
Do hawajów odnoszę się w ostatnim akapicie, w domyśle uznając to za system trudnej kwalifikacji. Nie biorę tu jako możliwej opcji ksenofobicznej loterii, gdzie przytłaczająca większość miejsc przeznaczona jest dla Amerykanów.
To również tekst będący opisem problemu, nie studium konkretnego przypadku.
Ale rozumiem, że taki mój los. Skoro rzucam kontrowersyjną tezę, to zbiorę parę uwag 😉
Marku, masz oczywiście rację. Jest sporo takich miejsc, w szczególności dla uczestników zbiórek dla organizacji dobroczynnych, ale to nie ten sektor startowy 😉
Numer oznacza czas kwalifikacji i przynależność do sektora.
Startujesz więc razem z podobnymi zawodnikami.
Nie napisałem, że to system idealny, ale najbliższy temu, co rozumiem jako „kwalifikacja”. Nie określają się jako mistrzostwa, lecz „wyścig”. Nie ma tu pacemakerów i miejsca w sektorach za zasługi. W każdym razie nie widzi się tego. Boston spokojnie mógłby się ogłosić mistrzostwami świata amatorów, bo wybierane są najszybsze czasy w ramach tzw. cut-off, ale nie ogłasza się… bo nie musi. Dobra impreza się obroni bez ozdóbek.
Na naszym rynku również powoli tworzą się imprezy, gdzie tradycja staje się na tyle silnym argumentem, że przyciąga coraz więcej osób z myślą o starcie A (np. Susz)
Jak by się nie spierać na temat Bostonu, maratonów japońskich, Norsemana i innych, sednem pozostaje problem tworzenia pseudo-mistrzostw. Iluzji, której nie powinni poddawać się dorośli ludzie.
To również nie jest krytyka innych zawodników. To refleksja nad własną drogą. Kiedyś, jak większość z nas, mamiła mnie plakietka ME. Dziś potrafię bardziej docenić wymagających rywali, niż ładną naklejkę w pakiecie.
Bo lepiej z lepszym przegrać, niż cieszyć się, że się pokonało gorszego.
Wiem , ze w IM 70.3 jest inaczej ale na Hawaje nie mozna jechac z 100 miejsca w grupie .W 140.6 „roll-down” jest ograniczony do pierwszych kilku zawodnikow , liczba zalezy od liczebnosci danej grupy . Nie wziety „slot” przechodzi do innej grupy .
Raz jeszcze o wyższości szkoły otwockiej nad szkołą falenicką. Chociaż Autor próbuje rozprawić się z iluzjami i zdemaskować stopień komercjalizacji sportu amatorskiego, to sam wpada w pułapkę. Maraton bostoński podawany jako wzór zawodów o przejrzystych kryteriach wcale taki nie jest. Oficjalnie 20%, a de facto około 30% miejsc jest zarezerwowanych dla charity, sponsorów i klientów afiliowanych biur podróży.
..”Q. Are there ways to get in other than a time qualification or charity?
A. There are, but you need to either be really fast or know somebody. Invited elites don’t necessarily have a previous marathon qualifying time (though they’ve all run impressive non-marathon distances). A certain number of entries for sponsors, the cities and towns along the course, and the media are set aside each year, along with promotional entries and other special invitations. For more details on these, see Amby Burfoot’s article asking if the qualifying standards should be changed.”..
Tak więc Maćku, czy się to podoba czy nie, też biegłeś obok „celebrytów, aktorów, kucharzy i prezesów”.
Żeby mieć szacunek do zawodów to zawody muszą na taki szacunek zasłużyć wydaje mi się. Porównanie kwalifikacji do Bostonu z trikami Hawajskimi daje do myślenia. No ale może można mieć półszacunek.
„Produkt z tej samej półki, co różnego rodzaju odznaki, światowe rankingi i inne tego typu, przepraszam, pierdoły. Mają one raczej na celu wciągnięcie triathlonisty w jak największą ilość startów, nie realną ocenę jego sportowego poziomu,”
Bingo Panie Macku !!! 🙂
IRONMAN All World Athlete program – wspanialy przyklad !
Czapki ,koszulki , bluzy torby itd z logo AWA . :-)))