Marianna Hall: „Nie mówię, że to mój ostatni rekord. Chcę go jeszcze poprawić”

W niedzielę Marianna Hall podjęła próbę zmierzenia się z rekordem Polski w jeździe godzinnej. W rozmowie z Aleksandrą Bodnar amatorka opowiada o tym, jak narodziła się jej pasja do jazdy na rowerze. Mówi również o logistyce rekordu i tym, czy planuje powalczyć o jeszcze lepszy wynik.

AB: Rekordu dotychczas nie było.  Kobiety w kolarstwie nie podejmowały takiej próby, chociaż mężczyźni podchodzą do tego regularnie. Czemu tak jest i jako doszło do tej próby?

MH: Ciężko powiedzieć. Przede wszystkim chodzi o to, że nie jest to łatwe do zorganizowania. To nie jest kilka prostych okrążeń na torze. To bardzo długie przygotowania, które zaczynają się od objeżdżania toru. Jest też kwestia sprzętu, treningi, a później cała organizacja: wynajem torów, organizacja sędziów, komisja antydopingowa, pomiar czasu. Jeżeli ktoś jest w kadrze i ma paszport biologiczny, jest to zdecydowania łatwiejsze.

Ja jestem amatorką, która weszła w Elitę, a więc go nie mam. Były osoby, które stwierdzały, że „łatwo to ustanowić – nie ma rekordu, wsiadasz na rower i jedziesz”. Zachęcam te osoby, aby podjęły tę próbę. Od organizacji aż po przejechanie tych 60 minut. To jest trochę niewdzięczne.

ZOBACZ TEŻ: Amatorka ustanowiła rekord Polski w godzinnej jeździe na czas!

Marianna Hall

Ten pomysł zaczął się pomału rodzić. Zastanawialiśmy się jednak, jak to zrobić. Na torze jeżdżę dopiero od listopada zeszłego roku. Nie chciałam jeździć na trenażerze, a więc trzeba było kupić rower torowy. Jeszcze w listopadzie to zrobiliśmy. Jazda na torze była jednak związana z kosztami. Wtedy jednak z pomocą przyszedł mój partner. Współpracuje nam się dobrze z firmą Prinzwear i powiedział, że jeżeli chcę pojeździć na torze i nauczyć się wychodzenia z maszyny, to ma idealną osobę. Był to trener Daniel Meszka.

Trenerowi jestem niesamowicie wdzięczna, bo stał się objawieniem mojego sezonu. Jest skromny, zawsze podkreśla, że nie trzeba mu dziękować, ale jest wspaniałą osobą. Jestem mu bardzo wdzięczna. Bez niego nie moglibyśmy testować obrotów, nie wychodziłabym z maszyny, nie byłoby takiego dobrego wsparcia. Mieliśmy około 10 dni przejeżdżona na torze. Potem był wyjazd do Sierra Nevada na zgrupowanie wysokogórskie na 40 dni, gdzie mocno trenowaliśmy.

We wtorek w nocy wróciliśmy. Środa i czwartek to czas, w którym pojeździliśmy trochę po torze dla przypomnienia. Przyszłym mistrzostwa Elity, wczorajszy start na 3 kilometry, a dzisiaj ta godzina.

Historia opowiedziana w dużym skrócie, ale chyba wkrótce będzie można o tym napisać książkę. To dużo przygód jak to w kolarstwie: dużo treningu, dołki i odbicia, psucie się sprzętu, chęć poprawienia mocy. Ważne jest też jednak to, kto jest wokół mojej osoby. Pomimo tego, że ja nie mam drużyny i dodatkowego wsparcia, to mam ludzi, którzy mnie niosą.

Aleksandra Bodnar: Nie jesteś profesjonalną kolarką. Możesz opowiedzieć, jak zaczęła się Twoja przygoda z tym sportem?

Marianna Hall: Tak naprawdę wszystko zaczęło się w 2018 roku, kiedy ja zaczęłam jeździć na rowerze. Cztery lata temu na osobę, która ma lat 30… to jest trochę późno. Stwierdziłam, że kolarstwo to świetna dyscyplina i warto pójść w tym kierunku. Pierwszy rok przetrenowałam z trenerem, bo stwierdziłam, że chcę do tego podejść profesjonalnie, żeby się nie trzepać i bujać na tym rowerze. Zaczęłam jeździć. Pierwszy sezon wypadł fajnie. Zakochałam się w watach, liczbach i na tym wszystkim zaczęłam się skupiać.

Później zaczęłam notować coraz lepsze wyniki. Miałam też niestety półroczną przerwę ze względu na rozległą zatorowość płucną. Gdyby nie mój wytrenowany organizm, teraz nie miałybyśmy szansy rozmawiać. Stan był krytyczny. Przeleżałam dwa tygodnie w szpitalu na intensywnej terapii, ale zasadniczo stwierdziłam, że ja się nie poddaje. Lekarze twierdzili, że sport w takim wydaniu nie będzie już dla mnie. Kocham kolarstwo, kupiłam sobie nowy rower i powiedziałam, że nie mogę tego tak zostawić.

Z moim aktualnym partnerem (wtedy nim jeszcze nie był) i trenerem podjęliśmy decyzję, że wracam do sportu. Wtedy zaczął się Covid, a on zaczął trenować czasówki. Pojechałam z nim parę razy. Startował w kategorii Masters. Wkręcił się w to dzięki Piotrkowi Klinowi. Patrzyłam na te czasówki i uznałam, że to fajny sport. Do tego niekontaktowy, a ja musiałam uważać na upadki, żeby nie mieć jakiegoś krwotoku. Stwierdziłam, że muszą spróbować.

Aleksandra Bodnar: Jak to się stało, że zaczęłaś jeździć na rowerze czasowym?

MH: Chłopaki powiedzieli „kupujesz czasówkę i jeździsz”. Sprowadziliśmy więc czasówkę z Anglii. Pomógł znów Piotr Klin. Zaczęłam jeździć i okazało się, że idzie całkiem nieźle. Po dwóch miesiącach okazało się, że są mistrzostwa Polski Masters. Wystartowałam i zdobyłam pierwszy tytuł MP w swojej kategorii wiekowej. Stwierdziłam, że warto w to iść.

Zaczęliśmy się bawić w całą aerodynamikę. Patrząc teraz, jak siedziałam na rowerze, myślę, że było trochę do poprawy. Wtedy myślałam, że nie jest tak najgorzej. Wiadomo, że był sprzęt, kask, ale niekoniecznie pozycja.

Potem był 2 sezon i kolejny tytuł MP w mojej kategorii. Zobaczyliśmy, że ja z tymi swoimi wynikami w ogóle objeżdżam rywali w Masters. Mój trener i partner powiedział, że trzeba iść w Elitę. Jeżeli podchodzisz do tego profesjonalnie i poważnie, to trzeba iść dalej. Na Teneryfie, gdzie byliśmy na początku tego roku, stwierdziliśmy, że trzeba próbować. Zaczęły się pod to całe przygotowania. Ja jestem osobą, która jak już się za coś weźmie, to robi, to bierze się za to poważnie. Stwierdziliśmy, że idziemy w puchary Polski, co okazało się dobrym pomysłem, bo tych zawodów było więcej niż w Masters i jak już trenujemy, to startujemy.

Przyszedł pierwszy puchar i ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że wygrałam. To było robione jeszcze trochę na wariata, bo zmienialiśmy pozycję i podobne. Powiedzieliśmy jednak, że idziemy dalej. Przyszły kolejne starty. Znów pierwsze miejsce. Waty się zgadzały. Wszystko szło w dobrym kierunku. Kolejny puchar Polski i znów wygrana. Przy Mistrzostwach Polski trochę przerosła nas technologia, bo pierwszy raz jechałam ze słuchawką i się nie zrozumieliśmy. Za dużo odpuszczałam, za dużo straciłam. Piąte miejsce. Ogólnie rzecz biorąc dobrze, ale dla mnie duży niedosyt i bodziec, że trzeba to poprawić.

Wtedy zrodził się pomysł, aby iść dalej, bo trzeba sobie stawiać kolejne cele. Piotrek Klin, który bił rekord w jeździe godzinnej. Zaczął mnie nakręcać na ten rekord. „Słuchaj, trzeba spróbować” – powiedział. Nigdy nie było jednak na to czasu, bo jestem dietetykiem klinicznym, prowadzą własną działalność, pracuję w szpitalu i na uniwersytecie. Sport nie jest też tani, sprzęt kosztuje, a ja sponsoruję się sama. Nie było łatwo to ogarnąć.

AB: Rekord Polski jest pobity i to bardzo dobry wynik. Powinnaś być zadowolona ze swojego czasu? To mocny wynik i mogłaby Ci pogratulować część dziewczyn z Elity?

MH: Tak, a mieliśmy jeszcze mało czasu na dogranie sprawy z rowerem. Przyszedł dzień przed naszym wylotem, a ja jeździłam raz, później jeszcze dwa razy. Tam jeszcze chcemy trochę go dopracować, na co nam nie starczyło czasu. Muszę zmienić kąt siodła, bo trochę cierpiałam. To mi doskwierało, chociaż łatwo się dopasowuję, bo mam elastyczne ciało. Kiedy się poprawiałam, rower mi odjeżdżał i wjeżdżałam na gąbki.

AB: Był jeden taki moment, że najechałaś na gąbki i wyrzuciło Cię na wiraż. Co wtedy czułaś?

MH: Trochę przerażenie, bo pomyślałam, że przewrócę się albo wpadnę w poślizg i gdzieś polecę. Straciłam trochę na rundzie. To był bodziec, który mnie trochę przestraszył. Takie kryzysy się pojawiały.

AB: Co pomogło? Kilka rund jechałaś niepewnie, co było widać. Potem wszystko wróciło do normy. Co się działo w głowie?

MH: Musiałam to chyba wszystko przetrawić i powiedzieć sobie, że stało się i uważać w dalszej części. Na gąbki i tak najechałam kilka razy. Stwierdziłam, że trudno. To rzeczy, nad którymi trzeba pracować. Jako kolarka amatorka w Elicie mam jeszcze wiele rzeczy do dopracowania. W sumie mnie to cieszy, bo wiem, co mogę poprawić i będą postępy. Nie mówię, że to jest mój ostatni rekord, bo chcę go jeszcze poprawić.

AB: Podsłuchałam nieco w kuluarach rozmowy profesjonalistów. Mówili o Tobie „jest amatorką, ale ma charakter”. Co o tym sądzisz?

MH: Miło to słyszeć. Czasem jest tak, że ktoś nowy pojawia się w kolarstwie i ludzie pytają, „po co ona tutaj przyszła, skoro jest niezrzeszona” i tak dalej. Z drugiej strony te wyniki mnie bronią i pokazują, że tanio skóry nie sprzedam. Weszłam w tę elitę i chcę się poprawiać. Wiem, że nie jestem najmłodsza, ale endurance lubi wiek. Wiem, że mam inną pracę i to kolarstwo jest dla mnie dodatkiem. Po prostu to kocham i mam te osoby, które mnie wspierają. Robimy to też, aby coś się działo i było ciekawie. Może to też zachęca inne osoby, że warto w siebie wierzyć, warto podejmować swoje wyzwania i iść swoją ścieżką, ignorując osoby, które mówią, że nie warto. Jeżeli się coś kocha, nie ma presji na wynik, to warto.

Marianna Hall
Marianna Hall

AB: Gdyby się okazało, że jesteś najlepsza. Absolutny top. Co wtedy? Praca czy kolarstwo? To przecież bardzo trudny wybór.

MH: O tym jeszcze nie myślałam. Bronię wkrótce swój doktorat, co muszę odhaczyć. Stawiam sobie kolejne cele. Może to będzie coś na 3 kilometry, chcemy też urwać coś z tego rekordu, chociaż z niego jestem zadowolona. Pierwszy rekord to też zbieranie danych, chociaż ja mówię, że „ludzie, ja tego drugi raz nie pojadę”. Okazało się, że jak tylko skończyłam próbę, to już wiedziałam, że będziemy poprawiać.

AB: Dziękuję Ci za rozmowę.

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,772ObserwującyObserwuj
19,400SubskrybującySubskrybuj

Polecane