Alicja Pyszka-Bazan: „Nie mam obowiązku spełniać niczyich wymagań i oczekiwań”

Mistrzostwa Polski w Białymstoku były jej pierwszym startem po obozie wysokogórskim. Alicji Pyszce-Bazan udało się dołożyć kolejne zwycięstwo i kolejny medal do swoich ostatnich już „amatorskich” osiągnięć.

W rozmowie z nami opowiada nie tylko o wrażeniach ze Sierra Nevada, lecz także o nowym trenerze, sportowych idolach czy prywatnej opinii na temat praktyk polskich triathlonistów ze sponsorami.

Kamila Stępniak: Zacznę od pytania, które pierwsze nasuwa mi się na myśl – jak startowało Ci się po pierwszym obozie wysokogórskim? Widziałam, że w jednym ze swoich ostatnich postów napisałaś, że bolało. Domyślam się, że ciało musi odczuwać skutki trenowania na wysokości, jednak co dokładnie działo się u Ciebie „w środku” na trasie?

Alicja Pyszka-Bazan: Przebywałam w Sierra 20-21 dni i był to mój pierwszy obóz na wysokości w życiu. Było to dla mnie nowe i bardzo cenne doświadczenie. Jeżeli chodzi o moje samopoczucie po obozie to było one naprawdę dobre w pierwszych trzech dniach, a później wpadłam w delikatny dołek. Akurat ten mocny dołek przypadł na start w Białymstoku, także czułam się ciężko i nie byłam „najświeższa”.

Do tego wszystkiego, z racji tego, że moje przygotowania są ukierunkowane na starty w czasie późniejszym, to ten wyścig realizowany był z pełnego treningu, bez żadnego taperingu. Dlatego też miało to na pewno odzwierciedlenie. Czekam na lepsze samopoczucie i tzw. odbicie po obozie, które ma nastąpić prawdopodobnie w najbliższych dniach.

Póki co, jeżeli chodzi o sam start w Białymstoku, to był on mocno obciążony. Szczególnie na biegu czułam się bardzo ciężko i nie był to mój najlepszy występ. Najbardziej zadowolona jestem z pływania. No ale pływanie jest taką moją wiodącą dyscypliną, więc tutaj spodziewałam się, że pomimo tego zmęczenia wybrnę z sytuacji.

KS: Gorsze były początki obozu i adaptacja czy zjazd „na niziny”?

APB: Jeśli chodzi o początki i samo przebywanie na obozie to było dla mnie całkowicie nowe doświadczenie. Podeszliśmy do tego bardzo ostrożnie i asekuracyjnie – szczególnie w pierwszych dniach. Bardzo powoli wprowadzałam się i adaptowałam. Na początku nawet nie trenowałam, a spacerowałam. Później wprowadzaliśmy delikatne jednostki. Ten początek był dla mnie nowy, ale też trudny mentalnie – przyjechałam na obóz, głowa chciałaby potrenować, ale musiałam bardzo studzić emocje i po prostu dać organizmowi czas na to, by przystosował się do nowej sytuacji.

Kolejny aspekt to chociażby tempa na treningach, które nie są tak wysokie, jak na nizinie. Dlatego trzeba było schować dumę do kieszeni i po prostu słuchać swojego organizmu i działać na tyle, na ile on pozwalał w tych nowych dla niego okolicznościach.

Po zjeździe z obozu pierwsze trzy dni były absolutnie fantastyczne, a potem nastąpił dość wyraźny spadek i ociężałość, która jest normalnym zjawiskiem. Dlatego staram się nie przejmować i czekam na lepsze dni.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Alicja Pyszka-Bazan (@fit.ala)

KS: Troszkę uczepię się jeszcze tego obozu – byłaś tam 3 tygodnie. Było to najdłuższe rozstanie z Twoją córką Sarą, co bardzo przeżywałaś. Gdybyś jednak miała wybierać spośród aspektów typowo sportowych – który etap/dzień/trening była dla Ciebie najtrudniejszy?

APB: Może będziesz zdziwiona, ale pływanie dało mi mocno w kość. Pomimo, że jestem pływaczką i jestem już bardzo długo w tym sporcie, tak pływanie na wysokości mnie zaskoczyło. Do tego nie pomogło to, że przeniosłam się z 25-metrowego basenu na 50-metrowy – do tego na wysokości. Dlatego treningi pływackie praktycznie od samego końca mnie „przyduszały” i były dla mnie trudne.

KS: To, że słynna Sierra to mekka triathlonistów wie każdy. Co Ciebie jednak najbardziej urzekło w tym miejscu?

APB: Powiem Ci, że niesamowitym tam było to, że wszyscy sportowcy z tak wielu dyscyplin przebywający w tym samym ośrodku sportowym, co ja, byli na maxa skupieni na sporcie i wszystko tak naprawdę kręciło się wokół treningu, snu, jedzenia i regeneracji – powtórz razy ilość dni [śmiech]. Wszyscy byli tak mocno „sfocusowani” na sporcie i na wszystkim, co się wokół tego sportu i ich celu dzieje sportowego. To było niesamowite. I też ja mocno chłonęłam to wszystko i czułam się naprawdę ekstra.

KS: Wczoraj oficjalnie potwierdziłaś domysły wielu triathlonistów o zmianie trenera. Jest nim teraz Marcin Senior Stanglewicz. Nie chcę pytać skąd ten pomysł – chciałabym dowiedzieć się za to, dlaczego akurat on?

APB: Jeżeli chodzi o zmianę trenera to Marcin Florek zakończył współpracę nie tylko ze mną, lecz także wszystkimi, absolutnie ze wszystkimi swoimi podopiecznymi – po prostu zakończył swoją przygodę trenerską. Teraz prawdopodobnie będzie się poświęcał innym swoim zawodowym celom, a trenowanie innych odwiesił na kołek. Marcin obiecał mi, że dopóki nie znajdziemy kogoś nowego, będzie mnie trenował i będzie przy mnie.

Padło na Marcina Seniora Stanglewicza tak, jak powiedziałaś. Ma on niesamowitą wiedzę o treningu triathlonowym. Bardzo dużo przebywa wśród trenerów, zawodników i fizjologów norweskich. Czerpie od nich „pełnymi garściami”. Ma świetne podejście. Udało nam się wspólnie spędzić ten czas w Sierra Nevada i poznać siebie nawzajem.

KS: Nieco za wcześnie, by pytać, jak układa się Wasza współpraca, może więc zdradzisz naszym czytelnikom, jak ona wygląda?

APB: Tak jak mówisz, jest jeszcze za wcześnie, by oceniać efekty naszej wspólnej pracy. Wciąż się poznajemy, uczymy siebie nawzajem. Na pewno ta współpraca jest bardzo indywidualna. Mamy kontakt praktycznie po każdym treningu. Jeśli chodzi o same zmiany w stosunku do mojej poprzedniej współpracy, to z Marcinem Seniorem będę mogła widywać się częściej. Będziemy spędzać ze sobą obozy, niektóre weekendy, zawody. Także myślę, że to będzie fajna rzecz.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Alicja Pyszka-Bazan (@fit.ala)

KS: Na pewno ustaliliście swoje główne cele na przyszły, jeśli nie i kilka sezonów w przód. Jest szansa, byś podzieliła się tym, co będzie na Twoim głównym sportowym celowniku?

APB: Te najbliższe cele to oczywiście Mistrzostwa Świata Age-Group w Stanach Zjednoczonych w Utah na dystansie średnim. To jest taki główny punkt, jeśli chodzi o ten sezon. Przed tym będziemy jeszcze chcieli zrobić z jedną lub dwie „połówki” – zobaczymy, jak się ułoży kalendarz. Poza tym mamy w planach zrealizować jeszcze jeden obóz.

Jeżeli chodzi o 2023 rok to chciałabym przejść na PRO, ale wspominam o tym już nie pierwszy raz. Mam nadzieję, że wszystkie założenia wyjdą i wszystko się uda.

KS: Patrząc czysto obiektywnie na Twoją triathlonową karierę, trzeba przyznać, że masz naprawdę duży potencjał. W krótkim czasie udało Ci się dojść do poziomu, na który inni pracują znacznie dłużej. Wielu osobom nie podobało się jednak to, że startujesz jako amatorka, pomimo że mogłabyś rywalizować w kategorii PRO. Co czuje zawodnik słyszący „wymagania” i „oczekiwania” innych względem swojej osoby?

APB: Jeśli chodzi o wymagania i oczekiwania to ja staram się spełniać je względem siebie. To ja stawiam sobie wymagania i to ja stawiam sobie oczekiwania. Nie ma do tego prawa nikt spoza mojego otoczenia. Ja również nie mam obowiązku spełniać niczyich wymagań i oczekiwań.

Przez pierwsze dwa lata w triathlonie byłam amatorką, bo bardzo świeżo weszłam w ten sport i nie miałam żadnego doświadczeni poza pływaniem. Dlatego też uważam, że była to słuszna droga – nauczyć się tego, zebrać doświadczenie i dopiero iść dalej.

KS: Niedawno podzieliłaś się informacją, że ten rok będzie Twoim ostatnim jako age-gruper. Co utwierdziło Cię w decyzji, że kolejny sezon to już ten czas, żeby spróbować swoich sił w kategorii PRO?

APB: Generalnie wygrywam bardzo dużo wyścigów age-gruoperskich i myślę, że to jest ten czas, w którym powinnam pójść dalej. Dwa lata to według mnie dobry okres, podczas którego mogłam zebrać doświadczenie i nauczyć się tego wszystkiego. Teraz pozostaje pójść już o krok dalej.

Bardzo chciałabym zmierzyć się z dziewczynami z kategorii PRO, bo wiem, że jestem w stanie poświęcić dużo czasu na trening. Być może nawet tyle, ile profesjonalne zawodniczki. Dlatego chciałabym stanąć z nimi na linii startu i ocenić, ile mi będzie do nich brakowało na tym początkowym etapie. Później oczywiście w miarę upływu czasu będę się starała te straty minimalizować i dorównać już później do tych najlepszych.

KS: Cofnę się teraz do jednej z Twoich dawnych wypowiedzi. Wskazałaś kiedyś, że nasi PROsi za łatwo „sprzedają się” w mediach. Jakie błędy według Ciebie popełniają polscy zawodowi triathloniści w ubieganiu się o potencjalnych sponsorów?

APB:
Podkreślam, że jest to tylko i wyłącznie moje zdanie i moja opinia. Ja uważam, że sponsorem jest firma, która danego zawodnika sponsoruje. Tutaj odnosiłam się w mojej wypowiedzi do nazywania sponsorem firmy, która od siebie nie daje nic oprócz produktu, którego danie jest moim zdaniem obowiązkiem danego sponsora, by zapewnić komuś narzędzie do działania. Nie może być, że produkt będzie ekwiwalentem wynagrodzenia i równocześnie narzędziem do promowania danej marki, tym samym wynagrodzeniem – to wtedy nie jest sponsoring. To jest jakaś życzliwość ze strony sportowca, w celu wypromowania danej marki. Ale nie możemy tego nazywać sponsoringiem. Tak przynajmniej uważam.

Jeśli chodzi o psucie rynku, które przytoczyłaś, wiele firm już zauważyło, że sportowcy coraz chętniej przyjmują takie współprace barterowe, więc coraz mniej chcą proponować sportowcom wynagrodzenie finansowe. Zdają sobie oni sprawę, że jeden, drugi, czwarty zawodnik przyjmie tę pracę barterową. Więc dlaczego mieliby zapłacić takiemu czy innemu, skoro pięciu innych, w jego miejsce zrobi im reklamę za darmo, za barter. Niestety potem im więcej takich praktyk, tym coraz trudniej będzie uzyskać wsparcie finansowe od danych firm. Dlatego wydaje mi się, że jest to takie kopanie dołku pod sobą.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Alicja Pyszka-Bazan (@fit.ala)

KS: I tak na deser i odejście od cięższych tematów – masz swojego triathlonowego idola? Kogoś, kogo w szczególności podziwiasz?

APB: Jeżeli chodzi o moich sportowych idoli, to zawodniczką, która zainspirowała mnie mocno do wejścia w triathlon była Chrissie Wellington. Bardzo mocno utożsamiam się z jej historią, bardzo mnie ona inspiruje. To dzięki niej tak naprawdę jestem w triathlonie.

Ze sportowców, którzy obecnie startują w zawodach, to Daniela Ryf jest zawodnikiem, którego bardzo, bardzo szanuję. Bardzo mi imponuje jej ciężka, mordercza praca wykonywana codziennie na treningach, która jest dla mnie motywacją. Bardzo lubię śledzić jej wyniki, jej media społecznościowe. Daniela Ryf jest po prostu „sztosem”.

ZOBACZ TEŻ: Marta Łagownik: „To, że niczego od siebie nie oczekiwałam, otworzyło mi drzwi, które zamknęłam sobie sama kilka lat temu”

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,773ObserwującyObserwuj
19,400SubskrybującySubskrybuj

Polecane