Bieg Niepodległości 2013 r.

       Tak samo jak w tamtym roku, 11/11 świętowałem udziałem w biegu w Warszawie wraz z grupą znajomych, żoną i moimi rodzicami. Atmosfera jak zwykle świetna.

Zanim przejdę do samego biegu i co wydarzyło się w nim, kilka słów „wstępu’ 😉

        Od zawodów w Gdyni zrobiłem takie roztrenowanie, że waga wskazuje 6kg za dużo, zbierałem się już kilka razy do rozpoczęcia przygotowań do sezonu 2014, ale podszepty leniucha były skuteczniejsze. Znalazłem sobie wymówkę w postaci bólu w okolicach kolana (teraz wiem na 100%, że to pasmo biodrowo-piszczelowe) o czym już wspominałem wcześniejszym wpisie, nie mogłem sobie z nim totalnie poradzić i tutaj nie zastąpiona okazała się AT, a dokładnie solidarność środowiska, po krótkiej wymianie mailowej z Piotrkiem Polańskim (jeszcze raz dzięki) stanąłem na „nogi’ bardzo szybko. No dobra może i biegać nie mogłem, ale rower mógł być „grany’ tym bardziej że pogoda sprzyjała, a tu marność, raz w tygodniu godzinka spinningu. Najmniej zaniedbałem pływanie, ale tutaj też rewelacji nie ma. W sumie nieźle sobie pofolgowałem 😉
      Na początku tamtego tygodnia żona rzuciła pytanie: jaki czas zamierzasz zrobić na Biegu Niepodległości?, wymieniając wszystkie powyższe powody, odparłem, że jak polecę z znajomymi (ale bardziej za nimi) to jak będzie 50 min. to będzie bardzo dobrze. Myślałem, że to koniec tematu. Sobota wieczór, Paula znowu: no to w jaki czas celujesz ?!?, a ja znowu to samo, tym razem myśląc, że to sprytne, podałem jej moją życiówkę na dychę 48:34, którą zrobiłem 5 miesięcy temu, powtórzyłem, że jak zbliżę się do 50 min. będzie spoko. Już myślałem, że temat ścigania się o życiówkę zakończony, tym bardziej, że w niedziele wieczorem dopadł mnie jakiś ostry ból głowy i widziała jak się „męczę’, w poniedziałek rano Paula: no dobra to co z tym czasem ?!? Odparłem lekko zirytowany, że szans na poprawienie na pewno nie ma, a ona mi na to: no dobra, ale jak pobiegniesz na 50 min. to i tak zrobisz taką małą życiówkę, bo w zeszłym roku miałeś w tym biegu 56:01 !!! ;). Ufff, presja zdjęta pomyślałem.

W Warszawie meldujemy się wcześniej, żeby spotkać się ze znajomymi, ustalamy wspólnie jak biegniemy ma to być tempo około 5:40. Zadowolony, rzucam, że jak będę się dobrze czuł to od 5 km, przyspieszę 😉

Ustawiamy się do startu, śpiewamy hymn, pierwsza grupa, druga grupa i my. Tłoczno u nas, ale ponoć 4 grupa jeszcze większa była. 100, 200, 300 metrów, biegniemy razem, troszkę slalomem, wymijamy innych biegaczy. Za chwilę nastąpiło coś czego nie miałem w planie. Mianowicie wyszedłem na prowadzenie naszej grupy, wyminąłem kilku biegaczy żeby zachować tempo, moi zostali lekko z tyłu dosłownie trzy kroki. Koleżanka Basia chciała mnie dogonić, ale Bartek rzucił na niej: Plati leci na 48 min !!!, a ja jakby mnie ze smyczy spuścili ;). Wbrew wewnętrznym ustaleniom, zacząłem bardzo mocno jak na mnie, biegnę według wskazań pulsometra i to takiego z Lidla ;), endomondo w telefonie w ogóle nie słyszalne. No dobra to lecę na te 48 min. Zmieniło się założenie, ale taktyka zostaje taka sama: w miarę równo do 5km, a później jak się da to przyspieszam.

O dziwo biegnie mi się naprawdę dobrze, jest 5km, zerkam na czas 22,50 min., kurde naprawdę jest dobrze, myślę, ale nie trwa to zbyt długo, 6km to lekki kryzys tempo spada do 4:58, niby tętno takie samo, ale czuję że zwalniam. 7 i 8 km podobnie 4:50 i 4:48. Po głowie pląsają już głupie myśli przyspiesz, leć na maxa itp., ale zdrowy rozsądek wygrywa przyspieszę, ale tylko troszeczkę, żeby nie odcięło na ostatnich metrach. Dwa ostatnie kilometry to idealnie takie samo tempo po 4:23. Jest meta, słyszę doping Pauli, zerkam na zegarek, 46 !!!! z przodu. Tego nie spodziewałem się, bo to wbrew wszystkiemu co ostatnio robiłem albo czego nie robiłem.

Po chwili odnajduję żonę i rodziców. Przyjmuję gratulację i pytanie: jaki czas ?!? mówię, że chyba 46 z przodu, na co moja żona z uśmiechem: wiedziałam, że tak pobiegniesz, że nie odpuścisz. Wygląda na to, że lepiej mnie zna i moje możliwości niż ja sam.
Po chwili schodzą się znajomi, wszyscy uśmiechnięci, gratulujemy sobie :). Ten dzień był dla nas wyjątkowo udany, życiówki poprawiło czworo z nas :))))

Podsumowując mój oficjalny wynik 46:50 !!! (według endomondo to 46:08). W ciągu pięciu miesięcy poprawiłem się o 1:44 min. (poprzedni to 48:34 także wg. endo.). Patrząc na wynik z 2012 r. (56:01) to poprawa jest o 9:11 min. Jest progres i to cieszy :))))

A teraz koniec tego miłego i czas wrócić do treningów, bo taki wynik na początku przygotować tylko zobowiązuje.

Powiązane Artykuły

10 KOMENTARZE

  1. Dzięki Panowie !!! życiówka- życiówką jednak jeszcze mi do Was trochę brakuję, ale obiecuję, że w 2014 będziecie czuli już mój oddech na plecach, hahaha ;)))) Bartek zakwasów nie miałem, lekkie uczucie ciężkości :)))) Łukasz, a może ktoś by skrobnął jakiś mały artykuł jak temu zapobiegać, jakie ćwiczenia robić i jak rozciągać, taka pigułka wiedzy (wiem, że Profesor taki napisał), ale chodzi mi o dokładne ćwiczenia.

  2. Super Plati! Zazdroszczę:) Ja tez miałem się sprawdzić na dychę jesienią i porównać do wiosny ale problemy zdrowotne uniemożliwiły start:( Gratulacje:)

  3. Każda życiówka cieszy! Kolejna granica pokonana…. Jest ,,kop’ do dalszej pracy… Gratulacje! A z wagą to chyba tak jest w tym okresie… też tak mam i próbuje doszukiwać się jakiś plusów, zawsze to dodatkowe obciążenie w treningach 😉

  4. Znaczy się, że miałeś wypracowaną solidną bazę, a przez ostatni czas 'leniuchowania’ nabrałeś świeżości :-). Co by to było, gdybyś był mniejszy o 6 kilo…Gratulacje!

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,510ObserwującyObserwuj
443SubskrybującySubskrybuj

Polecane