Nie no, nie tak całkiem. Chociaż przyznaję, że czasem mam ochotę oddać kontrolę wewnętrznemu barbarzyńcy i po prostu… przywalić maczugą. Zazwyczaj dzieje się tak w okolicznościach barbarzyńskich, czyli kiedy jadę samochodem i doświadczam kretyńskich zachowań innych użytkowników drogi. Maczugi ze sobą nie wożę (znam takich, którzy wożą), ale czego nasłuchał się samochód to tylko on wie. Nie chodzi też o to, że planuję zamieszkać w jaskini i polować na wrony i zające – chociaż, jak coś pójdzie bardzo nie tak, to różnie może być
Ale faktycznie chodzi, a nawet – biega – o dietę. W sam raz przed Świętami! Dietą, rozumianą jako to co, jak i kiedy jem, nigdy się nie przejmowałem. Po prostu jadłem to co było dostępne, co mi smakowało i jadłem tyle, żeby się najeść (jeśli była taka możliwość). Mimo tego byłem nawet nie szczupły, ale wręcz chudy. To znaczy tak było do końca studiów i chyba… nic w tym nadzwyczajnego. Kilka lat po studiach zauważyłem, że ubrania jakoś dziwnie się skurczyły i w ogóle zrobiłem się jakiś misiowaty, i ociężały. Przestałem palić, zacząłem w miarę regularnie biegać i trenować na siłowni. Dosyć szybko wróciłem do w miarę przyzwoitej formy i gabarytów. Ale ten renesans nie trwał długo. Po paru latach trochę się różne sprawy pokomplikowały, wróciłem do palenia, zaniechałem treningów i systematycznie zacząłem zbierać dodatkowe kilogramy tkanki zapasowej. Miałem w pamięci, że wystarczy więcej się ruszać, a efekty przyjdą szybko, więc jakoś specjalnie mocno się tym nie przejmowałem, no bo przecież „zaraz’ wrócę do treningów i będzie o.k. Miałem parę takich zrywów – siłownia, bieganie, ale żaden chyba nie trwał dłużej niż dwa miesiące, więc i efektów za bardzo nie było widać.
Pod koniec 2010 r. doszedłem do wniosku, że muszę mieć jakiś cel. Bieganie bez celu, szybko stawało się nudne, męczące i za trudne (zwłaszcza w naszym klimacie). Ważyłem wtedy jakieś 110 kg. I zapisałem się na półmaraton! Przerobiłem dokładnie (choć nie bez trudu, czasem miałem wręcz dość) plan treningowy zamieszczony na stronach Półmaratonu Warszawskiego, wystartowałem i ukończyłem, z oszałamiającym wynikiem… 2 godziny 25 minut i cośtam. W trakcie przygotowań dietą dalej się nie przejmowałem – przecież zacząłem biegać między innymi po to, żeby schudnąć, nie katując się dietami. Waga „sama’ będzie spadać! W zasadzie to nawet trochę tak działało, chociaż spektakularnych efektów (typu 5 kg w tydzień) nie było. Jesienią 2011 r. ważyłem ok. 100 kg, ale zmieniła mi się motywacja – już nie biegałem, żeby schudnąć, a chciałem schudnąć, żeby lepiej biegać. Lepiej, to znaczy – oczywiście – szybciej („szybciej’ oznacza w moim przypadku raczej „mniej wolno’) i lżej, swobodniej. Znalazłem w internecie nformacje na temat diety paleo(litycznej), paleodiety, czyli sposobu odżywiania opartego o to, jak (prawdopodobnie) odżywiali się ludzie w paleolicie. Czyli jaskiniowcy. Zainteresowało mnie to, sięgnąłem po książki Joe Friela i Lorena Cordaina „Dieta dla aktywnych’ i samego Cordaina „Dieta Paleo’.
O diecie paleo można poczytać na blogach (anglojęzycznych):
http://www.primalblueprint.com
Jako biolog z wykształcenia „kupiłem’ koncepcję, że w ciągu 10.000 lat, jakie upłynęły od „rewolucji neolitycznej’ (czyli przejścia do rolniczego trybu życia) nie było możliwe ewolucyjne przystosowanie się do diety innej, niż ta która „obowiązywała’ wcześniej. Diety łowców – zbieraczy, w której w zasadzie nie występują pokarmy zawierające skrobię, wytwarzane z ziaren, czy np. z ziemniaków (te ostatnie w Europie są znane od XVII w.), ani też pochodzące z mleka. Mięso (w tym ryby i owoce morza), jaja, warzywa, owoce, orzechy – wszystko to lubię.
Bardzo szybko przestawiłem się na taką dosyć nieortodoksyjną wersję diety paleo. Nie jadłem pieczywa, makaronu, ryżu, ziemniaków – ale też bez przesady, jeśli coś z tego było np. w zupie w restauracji, to nie filtrowałem jej. No i oczywiście nie jadłem żadnych słodyczy… poza chwilami szaleństwa Dzienny jadłospis wyglądał mniej więcej tak:
– śniadanie: jajecznica z 3 jaj i do tego smażona papryka, bakłażan albo cukinia,
– w ciągu dnia zwykle 3 owoce (na ogół 2 jabłka i 1 banan),
– lunch: zupa + drugie danie (zamiast ziemniaków itp. – więcej surówek/warzyw),
– kolacja: jakieś mięso/ryba/owoce morza i warzywa (gotowane/smażone/kiszone),
– jeśli byłem głodny to dodatkowo jakaś przekąska – mięso (a nawet wędlina), owoc, warzywko, orzechy.
Jadłem ze smakiem tyle, żeby nie być głodny, nie ważyłem tego, nie liczyłem kalorii. Zaskoczyło! Tak, jak wcześniej niektórzy znajomi dziwili się, że jak to jest, że „tyle’ biegam (ze 30 – 50 km w tygodniu, więc to znowu tak dużo nie było) i nie chudnę, tak teraz pytali, czy wszystko ze mną w porządku. Znacie to na pewno (przynajmniej niektórzy). Pod koniec zimy w 2012 r. musiałem praktycznie wszystkie ubrania oddać do krawcowej, do (radykalnego) zwężenia. Potem musiałem je w ogóle wymienić na nowe. Ważyłem mniej więcej 87-89 kg. Bieganie zaczęło być przyjemniejsze. W 2012 przebiegłem jeszcze 2 półmaratony (czas ok. 2 godzin), pierwszy maraton (trochę poniżej 4:30), no i jakieś krótsze biegi. I nadal paliłem papierosy (to ważne). Pod koniec tego roku zdecydowałem się też rozpocząć treningi triathlonowe (interesowałem się już wcześniej).
Od początku 2013 r. zacząłem współpracę z Labosport Polska, z Filipem Szołowskim – bardzo polecam, bo to świetny fachowiec! Ze swoją masą ciała poczułem się na tyle pewnie, że zacząłem rozluźniać zasady – a to pizza, a to pół bochenka świeżego chlebka, ziemniaczki, spaghetti. Pomału wróciłem do zupełnie „normalnej’ diety, z lekkim tylko „odchyleniem białkowym’. Masa ciała chyba zaczęła wzrastać, ale potem nastąpiła zmyłka. Uległem wypadkowi, miałem obrażenia twarzoczaszki i przez tydzień zdrutowaną szczękę. Mogłem jeść tylko płyny (i to od biedy) – zupki i odżywki białkowe. Błyskawicznie schudłem do ok. 83 kg. Potem, kiedy wróciłem do normalnego jedzenia (ach, jak mi smakowało!), szybko złapałem ze 4 – 5 kg, ale nie przejmowałem się, bo przecież zaraz wzrosną objętości treningowe, to i tak zgubię. Niestety, nie tylko nie zgubiłem, ale nawet „zdobyłem’ jeszcze parę kilogramów. Oj tam, oj tam! Ukończyłem kilka zawodów triathlonowych, w tym „połówkę’ w Poznaniu, w czasie… 6:42:17. Strasznie ciężko było i ja byłem coraz cięższy. Ale „zrobiłem’ jeszcze drugi maraton, minimalnie poprawiając życiówkę. Sezon się skończył, roztrenowanie, znowu parę kg i na początku bieżącego roku ważyłem już z 92 kg. I nadal się tym nie przejmowałem, no bo zaraz treningi, objętości, samo zejdzie itd. W końcu udało mi się po raz kolejny zebrać w sobie i znowu przestałem palić papierosy – w styczniu, ale nie od 1 stycznia Już (!) wiosną wiedziałem, że coś jest nie tak. Bo nagle zrobiło się mnie ok. 95 kg i zaczęło mi to „trochę’ przeszkadzać w bieganiu. Pływanie szło lepiej (chociaż w wynikach zawodów tego nie widać), rower nawet zdecydowanie lepiej. W efekcie udało mi się nawet poprawić w trakcie sezonu wyniki w triathlonach, na „ćwiartkach’ (najlepiej w Gołdapi 2:53:50), chociaż etap biegowy sprawiał mi duże trudności na każdych zawodach – nie no… wiem, że on zwykle sprawia trudności, bo jest na końcu.
Zacząłem poważnie myśleć o powrocie do żywienia paleo zwłaszcza, że w konkursie na „Akademii Triathlonu’ wygrałem nowe wydanie książki Friela i Cordaina „Dieta dla aktywnych’. Ale… w połowie roku trochę mi się różne sprawy (pozasportowe) pokomplikowały i motywacja kompletnie siadła. Za to masa ciała niewątpliwie wzrosła. Z biegania zrobiła się masakra, nie byłem w stanie normalnie wykonać, żadnego długiego wybiegania (2 godziny +). Wycofałem się ze startu w 1/2 IM i w maratonie (w Berlinie). Generalnie – dół na maksa. Z wyjątkiem wagi – ta szła w górę! W październiku pokazała prawie 101 kg. O nie! Postanowiłem natychmiast wrócić do diety paleo. A nawet jeszcze bardziej, do diety Low Carb High Fat (LCHF), z minimalnym udziałem węglowodanów, żeby wejść w stan ketozy pokarmowej i zacząć niezwłocznie spalać tłuszcz.
Można o tym poczytać tutaj:
I w ogóle o dietach typu „low carb’ w megawątku na forum bieganie.pl:
http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=20&t=38940
Zacząłem jeść wyłącznie jaja, mięso (w tym tłuste) i warzywa. W tydzień zgubiłem ok. 3 kg. Ale to chyba głównie glikogen i woda. Biegało mi się kiepsko i w ogóle jakoś zaczęło mnie mdlić od tego tłuszczu, więc przestawiłem się znowu na trochę bardziej paleo. Ale… nic to nie dało. Dodałem, tym razem w myśl zaleceń „slow carb’ Tima Ferrisa – mistrza wszystkiego – „dzień rozpusty’ (sobotę), kiedy jem wszystko na co mam ochotę (jest to głównie pizza). I… nadal nie działa. Z powrotem ważę ok. 101 kg. Dlaczego??? Przecież już raz zadziałało i to bardzo dobrze!
Doszedłem do wniosku, że wszystko to wiąże się… z rzuceniem palenia. To jedyna różnica. Trenowałem tyle samo (nawet więcej), a mimo tego tyłem! „Pogooglałem’ i oczywiście jest to powszechny problem, który dotyczy wielu byłych palaczy. Kiedy za pierwszym razem rzuciłem palenie, zrobiłem to jednocześnie „wstając z kanapy’ i chudłem bez problemu. Teraz jednak rzuciłem palenie będąc w treningu. I nie działa, nawet mimo zmian w diecie! Ale nie poddam się! Będę eksperymentował (bez przesady), będę kombinował, będę szukał czegoś, co zadziała (i nie ma to być powrót do palenia). Do skutku. Jestem zdesperowany i zdeterminowany. Uruchomię na blogu wątek „waga startowa’, czy jakoś tak. Chcę do rozpoczęcia sezonu, czyli – powiedzmy – do końca maja 2015 r. zgubić przynajmniej 10 kg tłuszczu i lepiej biegać.
Oczywiście, zabieram się za to dopiero w nowym roku, po „trzech królach’ 🙂 Do tego czasu też nie będę przeginać – nie licząc Świąt, Sylwestra i Nowego Roku, dieta a’la paleo i oczywiście trening (ale nic na siłę). A potem co tydzień będzie raport o (oby!!!) postępach (znaczy się spadku masy i poprawie samopoczucia). Trzymajcie kciuki! A z okazji Świąt życzę Wam… smacznego!
Wpis także na moim blogu (niekoniecznie o triathlonie), tam też będą tygodniowe raporty:
http://adventurecapital.pl/byc-jak-jaskiniowiec/
Tomasz, w zasadzie to chyba nie jem glutenu, bo na co dzień nie jem produktów ze zboża. W pralce rzeczywiście masa może pomóc. No i dodatkowa wyporność 😉
Ano właśnie! Teraz działa 🙂
nie wiem dlaczego ale do adresu automatycznie dodaje się znaczek ’ ’ którego nie powinno być …
Albin ale pomyśl jaki możesz mieć 'advantage’ w pralce. Wszystkie 'słomkowate’ ciała będziesz w stanie rozrzucić na boki a nawet zmienić im kurs :-). Nie widzę tego co prawda za dużo w Twojej diecie ale może zrób próbę z eliminacją glutenu. Moja żona nie trenując gubi bez glutenu tyle że ja mogę tylko pomarzyć pomimo pilnowania kalorii i treningów. Wesołych!!
[email protected] , przepraszam omsknęło mi się ! Spokojnych Świąt Życzę !
Panowie ! Masa nie jest istotna , wystarczy tylko nadac jej odpowiednia predkosc. Moga jednak wystapic problemy z zatrzymaniem. Ostrzegam !!!! :-)))) Pozdrawiam ! ZYCZE WSZYSTKIM MILYCH I POGODNYCH SWIAT !!! 🙂
Arek, ja masę już mam! A na dodatek cały czas wydawało mi się, że robię rzeźbę 😉
Ostatnio najlepiej wychodzi mi trening na masę… 🙂 Liczę na postanowienia noworoczne… 🙂
Kuba – no właśnie obaliłem u siebie wewnętrzny mit, że wystarczy trenować, żeby 'schuść’. Nie wystarczy – nie w tym wieku i nie po rzuceniu palenia 🙂
Piotrze, na pewno masz taki właśnie adres e-mail? Mój program pocztowy nie umie na niego wysłać maila.
albinp większość z nas ma podobnie do pewnego momentu idzie ok, a później się zacina i trzeba ostro kombinować, a co gorsza się pilnować! Z tym jest najtrudniej, a główka pracuje, jak to opisałeś, zawsze człowiek myśli, że przecież zaraz wejdzie w reżim treningów i odrobi 🙂
Czołem ! Miałem podobnie , przez 3 lata po rzuceniu palenia , trenowałem kombinowałem z dietami … i 'kicha’ zjechałem wprawdzie ze 110kg do 90 ale dalej była katorga tylko raz miałem 82kg ale szybko 'odrobiłem straty’ … dopiero niedawno udało mi się dojść do ładu i powoli 2kg w miesiącu ,waga schodzi a forma rośnie … Jak masz ochotę to napisz [email protected] to opowiem jak to u mnie działało i dlaczego nie mogłem 'wypalić tłuszczyku’ …powodzenia !
Dzięki Bogna 🙂 Wzajemnie, wesołych Świąt 🙂
Z dietą jest najgorzej, a raczej z rozsądnym jedzeniem. Niestety człowiek ma coś takiego w sobie, że się naje aż za bardzo, bo przecież się wybiega. Życzę wytrwałości w zdrowym żywieniu i by co wpis było się czym chwalić. Wesolych świąt.