Patientia, czyli cierpliwość. Od patientii pochodzi – pacjent, który wiadomo, że cierpliwy być musi. Triathlonista także. Pacjentem jestem ostatnio w pewnej klinice dentystycznej, gdzie leczę te same zęby, które już ze trzy razy w życiu leczyłem. A nie.. tfu… jestem przyjacielem! Pan doktor mówił, że będziemy musieli się trochę zaprzyjaźnić. Oj… bolesna to przyjaźń. Sam nie wiem, czy bardziej dla organizmu, czy dla portfela. No i wymaga cierpliwości. Nie, nie czeka się długo, ale długo trzeba leżeć z otwartą gębą. Ale nie aż tak długo, jak długo biegnę półmaraton. Na przykład 9. PZU Półmaraton Warszawski dzisiaj. Planowo miał być atak na 1:55 – 1:56. Ale to będzie wymagało jeszcze trochę cierpliwości. No chyba, że nie wytrzymam – bo jak dzisiaj sobie pomyślałem, że Arek (Cichecki) już pewnie wcina posiłek pobiegowy, a ja mam jeszcze taki kawał drogi do mety, to zacząłem tracić cierpliwość! Wstałem o godzinę za wcześnie… Czy nie należałoby już skończyć z tą zmianą czasu i działać ciągle wg letniego? W końcu mamy globalne ocieplenie! Za wcześnie i jakiś taki… zdechły. Ból głowy, zawalony nos. Pewnie zatoki po basenach. No cóż, może się poprawi. Ubieranie, pakowanie, odwieźć dziecko do cioci i jedziemy z żoną do Wa-wy, na start. Przed startem spotkaliśmy się i przywitaliśmy się z Arkiem, jego kolegą i małżonkami obu panów. Cyk, cyk panie robią nam fotki – może Arek wklei na AT. Przybijamy piątkę i rozchodzimy się na rozgrzewkę, do Toi-Toia, na start. Ustawiam się za balonikami na 1:55. Pogoda fantastyczna. Pełna rehabilitacja za ubiegłoroczny półmaraton arktyczny. Słońce, cieplutko, od czasu do czasu ożywczy, delikatny wiaterek. Startują szybsi. Włączam swój doping muzyczny. Biją dzwony. „Hell’s bells’ (AC/DC), tak na dobry początek. Drepczemy, potem truchtamy do linii startu. „Piraci z Karaibów’. Oj, chyba wcisnąłem „pomieszaj’ na telefonie, bo kolejność była inna, zobaczymy co z tego wyjdzie. No dobra, płynę na tej Czarnej Perle, tuż za balonikami, tłok, tempo trochę rwane. Ale biegnie się dobrze. 5 km – wodopój. „So close, no matter how far… and nothing else matters!’ (Metalica). Trochę zwalniam w zamieszaniu i baloniki lekko się oddalają. Ale je doganiam. Z górki trochę się oszczędzam w ubiegłym roku zmasakrowałem na zbiegu czwórki. Teraz też zaczynam je czuć. Wisłostrada. Tunel. „Back in black’ (AC/DC) o tak. W tunelu jest moc! Wszyscy się drą, w słuchawkach nic nie słyszę. Wybiegamy. „Exit lights, enter night’ (Metalica) – no trochę nie tak, ale niech będzie. Na 10 km wciągam żel, popijam, ale upierdzieliłem sobie dłonie. Kleją się i strasznie mnie to w… denerwuje przez następne parę kilometrów. „Stairway to Heaven’ (Led Zeppelin) – trochę za wolne, wiem, ale lubię ten kawałek. Zaczynają boleć mnie nogi – czwórki, biodra, podbrzusze. Miałem przyspieszyć! Ale chyba nie dam rady. A może jednak? No chyba nie. Baloniki oddalają się. Gorąco, chce mi się pić. „Woda, woda, gasi pragnienie, woda, woda, woda, skraca cierpienie’ (Sexbobma). O tak, w rzeczy samej. Bufet, biorę banana. W skórce – dureń, przecież dalej są obrane. Odkładam, zjadam dwa obrane kawałki. Woda, woda, woda. Po paru km dowiaduję się, że mój układ pokarmowy nie jest zachwycony tą strategią żywieniową. Coś bulgocze. Uuuuups… No nie, jednak nie poleciało. Kolejny kilometr – powtórka z bulgotania. I tak jeszcze parę razy. Żeby było jasne – na treningach jadłem zarówno żele, jak i banany (i na maratonie, i na triathlonach). A tym razem coś nie wchodziło. Za to w nogi weszło aż za bardzo. Trzeba było słuchać się trenera i się oszczędzać w tygodniu przed startem! A ja dałem czadu na basenie. Na treningu grupowym zaciekle się ścigałem (i nawet nieźle mi szło), a na indywidualnych odkryłem rurkę czołową i poza wykorzystaniem jej do kraula RR, tłukłem mocno na nogach – w płetwach i bez płetw – dzięki rurce nie wypadałem z rytmu i mogłem tłuc bardziej niż zwykle. No to natłukłem. 16 km. Podbieg… O żesz ty! Nawet kolejna wersja „Piratów z Karaibów’ nie pomaga. Nogi ugotowane na amen. Ale jeszcze „kawałek’ trzeba przebiec. 18 km, przed Mostem Poniatowskiego. „Dom Wschodzącego Słońca’ w wersji Kultu, czyli „W ciemnej tej celi, na zgniłym posłaniu młody gitfunfel kopyrta’ „pikawa mu stawa, w tem wolnem konaniu’ – coś jest na rzeczy, choć akurat pikawa całkiem nieźle działa i wali po 175 uderzeń na minutę – „Ty wrócisz do funfli, ty wrócisz do zgredki, gdy tylko zakwitną nagietki’! Udaje się trochę przyspieszyć (bo z górki). Coś leci w słuchawkach, ale nawet dokładnie nie słyszę co, chyba Offspring. Po 20 km kończy się muzyka, co jest ewidentnym dowodem na to, że biegnę za długo! Ale i tak przyspieszam. Meta. No i o mało co nie ponoszę porażki w walce z układem pokarmowym.
1:59:14 To i tak jest nowa życiówka. Poprawiona o… TADAM!!! 4 SEKUNDY! :))) Średnie tętno 169 bpm max 184 bpm. Tyle się dało zrobić. Na więcej trzeba cierpliwości. No i słuchać się trenera! Arek był trochę szybszy (może się pochwali)! Ale ja – z całym szacunkiem – muszę dotaszczyć do mety nieco więcej białka, wody i innych substancji. Zatem muszę pokonać większy opór powietrza no i z siłą ciążenia też mam… ciężej.
He, he, okazuje się, że mam (trochę) stłuczone żebra (lewy łuk) :))) Mniej więcej kilometr przed metą wpadłem na zawodnika, który nagle się zatrzymał. Wtedy nie bolało, ale wczoraj trochę czułem, dzisiaj już czuję konkretnie. A innego zdarzenia, które mogłoby skutkować bólem żeber nie identyfikuję 🙂 Kurczę, jak po MMA :)))
Każdy start czegoś nowego uczy:) Gratuluję wyniku, wkońcu to życiówka, o te 4 sek…:)))
Tak jest. Zyciówka jest i basta !
gratulacje, dobrze rozpocząłeś sezon, a to ważne 🙂
Albin, to na starcie staliśmy gdzieś koło siebie. Gratuluje życiówki. Mi również udało się ją poprawić, jednak niedosyt pozostał bo do złamania 1:50 zabrakło 46 sekund…
Nie no, wcale aż tak nie narzekam 🙂 W końcu to był bardzo fajny bieg, w super warunkach i świetnie zorganizowany 🙂 Wiem jednak, że gdybym się bardziej zregenerował i miał więcej 'świeżości w kroku’ 😉 to wynik byłby lepszy. Taka nauka to wartość sama w sobie 🙂
Albin nie ma co narzekać, życiówka jest życiówka i sezon dobrze rozpoczęty 🙂 Powodzenia dalej.
Lepsze 4 sekundy niż nic, ale widać emocje w zapisie muzycznym. Gratulacje.
Albin! Masz życiówkę, nie biadol…. 🙂 Albo biadol, nie będę osamotniony! 🙂 Kiedyś może uda pogadać się normalnie…. nie w biegu!