Czechman, czyli HalfIronman w strugach deszczu i zimnie.

W sobotę, 1 czerwca w Starych Zdanicach w Republice Czeskiej odbyły się zawody Czechman na dystansie 1/2 Ironman. Miałem zaszczyt reprezentować barwy AT TEAM będąc jednocześnie jedynym zawodnikiem z Akademii Triathlonu. Łącznie było około 40 Polaków (z czego spora grupa z IM 2010 oraz Radiowej Akademii Triatlonu). Zawody odbywały sie w warunkach jakie panowały w weekend w calym regionie, zatem deszczowo, zimno, wietrznie i bardzo nieprzyjemnie. Do startu zgłoszonych było prawie 500 zawodników, ale do rywalizacji przystapiła grupa mocno okrojona – na starcie zameldowało się jedynie nieco ponad 400 śmiałków. Dla mnie zawody rozpoczęły się tuż po przyjeździe do Starych Zdanic, na 3 godziny przed startem. Deszcz pada non stop, na parkingach bajora, wszedzie mokro, szaro i zimno. Martwię się o dobry występ. W takich warunkach ciężko walczyć o życiówkę, o złamanie granicy 5 godzin. Walczę z myślami, jak to będzie, czy warto? Nic to, do startu jeszcze 3 godziny, to może się przejaśni. Idę odebrać numer startowy i zrobić testy DNA – tak, tak, DNA, ale o tym za chwilę.

 

Pakiet startowy standardowy – chip, naklejka na rower, naklejka na kask, kilka ulotek. Miłe panie życza udanego występu i informują, że koszulkę finishera dostanę, jak ukończę zawody. Dopytuję się, gdzie dokładnie będą te koszulki rozdawać, bo ostatnim razem przegapiłem i koszulki nie przywiozłem. Kwestia koszulki jest najważniejsza! Jeden z wolontariuszy pobiegł o to zapytać. Okey, mają być na mecie, w tym samym miejscu gdzie będą zabierać chipy. Uspokojony dziękuję i szukam namiotu, gdzie robią testy DNA.

Do akcji testow DNA, o której informowano na stronie internetowej, zgłosiłem się kilka dni przed zawodami. Według tego co zrozumiałem z tekstu w języku czeskim, będą pobierać próbki śliny i po analizie labolatoryjnej dostanę kompleksowe wyniki z odpowiedzią na pytanie, czy mam predyspozycje do uprawiania jakże wspanialej dyscypliny sportowej jaką jest triathlon. No jasne, że mam (sic!), ale potwierdzenie na papierze się przyda? Podobno takie testy kosztują kilkaset złotych, a na zawodach były przeprowadzane przez pracowników Uniwersytetu bezpłatnie. Dodatkowo, specjalną aparaturą badano skład ciała – ile wody, tłuszczu, mięśni itd. Badanie przeprowadzone dwukrotnie, raz przed zawodami, a raz po. Wydrukowane wyniki otrzymałem od razu do ręki.

 

Wracam do samochodu i kolejne 2 godziny czekam na przyjazd rodzinki z Polski i na poprawę pogody. Do godziny 10.45, zatem na 15 minut przed zamknięciem depozytu, nie doczekałem się ani lepszej pogody, ani przyjazdu familji. Poddenerwowany, wydzwaniam do nich co 5 minut. Gdzie jesteście?! Dlaczego samochodem jedziecie wolniej niż ja rowerem?! Jak to zgubiliście drogę?! Na jakiej ekspresówce?!Przecież Stare Zdanice to jest wioska!!! Ostatecznie zmuszony jestem z całym majdanem pójść do depozytu. Rodzinka przyjeżdż o 11.15, trochę się uspokajam, cieszę się, że przyjechali. Daję siostrze mapki z przebiegiem zawodów i moimi skromnymi szacunkami, gdzie i o której powinienem się zjawić. Śledząc aktywnie rywalizację nie będą się przynajmniej nudzić…mam nadzieję.

 

A na zapiskach było jak poniżej:
• Plywanie – 35min +/- 1min
• Rower – 2godz 20min +/- 5min (kazda 45km petla ma wyjsc po 1godz 10 min)
• Bieg – 2 godz +/- 10 min

 

Łącznie ze zmianami całkowity czas ponizej 5 godzin. Ustalam z ojcem taktykę, jak zachować się w strefie zmian, czy buty wpiąć od razu w pedały, czy jednak ubierać je w strefie zmian. Widzę, że większość zawodników pochowała buty do siatek, ja wpinam je w bloki i owijam foliowymi workami. Resztę ciuszków wkładam do zakrywanej miski, którą przywieźli mi z Polski.

 

15 minut przed startem
Ubieram piankę oraz czepek. Trach…i po czepku! Trochę zmartwiony, co mam robić, biegnę do organizatorów, do tych samych miłych pań co ostatnio – okazuje się, że nie jestem pierwszym, który miał podobną przygodę. Na szczęście wielu zawodników nie zgłosiło się na start, więc mają sporo zapasowych czepków. Przepisują mi numer i już mam nowy czepek na głowie. Na 5min przed startem żegnam się z rodzinką i idę zanurzyć się w wodzie. Brrrr… Organizator podał, że jest tylko 15.8 stopni Celsjusza. Zimno! Zanurzam głowę, aby w czasie startu nie doznać szoku. Chyba będzie OK. Wracam na linię startu.

 

START

Na minutę przed startem, na wyciągnięcie ręki widzę przed sobą Petra Vabrouska – czeskiego czampiona, który już niejedne zawody wygrał. Tydzień wcześniej był między innymi 6-ty na Ironman Brasil. Odwracam się, za mną tłum ludzi. O kurde! Chyba stoję w złym miejscu. Przecież ja kiepsko pływam, a stoję na starcie z czołówką. Nic to, nie ma już czasu na przetasowania. Jakoś to bedzie. 3,2,1… START! Pierwsze 150-200 metrów masakra. Próbuję znaleźć swoje miejsce, z tyłu atakuje tłum ludzi. Uderzam kogoś w głowę, ktoś uderza mnie. Kompletny chaos. Zmuszony jestem utrzymywać nienaturalnie – jak dla mnie – szybkie tempo. Po 200 metrach opijam się wody, nie mogę złapać tchu, mam wrażenie, że pianka jest za ciasna, a może to strój startowy? W każdym razie nie mogę oddychać. Przerywam pływanie…na chwilę. ODDECH. Za wszelką cenę chcę się uspokoić, ale wpadam w coraz wiekszą panikę. Ja się chyba tutaj utopię, gdzie są te łodzie? Pewnie gdzieś tu są… Staram się płynąć żabką. Czy ja mam wracać do brzegu? Nie, to będzie blamaż. Przecież rodzice i siostra przyjechali specjalnie dla mnie, jechali 2,5 godziny. Jestem w piance, to się przecież nie utopię. Uspokój się, oddychaj spokojnie. Już pływałeś w tej piance, więc nie jest za ciasna. Tylko spokojnie. Powoli i spokojnie opanowuję nerwy. Po około dwóch minutach wracam do kraula, spokojnie, we własnym rytmie. Jest dobrze. Odzyskuję wiarę w to, że dam radę ukonczyć to pływanie. O czas się nie martwię, będzie jak ma być.

 

{gallery}czechman_2013_A{/gallery}

 

Wychodzę z wody, patrzę na Polara – START SWIMMING – nie włączyłem na starcie stopera. Ale jest pomocna siostra, krzyczy: trzydzieści siedem i pół minuty. Ok, czyli jest lepiej niż przed rokiem. Plan niewykonany, ale wiem, że jest dobrze, w końcu miałem nie byle jaką przygodę. Biegnę do strefy zmian – wokół sporo osób, zatem nie jest najgorzej. Siostra krzyczy: włacz GPS! Właczam zamontowany na rowerze czujnik – niech szuka teraz satelit. Sprawnie ściągam piankę. Kask, bluza, okulary, żele. Rękawiczek nie mogę założyć, mam za mokre i za zimne dłonie. Ściagam worki foliowe z butów i biegnę z rowerem. Deszcz pada non stop. Teraz się zaczyna to, na co czekałem, moja ulubiona dyscyplina sportowa – 90km czasówki!

 

Wskakuję na rower, wkładam nogi w buty i zaczynam. Od początku wyprzedzam innych. Oby tylko nie przedobrzyć. Puls 166, trochę za ostro, ale to pewnie dlatego, że to dopiero początek. Pierwsze kilometry idą z łatwością – wiatr w plecy. Ponad 40km/h. Wyprzedzam kolejnych zawodników. Na ostrych zakrętach mocno zwalniam, nie chcę się przewrócić. Po kolejnym zakręcie – wiatr w twarz, a ja wyprzedzam kolejnych zawodników. Wlaściwie to wyprzedzam całe grupki. Jadę na średnim pulsie 155. Wiem, że taki jestem w stanie utrzymać przez długi czas. Trasa dobrze oznaczona i zabezpieczona. Na każdej krzyżówce stoją wolontariusze i wskazują właściwy kierunek jazdy. Trasa ze względu na wiatr, deszcz, małe, ale ambitne podjazdy wcale nie jest taka łatwa. Wydawało mi się, że będzie łatwiej. Pierwszy punkt odżywiania na 25km. Omijam szerokim łukiem. Mam wszystko, czego potrzebuję – aerodynamiczny bidon świetnie się sprawdza, a żeli na razie nie potrzebuję. Na 35km zaczyna się 500 metrów kostki brukowej. W zeszłym roku nie wspominałem jej zbyt dobrze. Wjechałem wówczas całym impetem na najwyższym przełożeniu, a jak zaczął się lekki podjazd, nie byłem w stanie oderwać rąk od kierownicy i zmienić przerzutki. Tym razem jestem przygotowany. Dodatkowo, okazuje się, że kostka tym razem jest rewelacyjna – masaż dla całego ciała. Szczególnie przemarzniete stopy odzyskują czucie. Po wjeździe z powrotem na asfalt jedzie mi się wyjatkowo przyjemnie. Pierwszy punkt kontrolny dla rodzinki jest na mniej wiecej 37.5km. Wstępnie podałem, że będę po godzinie. Dojeżdżam w 59:50. Jak w szwajcarkim zegarku! Słyszę, że idzie mi świetnie. Cieszę się, bo dobrze wszystko. Dodaje mi to otuchy. Przynajmniej rower idzie zgodnie z planem. Pierwszą 45-kilometrową pętlę pokonuję w 1:11:45. Jest dobrze, no ale fajnie byłoby odrobinę przyspieszyć.

 

czechman 2013_g

 

Na drugiej pętli zjadam w końcu dwa żele energetyczne. Druga pętla nie różni sie znacząco od tej pierwszej, choć jest jedna bardzo duża psychologiczna różnica. Już nie wyprzedzam tak jak wcześniej. Przede mną coraz mniej zawodników? Zastanawiam się, czy będzie moment, w którym ltoś w końcu i mnie wyprzedzi. I jest! Na 65km mija mnie zawodnik z numerem 491. Myślę sobie, to utrzymam teraz jego tempo. Pierwszy podjazd i okazuje się, że z powrotem jestem na prowadzeniu. Ale kolejny lekki zjazd i znowu on jest przede mną. I tak kilka razy. Na kolejnym podjeździe, znowu wyprzedzam, a on mnie pyta jaki mam numer? Odpowiadam i odjeżdżam, sprawdzając, czy przypadkiem numer nie odpadł. Jak się później okazało do T2 dojechałem minutę przed nim. Był on jedynym zawodnikiem, który miał wolniejsze pływanie, ale szybszy rower ode mnie. Dystans 90km pokonałem w czasie 2:25:18, co dało średnią prędkość powyżej 37km/h, 33 miejsce wśród wszystkich startujących zawodników i drugi wynik wsród Polaków! Jak na ciężkie warunki, to jestem bardzo zadowolony. Wspólne treningi z Ojcem Dyrektorem AT na Majorce przyniosły żniwo. Wowczas jeżdżąc w najmocniejszej 6-osobowej grupie, czułem się prawie każdego dnia słabszy od pozostałych, ale wówczas trenowałem, a teraz sie ścigam…

 

Gdy dojeżdżam do T2, nie czuję palców u nóg. Odkładam rower, a rodzinka krzyczy, że jest super. Podają łączny czas 3:06. Myśle sobie, słabo, miało być poniżej 3 godzin. Będę musiał teraz pobiec rewelacyjnie jak na moje możliwości. Ruszam. Już biegnąc zdaję sobie sprawę, że czujnik GPS zostawiłem na rowerze. Puls musi mi wystarczyć. Pierwsze 3km pokonuje w 16:30 i jestem zadowolony. Nogi jako tako niosą, a biorąc pod uwagę, że większość treningów biegowych (a było ich łącznie raptem 440km w tym roku) wykonałem na średnim tempie 5:50, to nie jest źle. Puls 150-155. Jest chyba ok. Deszcz pada non stop. Właściwie to leje jak z cebra. Co 2.5km dają banany, żele i napoje. Od wyboru, do koloru. Jem banany i popijam colą oraz wodą. Z odżywianiem wszystko jest w porządku. Jeszcze na pierwszej pętli dubluje mnie Słowak – Karol Dzalaj, który wygrał tu w ubiegłym roku. Niedługo po nim, mija mnie również Petr Vabrousek. Czech ma jakieś 2 minuty straty, ciekawe czy dogoni i tym razem wygra. Na biegu mija mnie sporo zawodników, ale nie jest to dla mnie zaskoczeniem, i tak nie stracę aż tyle, ile nadrobiłem na rowerze.

 

czechman 2013_h

 

Po połowie dystansu, słyszę znajome głosy: Dawaj Łukasz! Jest świetnie! To rodzice oraz siostra – stoją w tych strugach deszczu i mnie dopingują. Pytam o łączny czas. Wówczas ojciec zaczyna biec ze mną i jednocześnie stara się wyjąć telefon komórkowy z foliowego woreczka. Wyglada to komicznie. Zaraz Ci powiem – mówi. Wiem, że taki bieg nie jest dla niego przyjemny, a akurat zbliżam się do punktu żywieniowego. Zatrzymuje się i na spokojnie wypijam cole i jem banana. W tym czasie ojciec uporał się z woreczkiem i podaje mi czas – 4:05. Pierwszą petlę pobiegłem 57 minut. Jeżeli chcę złamać 5 godzin, to muszę pobiec jeszcze szybciej. Jeszcze na mojej pierwszej pętli zawody ukończył Słowak, wyprzedzając Czecha o 2 minuty. Deszcz leje. Staram sie utrzymać jeszcze szybsze tempo. Na początku nawet się udaje, ale nie na długo. Wracam do poprzedniego 5:35min/km. Na 3km przed metą mam łączny czas 4:52, już wiem, że się nie uda. Ale wytyczam kolejny cel, równie ambitny – poprawić się o ponad godzinę do najlepszego wyniku – 6:08:23. Na metę wbiegam w czasie 5:07:57. Ósmy wynik na 35-ciu Polaków. Nieźle. Jestem wykończony, zakładają mi medal, podają dłonie, gratulują. Ściągają mi chip z nogi, a ja jestem na tyle przytomny, że przypominam sobie o koszulce finiszera. Pytam wolontariuszkę – nie wie. Nikt nie wie. Ktoś wskazuje bliżej nieokreślony kierunek, gdzie te koszulki mogą być. Widzę stół z jedzeniem. Pal licho koszulkę! JEDZENIE! Wcinając pierwsze kęsy ciasta przypominam sobie, że mam pójść na drugą cześć testów DNA w ciągu 20 minut od ukończenia zawodów…i najlepiej przed testem nie jeść i nie pić. Toczę kolejną walkę. Deszcz leje, szkoda mi siostry i rodziców, że tak mokną. Mówię im o namocie – testy DNA. Jakoś udaje się odnaleźć namiot, kolejne testy i wydruki. Teraz jedzenie. Ciasto, bułki, arbuzy, banany. Dobra wracamy po rower i do samochodu. ZIMNO. Strasznie zimno. Zabieram rzeczy z depozytu i do samochodu. Jedzenie, ciepła herbata z termosu, ciepło w samochodzie. O nic nie muszę się martwić. Jak ja bym sobie poradził bez wsparcia Joasi i rodziców? Chyba nie dałbym rady. Byli, wspierali, dopingowali. W takiej pogodzie. DZIEKUJĘ!

 

{gallery}czechman_2013_B{/gallery}

 

Konsumujac kolejne kęsy bułki z szynką i serem, dzielę się wrażeniami, już planuję kolejne starty, wspólnie zastanawiamy się, jaki miałbym wynik, gdyby pogoda byla lepsza. Najważniejsze, że ukończyłem. Bezpiecznie i szczęśliwie. Teraz trzeba wracać – ja do Pragi, rodzinka do Polski. Do następnego razu…

Po 1.5 godzinie odpoczynku – przed 19.00 – ruszamy. Szok. Na trasie są jeszcze zawodnicy. Deszcz leje. Zimno i wietrznie, a oni jeszcze biegną. Walczą z niesprzyjajacymi warunkami, ale przede wszystkim z własnymi słabościami. Ależ ten sport jest wspaniały!

 

WIELKIE DZIĘKI!

P.S. Koszulki finiszera nie dostałem, trudno, może w przyszłym roku się uda…

Powiązane Artykuły

12 KOMENTARZE

  1. Łukasz – ostatni akapit to mogę w kółko czytać….tak sobie wyobrażam właśnie walkę ze sobą i słabościami. Szacunek dla wszystkich kozaków walczących z czasem …ale ja właśnie pewnie będę tak dogorywał jak Ci kozacy o 19.00. Dramatycznie i pięknie zarazem.

    @ Jurko……może założymy jakiś team: wojownicze żółwie triathlonu, ślimaki AT albo coś w ten deseń :)?

  2. Piękny opis, walka jak Pod Grunwaldem – dla mnie jesteś zwycięzcą. Wielki Szacun!

  3. Dzieki wszystkim za komentarze:)

    @Miłosz Kuszczak – osobiscie uwazam, ze organizacja zawodow w Czechach stoi na wysokim poziomie. Poziomem nie odbiega od zawodow np. Ironman70.3, ktore mialem okazje ukonczyc w Antwerpii. Z drugiej strony to nie startowalem jeszcze w Polsce, wiec ciezko mi porowywac. Planuje dopiero w lipcu w Mietkowie p. Wroclawiem, wiec wowczas bede mogl powiedziec cos wiecej.

    @Kazik – no gapa ze mnie, w kazdym razie dzieki, do organizatora juz napisalem i zobaczymy, czy beda sklonni przyslac zestaw finiszera:)

    @Marcin Stajszczyk – dzieki! Na podstawie wpisow i relacji innych osob, ktore mialy okazje startowac ostatnio w Polsce i problemow z draftingiem, to wydaje mi sie, ze moze w Czechach jest wieksza swiadomosc, ze kazdy jedzie indywidualnie – na swoj czas – i zawodnicy sami pilnuja regulaminowego dystansu. A na pewno nie spotkalem sie z celowym lamaniem przepisow i nie widzialem zeby ktos jechal z premedytacja komus na kole.

    @Marcin U – zdrowie w porzadku, dzieki. Po takich zawodach organizm jest wyczerpany, ale mnie na cale szczescie ominelo przeziebienie. Choc pierwsze dwa dni czulem sie polamany i mocno oslabiony…

  4. Marcinie U. (że zacytuję klasyka Triathlonu pana Karolaka) jakżesz mi bliska jest twoja filozofia przyjacielu. I ja się przyłączam do podziękowań dla autora tekstu za te bliskie memu sercu wyniki.

  5. Piękna walka!! Fajny wpis….cieszy mnie jedna rzecz (hiopkryzja :)) : miło przeczytać, że ktoś biega 5.50 -5.30 nie płwywa 100m w 1min 🙂 Jak czytam większość wpisów bywalców tej strony nie jak Mkona, Ojca Dyrektora albo Maćka Dowbora, któremu znowu poszło kiepsko i podaje wynik jakiego nigdy nie powącham to zastanawiam się czy jest sens zabierać się za ten sport. Fakt że to mój rok ZERO w triathlonie ale uzyskiwane przez bywalców tutaj wyniki mnie tak dołują, że pokrzepiająco jest przeczytać wpis jakiegoś śmiertelnika. To mi daje nadzieje, że może jednak dotre kiedyś do IM 🙂
    Jak ze zdrowiem po tym wyczynie i tylu godzinach wychłodzenia?

  6. Brawo Lukasz! Rewelacyjny start, dodatkowe slowa uznania, ze w takich warunkach! A propos sędziów w Czechach ale tez chyba samych zawodników to takze ostatnio słyszałem, ze np. zakaz draftingu jest przestrzegany o wiele bardziej niż u nas.

  7. Gratuluję pięknej walki z sobą i z warunkami na trasie. Godne podziwu. Też się przymierzam do HalfIronamana ale jeszcze duzo krwi, potu i łez upłynie aż wystartuję.
    Rewelacyjny opis własnych przezyć. 🙂

  8. Hmmm!
    Po pierwsze gratulacje za ukończenie Czechmana w tak ciężkich warunkach pogodowych, i bądź co bądź poprawę wyniku o ponad godzinę. Rewelacja!
    Muszę przyznać, że trochę gapa jesteś, bo co roku koszulki finiszera wydawane są w namiotach gdzie wcześniej wydawane były pakiety startowe. Namiot do pobieranie DNA też nie został przestawiony w czasie zawodów ;), ale rozumiem ze zimno i długotrwały wysiłek w deszczu nie pomagają w dobrym odbiorze rzeczywistości.
    W tym roku oprócz koszulki była jeszcze fajna torba sportowa dla finisherów. Pewnie jak napiszesz do organizatorów to Ci je wyślą bo zaznaczali na listach, kto odebrał swoje nagrody.

    Ja lubię te zawody i uważam, że wcale nie stanęli organizacyjnie 10 lat temu. Co więcej nasi organizatorzy mogą się jeszcze sporo od nich nauczyć, zwłaszcza jeśli chodzi o ilość i jakość sędziów.

    Pozdrawiam i do zobaczenia za rok w Czechmanie 🙂

  9. Przede wszystkim gratuluję, widzę że czesi zostali na tym poziomie organizacyjnym co dziesięć lat temu. A my poszliśmy do przodu o 20 lat. To jeszcze bardziej napawa optymizmem.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,755ObserwującyObserwuj
18,100SubskrybującySubskrybuj

Polecane