Świątecznie leniuchując uznałem, że po debiucie w ½ Ironman w Gdyni przyszedł czas na debiut w gronie szacownych blogerów Akademii Triathlonu. I tak jak kilka dni temu, tak i dziś z góry ostrzegam o swoim nieprofesjonalizmie i przepraszam Czytelnika za wszelkie niedociągnięcia, błędy i przynudzania. O ile literacka niekompetencja łatwa będzie do uchwycenia już po kilku zdaniach niniejszego tekstu, o tyle sportowa, poza czasem jaki zajęło mi przebycie niedzielnej trasy (ok. 6.40) oraz zajętym miejscem (ok. 900), winna być udokumentowana kilkoma dodatkowymi słowami. Osoby dążące do sukcesów w cudownym sporcie, jakim jest triathlon na wstępie informuję, że nie powinny korzystać z metod treningowych, które wykorzystywałem przygotowując się do zawodów.
O moim treningu można powiedzieć wiele, ale najbardziej adekwatne jest słowo niesystematyczny. Patrząc na plany treningowe zawsze zastanawia mnie, czy ludzie naprawdę są w stanie realizować je z dużą precyzją. Ja praktycznie zawsze od samego początku dokonuję w nich daleko-idących „udoskonaleń’, ograniczając liczbę jednostek treningowych, czas i intensywność treningu. Można powiedzieć, że bieg jest jedyną dyscypliną, która jest mi znana i nie wzbudza we mnie niepokoju. Przebiegłem kilka maratonów i półmaratonów. Zawsze wolno, albo bardzo wolno, ale wiem, że się da. Pływanie to juz trochę inna bajka. Dziecięcy trening w rzece, który wytworzył we mnie mylne przekonanie o własnych, ponadprzeciętnych, umiejętnościach oraz obecny oparty na filmach z youtube, wydają się nie do końca skuteczne w kontekście zawodów triathlonowych. Rower… Cóż, umiem jeździć od lat. Gdy jest ciepło jeżdżę do pracy – 7 km w każdą stronę, czasem 30 km po lesie, kiedyś przejechałem nawet ok. 50. Ale skoro mam siłę przebiec 40, to dlaczego niby nie przejechałbym 100 km? Z perspektywy ostatniej niedzieli nie mogę całkowicie zaprzeczyć tej tezie, ale absolutnie potwierdzam potrzebę solidnej pracy nad samą jazdą, nad mięśniami które pracują przy kręceniu korbą, a są trochę mniej istotne w biegu. Dziś już wiem, że jeśli nawet dojadę rowerem do końca odcinka to bieg od początku może okazać się chodem.
Podsumowując, nie jestem tytanem pracy, chociaż nieaktywni sportowo znajomi niejednokrotnie wyrażają podziw dla mojego zacięcia. Bywa przecież, że pięć razy w tygodniu biegam, cztery jestem na basenie i jeszcze kilka razy przejadę się rowerkiem. Fakt, że następne dwa tygodnie solidnie odpoczywam pozostaje tematem nieznanym lub szerzej niekomentowanym.
Co do Herbalife, przyjechałem do Gdyni w sobotę około 19. Szybka wizyta w Biurze Zawodów i odwiezienie roweru. Nie ma co ukrywać, że boksy robiły duże wrażenie. Kilkaset metrów spaceru wśród pięknych, lśniących maszyn nikogo nie mogło pozostawić obojętnym. Zachwycony i dumny z bycia jednym z bohaterów zbliżającego się święta, szybko musiałem wracać na Pasta Party, żeby wcisnąć w siebie trochę darmowego makaronu (program oszczędnościowy) i na Expo, na wielkie zakupy (koszyk na bidon, bo jedyny przekręciłem kilka dni wcześniej do MTB i tak zostało). Poza tym chciałem jeszcze obejrzeć dokładnie parking przed Halą Widowiskowo-Sportową pod kątem jego walorów noclegowych. Podjęta w ostatniej chwili decyzja o wyjeździe spowodowała, że nie rezerwowałem hotelu i nastawiłem się na nocleg w namiocie (program oszczędnościowy). Po podróży z Warszawy i po informacjach od znajomych, którzy kręcili się po mieście od rana i nie znaleźli żadnego pola namiotowego w ścisłym centrum (doprawdy dziwne), uznałem, że o 21.00 jest już jednak trochę za późno na jego poszukiwanie i poświęcanie czasu na rozstawianie bazy. Pogodziłem się więc z noclegiem w pięciogwiazdkowym fordzie kombi. Parking oceniłem jako gwarantujący możliwość spędzenia spokojnej nocy. Z drugiej strony, pędzony ciekawością, zdecydowałem się na jeszcze jedną przejażdżkę w okolice startu. I jak to bywa, atmosfera deptaku, pięknej, oświetlanej gwiazdami plaży, dancingowej muzyki w Róży Wiatrów skłoniła mnie do kolejnego superprofesjonalnego kroku, czyli wypicia jednego piwka. Scenariusz w wersji A, z powrotem na „pole namiotowe’, czyli parking przy Biurze Zawodów został w tym momencie zastąpiony wersją B – nocleg w samochodzie w pobliżu startu. Same plusy – blisko, wygodnie i urokliwie. W tym momencie nie przewidywałem jeszcze, że cisza nocna w tej okolicy nie obowiązuje, a kibice Arki nawet po północy lubią wyrażać głośne poparcie dla swojej drużyny i dezaprobatę dla jej przeciwników.
Rano wygramoliłem się z bagażnika i w zasadzie już stałem na linii startu. Olbrzymia przewaga nad konkurencją. Pływanie, ku mojemu zaskoczeniu, okazało się zdecydowanie najprzyjemniejszą częścią imprezy. Owszem wybito mi palec, kilka razy zostałem kopnięty, kilka razy niechcący oddałem – za co przepraszam, ale 44 min. to jak na mnie całkiem dobrze. W T1 długi, ponadsiedmiominutowy wypoczynek. Rower to 3 i pól godziny trudu, nudzenia się, ciągłego oglądania placów szybszych zawodników i refleksji na temat własnej głupoty. Starłem się jednak zachować pozytywne nastawienie i nawet komentarz jedynego spotkanego na trasie pseudokibica, który na mój widok stwierdził – „może toi-toi?’, nie był w stanie zniszczyć mojego entuzjazmu. W tle kiełkowała już bowiem nadzieja – jak dojadę zostanie tylko bieg, a więc niewiele ponad 90 min. wysiłku (tyle w końcu biegłem w Półmaratonie Warszawskim), zejście poniżej 6 godzin i wielodniowy reset. Kiedy wybiegłem po T2 zaskoczyły mnie nieco „gumowe’ nóżki. Zakładałem jednak, ze po 2, 3 km będę świeżutki i szybki jak antylopa. Niestety stan „nagumowania’ utrzymywał się na 5, na 10, na 15 km i nawet na 20 km. Wigor wrócił w szpalerze kibiców 500 metrów przed metą i tam zacząłem biec. Nie powinienem chyba jednak wyciągać z tego faktu wniosku, że bardziej nadaję się do Ironmana niż do ½? Ostatecznie ponad 2 godziny 20 minut i silna potrzeba stuknięcia się w czoło, szczególnie w kontekście Borówna i kolejnej połówki za trzy tygodnie.
Po kilku dniach na wszystko patrzę już inaczej. Chcę jechać do Borówna i w jeszcze wiele innych miejsc, chcę wrócić do Gdyni. Już w niedzielę IV Triathlon Siedlecki, gdzie 3 lata temu wszystko się zaczęło. Impreza w Gdyni była świetna. Jak dla mnie wszystko zorganizowane wzorowo. Miasto piękne, ludzie przemili (pozdrowienia dla Pana Prezydenta). Na trasie, korzystając z dużej ilości wolnego czasu, najadłem się i napiłem. Gospodarze ugościli mnie jak należy. Dziękuję wszystkim członkom AT Team za wsparcie i dobre słowo, kibicom na trasie za doping, Gisi za cierpliwość i przejęcie odpowiedzialności za inne niż pływanie, bieganie i rower obowiązki domowe, Kubie i Krzysiowi za wiarę w tatę i nietypowe dla dzieci docenianie odległych miejsc, Małgosi za nieco przypadkowy, ale żywiołowy doping na miejscu, Piotrkowi za rady i krytycyzm odnośnie niektórych pomysłów. Ponadto, po raz kolejny doceniłem słuszność umieszczenia imienia na stroju startowym, dzięki czemu czułem się w obcym mieście jak wśród najlepszych znajomych.
Nauczka na przyszłość:
- – ciężki i systematyczny trening jest konieczny,
- – do wyzwań trzeba podchodzić odpowiedzialnie; co w moim przypadku nastąpi już w przyszłym roku,
- – wzorować należy się na najlepszych – medalistach naszych mistrzostw: Mateuszu, Maćku, Radku, dla których największe gratulacje.
Z drugiej strony…, jak już kupię sobie lemondkę, to się do was niebezpiecznie zbliżę, bo w końcu wszystko co złe wydarzyło się przez jej brak:-)
Świetna relacja! Dzięki Paweł za dołączenie do grona szaleńców! Mam nadzieję, że teraz będzie metamorfoza i z niesystematycznego będzie systematyczne działanie, w czym będziemy Ci pomagać – pisz na blogu, to pomaga. Prawda, że Prezydent Gdyni gościnny?! Ustawić na ulicach ludzi na przywitanie, dać jadło i napitek…pięknie. Mógłby tylko jeszcze imprezowiczów z Arki uciszyć :-)))
Gratulacje, fajowo sie czytało, co do tegopiwa to ja tez tak niestety mam, w ostatnich dwóch latach przebiegłem 6 maratonów i w sumie nigdy nie mogłem sobie odmówic piwka w noc przed startem :))) W Krakowie w tym roku była ciepła noc i wykorzystaliśmy ja na wieczorne ogladanie rynku w Krakowie z pod paraslek w ogórdkach piwnychi, skończyliśmy o 3 w nocy 😛 wiec rozumiem twoja potrzebe napicia sie jednego piwka w takurokliwym miejscu :))) powodzenia w treningach, chyba każdy z nas amatorów tak ma ze ciezko utrzymac systematycznośc i rygor treningoy zwłaszcza jak sie ma dzieci, zone i prace ale jakoś to trzeba godzić 🙂 Powodzenia w Borownie 🙂
Brawo! Najważniejsze, że dobiegłeś do mety! A relacja bardzo fajna, z humorem i dystansem;)
Poczekaj, poczekaj…. ja też zaczynałem treningi leniwie, niesystematycznie… Tri to takie cholerstwo… Jak Cię wciągnie to w przyszłym roku będziesz szedł jak burza! Czego oczywiście życzę… 🙂
Kompetencje literackie jak najbardziej w porządku 🙂 A co do celów sportowych – myślę, że lemondka załatwi sprawę :))) Oczywiście, jeśli wdrożysz w życie wnioski końcowe 😉 Gratulacje! 🙂
Super relacja! Momentami smialem sie do lez:) Taka prawdziwa… Gratuluje!:) A wnioski sa jak najbardziej prawidlowe. Tylko nalezy wcielic je w zycie. Czyli w trening:) Powodzenia:)