Emilia Liputa jest ambitną amatorką, która uwielbia lokalne imprezy triathlonowe. W tym roku osiąga świetne wyniki. Niedawno wygrała na dystansie 1/4 Ironman w Żninie. W rozmowie z Akademią Triathlonu zawodniczka opowiada o tym, jak zaczęła się jej przygoda z triathlonem, czemu nie marzy o Konie i jak zachowuje odpowiednią równowagę pomiędzy treningami a życiem prywatnym.
ZOBACZ TEŻ: Czy Szymonik przejdzie do PRO?
Akademia Triathlonu: Zacznijmy od początku. W grudniu 2020 roku napisałaś, że rozpoczęłaś treningi triathlonowe. Czemu zdecydowałaś się na starty? Co zafascynowało Cię w tej dyscyplinie?
Emilia Liputa: Moja sportowa przygoda zaczęła się w 2013 roku od amatorskiego treningu biegowego. Natomiast od 2015 roku mój mąż startuje w triathlonach, a więc siłą rzeczy od tej pory ten sport był obecny w moim życiu. Regularnie jeździłam na imprezy triathlonowe jako kibic. Poznawałam ludzi z tego środowiska. Wiedziałam, z czym wiąże się trening triathlonowy na co dzień. Cały czas rozwijałam się bieganiu i zarzekałam się, że triathlon to nie jest dla mnie. Mówiłam, że wystarczy bieganie. Po co dokładać jeszcze dwie dyscypliny skoro ja już i tak dużo trenuję?
Po kilku latach biegania przyszedł jednak taki moment, że zaczęłam być ciekawa, jakby to było, gdybym startowała w triathlonie. Dyscyplina zaczęła mnie coraz bardziej intrygować. Zdałam sobie również sprawę z tego, że jako amatorka sama decyduję o swojej sportowej przyszłości. Skoro mam taką chęć, to czemu nie spróbować?
Na starty nie zdecydowałam się od razu, ponieważ nie wiedziałam, czy trening triathlonowy przypadnie mi do gustu. Wraz z mężem (który od początku bardzo mnie wspierał) zaczęliśmy od kupna szosy. Stopniowo do treningu biegowego wprowadzałam treningi kolarskie. Szybko okazało się, że rower uwielbiam. To ciągle trwa. Rower obok biegania jest moją ulubioną dyscypliną. W momencie, w którym uświadomiłam sobie, że chcę się rozwijać w kolarstwie, dołączyłam do tego również treningi pływackie. Wtedy już na całego rozpoczęłam treningi triathlonowe.
W triathlonie zafascynowała mnie różnorodność treningu i atmosfera, jaka panuje na zawodach. Byłam ciekawa, jak to jest znaleźć się w miejscu zawodnika. Kibicem byłam wiele razy, bo wspierałam męża. Zastanawiałam się, jak to jest przekroczyć metę. Teraz wiem, że jest to coś fantastycznego i uzależniającego. Bardzo się cieszę z tej decyzji, bo myślę, że fajnie się rozwijam sportowo i czerpię z tego dużą radość.
AT: Kilka miesięcy później wystartowałaś i jedno, co wyróżnia zdjęcia z tej i kolejnych imprez, to wielka, wielka radość – zawsze się też uśmiechasz. Było też pierwsze zwycięstwo. Ta radość jest jednym z motywów, który prowadzi Cię przez triathlon?
EL: Tę radość faktycznie widać na zdjęciach. Zawsze się cieszę na mecie, że przebrnęłam przez pływanie i nie miałam żadnych problemów technicznych na rowerze (śmiech). Tych problemów się zawsze najbardziej obawiam. Tak na poważnie – radość z mojej pasji jest moim motorem napędowym do treningów. Bez tego trening triathlonowy nie miałby większego sensu. Nie potrzebuję się do treningów motywować, bo mam w sobie pasję, którą chcę realizować.
AT: Triathlon dla każdego jest czymś innym. Dla niektórych to pasja, inni chcą pokonywać granice, niektórzy marzą o Konie. Czym jest dzisiaj triathlon dla Emilii Liputy?
EL: To bardzo ciekawe doświadczenie sportowe. Fascynuje mnie to, że po 10 latach trenowania wciąż uczę się czegoś nowego o sporcie i swoim organizmie. Z ciekawością obserwuję, jak organizm reaguje na nowe jednostki treningowe. O ile w bieganiu jest to dla mnie dość przewidywalne, o tyle pływanie oraz rower wciąż poznaję i eksploruję.
Odchodząc od aspektu stricte sportowego, triathlon daje mi możliwość generowania naprawdę fajnych wspomnień i poznawania fantastycznych ludzi. Dzięki sportowej pasji spotkałam na swojej drodze przyjaciół, z którymi stworzyliśmy naszą grupę Aloha Team, do której dołączyło już ponad 20 osób! Uwielbiam również jeździć na imprezy triathlonowe, zwłaszcza takie lokalne, gdzie panuje domowa, świetna atmosfera. Takie, gdzie za linią mety koło gospodyń wiejskich przygotowuje domowe ciasta i pyry z gzikiem. O Konie nie marzę. Tego do szczęścia mi nie potrzeba.
Chciałabym cały czas się rozwijać i poprawiać swoje rezultaty. Priorytetem jest dla mnie jednak zachowanie ogólnej równowagi pomiędzy treningiem a życiem prywatnym i zawodowym.
AT: Masz już na koncie trochę świetnych wyników. Który z wyścigów był dla Ciebie szczególny i najlepiej go zapamiętałaś?
EL: Na pewno nie zapomnę swojego debiutu. Debiutowałam w Kościanie na dystansie 1/4 Ironman. Trafiłam chyba na najgorszą możliwą pogodę na debiut, ponieważ na całym etapie kolarskim lało, wiało i było zimno. Nigdy tego nie zapomnę. Stwierdziłam, że jeżeli to przetrwałam, to ten triathlon nie będzie już dla mnie taki straszny w przyszłości.
Jestem również bardzo szczęśliwa z ubiegłorocznego debiutu na dystansie 1/2 Ironmana. Startowałam w Wolsztynie, gdzie osiągnęłam 4:37. Było to poniekąd mój cel, aby debiucie zejść poniżej 4:40. Udało się go osiągnąć. Cieszy mnie też zeszłoroczny rezultat w Sycowie na 1/4. Tam osiągnęłam wynik 2:13. W tym roku wystartuję na tym samym dystansie i trasie. Ciekawi mnie, jak wyjdzie ten start w porównaniu do ubiegłego roku.
AT: Napisałaś kilka miesięcy temu, że w 2022 roku spełniłaś marzenia. Czy były to jakieś sportowe marzenia? Czy mógłbym zapytać o obecne marzenie i cele sportowe?
EL: Tak, od początku swojej kariery sportowej marzyłam o tym, aby przebiec maraton. Udało się to zrealizować w 2022 roku. Zadebiutowałam w Łodzi. Był to dla mnie bardzo szczęśliwy dzień. Chodziło też o spełnienie marzeń w życiu prywatnym (zawodowym).
Obecne cele i marzenia sportowe? Chciałabym jeszcze przebiec maraton. Jest coś w tym dystansie. Pomimo tego ogromnego zmęczenia, chciałoby się do tego wrócić i spróbować. Przyznam, że nie mam już celów sportowych skupiających się na czasie np. pokonać dystans 1/4 w konkretnym czasie. Uważam, że w triathlonie jest tyle zmiennych, że ten wynik nie zawsze jest odzwierciedleniem formy. Chciałabym brać częściej udział w imprezach mistrzowskich. Właśnie ostatnio startowałam w MP w duathlonie w Czempiniu. To jest taki fajny cel – rywalizować z najlepszymi zawodniczkami.
AT: Ten sezon rozpoczął się bardzo obiecująco. Pośród wyników masz 5. miejsce w MP w duathlonie na średnim dystansie, a teraz wygrałaś w Żninie z ogromną przewagą na 1/4. Spodziewałaś się wręcz takiej deklasacji?
EL: Te zawody były dla mnie ciężkim i ciekawym doświadczeniem. Walka między 4. a 6. zawodniczką (Karolina Jahnz i Magda Lenz) była bardzo zacięta. Różnice wynikowe były bardzo niewielkie. To był start, na którym musiałam przekroczyć wiele granic i walczyć ze sobą, żeby dotrwać do mety.
W Żninie nie byłam świadoma, że jestem pierwsza! Na 2 godziny przed startem 1/4, wystartował dystans 1/2. Na etapie kolarskim i biegowym zawodnicy z dwóch dystansów się wymieszali. Ciężko było mi tak naprawdę zweryfikować, na jakiej jestem pozycji. Nikt mi też nie mówił. Skupiłam się po prostu na tym, aby dać z siebie wszystko na każdym etapie. Zwycięstwo było na mecie bardzo miłym zaskoczeniem.
AT: Opowiesz nam coś o planach na ten sezon? Czy jest jakiś jeden główny wyścig, na który się nastawiasz?
EL: W tym sezonie planuję jeszcze dwa starty na dystansie 1/4 IM. Będą to starty z cyklu Garmin Iron Triathlon. Jeden będzie w Ślesinie, a drugi w Sycowie. Również w tym sezonie zdecydowałam się na pierwszy start zagraniczny. Będzie to wyścig Challenge Vansbro na dystansie 1/2 Ironmana.
Oprócz tych startów pojawił się jeszcze jeden pomysł. Nie jest to jeszcze nic pewnego, a więc pozostawię Was trochę w niepewności. Ostateczna decyzja podjęta zostanie w ciągu najbliższych 2-3 tygodni. Na pewno jednak się podzielę decyzją z szerszym gronem odbiorców w mediach społecznościowych.
AT: Co te kilka lat w triathlonie nauczyło Cię w zakresie logistyki zawodniczki amatorki, czyli łączenia treningów, pracy i wyścigów?
Emilia Liputa: Kluczem jest umiejętność planowania i odpowiedniej organizacji czasu, w czym bardzo pomaga mi plan treningowy. Dzięki temu mogę sobie wieczorem co do minuty zaplanować kolejny dzień.
Wiadomo też, że jako triathloniści bardzo często realizujemy dwa treningi w ciągu dnia. W takiej sytuacji najlepiej sprawdza się u mnie strategia, że pierwszy trening (jeżeli oczywiście nie jest to zakładka) wykonuję rano, a drugi po południu lub wieczorem. W takim układzie mam wystarczająco dużo czasu na pracę na etacie i sprawy prywatne czy życie towarzyskie. Dzięki temu zachowuję również kilku lub kilkunastogodzinne odstępy między treningami, podczas których organizm się regeneruje.
W realizowaniu tej strategii pomaga mi to, że jestem takim rannym ptaszkiem. Przez kilka lat trenowania mój organizm nauczył się porannego treningu i wchodzenia na wysokie obroty od 6 rano, a więc nie mam z tym problemu.
Jako amatorka nauczyłam się również tego, że należy mierzyć siły na zamiary. Przykładowo, jeżeli wiem, że szykuje mi się cięższy tydzień w pracy, to mówię o tym trenerowi. Nie widzę wtedy sensu planowania 12,13 lub 15 godzin treningu. Teoretycznie mogłabym to gdzieś wcisnąć, ale w przypadku treningu amatorskiego więcej nie zawsze znaczy lepiej. To samo podejście mam w kontekście zawodów. Dobieram te starty tak, aby nie było ich za mało, ale też za dużo, czyli tak, aby był czas na regenerację. Taką strategię wypracowałam przez te lata.
AT: Czego życzyć Ci w dalszej części sezonu?
EL: Nie ma nic cenniejszego niż zdrowie. Zdecydowanie zdrowia, a na resztę sobie zapracuję.
AT: Dziękujemy za rozmowę.