Holy triathlon

Jest już po 22.00! Co ja robię w restauracji?! Jutro o czwartej rano pobudka, a o szóstej start w zawodach Israman na dystansie olimpijskim! – myślałem jeszcze wczoraj, wyrywając włosy z głowy, walcząc ze sobą, co zrobić?

Iść do hotelowego pokoju i zignorować doskonałe towarzystwo, opowieści o historii Izraela i miejsc, do których przyjechaliśmy, czy jednak chłonąć wszytko maksymalnie, ile się da? Poprosiłem pół lampki czerwonego wina i chłonąłem… z umiarem. Powiedzmy sobie jasno – to nie był zwykły wyjazd i zwykłe miejsce zawodów. Być może raz na kilka, kilkanaście lat, albo raz w życiu ma się możliwość realizacji własnej sportowej pasji w miejscu znanym z Biblii, tam gdzie żył i nauczał Jezus z Nazarethu. Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę startował w zawodach w Izraelu, pływał w jeziorze, po którym według biblijnych przekazów chodził Chrystus, jeździł rowerem i biegał tam, gdzie spotykał się z Apostołami, to potraktowałbym to jak kiepski żart. Tak to wszystko brzmi. Jest coś nierzeczywistego w tym zderzeniu cywilizacji, które chyba najbardziej odczułem przyjeżdżając do Tyberiady, ale o tym za chwilę.

Na zaproszenie zawodowej grupy AdgarFit Pro Team miałem okazję przyjechać do Izraela we wtorek wczesnym rankiem. O czwartej wylądowaliśmy w Tel Avive, a o szóstej otworzyłem drzwi od hotelowego pokoju w Jerozolimie. Spędziliśmy tam dwa dni, a Michaelle Neumann, która była naszą przewodniczką, pokazała nam wszystko, co warto zobaczyć będąc tak krótko w mieście, gdzie splatają się losy tylu kultur i religii. Michaelle słuchało się jak z bajki, ale tak to jest, kiedy trafia się na ludzi z pasją. Przez ponad 20 lat była prawniczką w dużej firmie, jednak rzuciła pracę, zdała bardzo trudne egzaminy przewodniczki po Izraelu (trudniejsze niż egzaminy na prawo) i realizuje się w przekazywaniu skomplikowanej i bogatej historii całego regionu.

Każdy sportowiec wie, jak powinien wyglądać jego tydzień przed startem w zawodach – nawet, jeśli jest to start kontrolny, treningowy i na dodatek pierwszy w sezonie. Regeneracja, sen, mało chodzenia, umiarkowane treningi, przestrzeganie diety… robiłem dokładnie odwrotnie. Chodziłem ile się dało, jadłem podobnie, a spałem odwrotnie proporcjonalnie do czasu spędzonego na zwiedzaniu. Ale grzech robić inaczej, jeśli jest się w Izraelu tylko niespełna tydzień.

Oczywiście już w samochodzie do Jerozolimy snułem plany treningowe, zweryfikowane natychmiast przez wzgórza Jerusalem! Miasto, w którym nie ma ani kawałka płaskiego kilometra, a trening rowerem to wspinaczka, praca nad siłą, a nie tapering. Nawet nie otwierałem walizki rowerowej. Została hotelowa siłownia i mały 19-metrowy basen, ale przecież nie we wtorek po kilku godzinach podróży samolotem i samochodem. Zrobiłem sobie wolne, a wieczorem ustawiłem budzik na szóstą rano. W środę udało mi się zrobić dwa krótkie treningi: basen i bieżnia, później szybkie śniadanie, dobre sportowe obuwie i coś dla ducha, czyli zwiedzanie Jerozolimy. Tego się nie da opisać w krótkim felietonie.

To miasto naładowane jest taką energią i różnorodnością, jakiej nie spotkałem dotąd w żadnym innym kraju. Wrażenie robi nie tylko Stare Miasto, w obrębie którego niezauważenie przenikają się m.in. trzy główne nurty religii monoteistycznych, ale także zwykła codzienność, rozmowa z handlujacymi ludźmi na rynku Mahane Yehuda, istny kocioł zapachów, przypraw, gwar, modlitwy, nawoływania muezinów, a pośród tego wszystkiego refleksja nad tym, co działo się ponad 2 tysiące lat temu.

Jest coś dziwnego w tym miejscu, jakieś dziwne uczucie, że wszystko dookoła nie powinno było się tu znaleźć…ci ludzie z telefonami komórkowymi, tabletami, współczesne sklepy tuż za murami miasta Dawida, kobieta malująca sobie usta tuż przed wejściem do Bazyliki Grobu Pańskiego, chłopiec grający na telefonie w Angry Birds, wreszcie – przenosząc się już nad jezioro Genezaret – „chmara” triathlonistów ścigających się w wodzie, po której według Biblii chodził Jezus. Przecież to brzmi tak nierzeczywiście. Zderzenie cywilizacji jest zbyt mocne, aby móc przejść nad tym obojętnie, i to bez względu na to, czy ktoś wierzy czy nie. Magia tych miejsc i namacalność historii jest przytłaczająca tym bardziej, że w drodze z Jerusalem do Tiberias jechaliśmy wzdłuż granicy z Jordanią, gdzie na pustynnych i górzystych terenach wciąż można spotkać Beduinów. Dojeżdżając na miejsce zawodów (prawda, że teraz brzmi to jeszcze dziwniej?), zatrzymaliśmy się nad rzeką Jordan w miejscu chrztu Jezusa, a nieco później w muzeum, gdzie znajduje się łódź rybacka sprzed 2000 lat. Niemal na wyciągnięcie ręki historia z czasów, kiedy rodziło się chrześcijaństwo.

Wieczorem wizyta w biurze zawodów i odbiór pakietów startowych, rejestracja, szybka odprawa. Zawody Israman organizowane są już od dziesięciu lat, ale muszę być szczery – w porównaniu do polskich zawodów i standardów organizacyjnych trochę im jeszcze brakuje. Szczególnie oznaczenia i logistyka w strefie zmian, strefie startu i mety, oznaczenia na trasie rowerowej i biegowej, punkty żywieniowe. Ale ogromną zaletą jest jakość trasy rowerowej i pływanie w ciepłej i przyjemnej wodzie jeziora galilejskiego. Trasa biegowa również przyjemna i płaska, choć prowadzi przez rolnicze tereny, między uprawami bananów, i trudno liczyć na gorący doping…oprócz gorącego, palącego słońca, które pojawia się nagle, znikąd – wyskakuje jak Filip z konopii i zaczyna parzyć. Dlatego zawody zaczynają się tak wcześnie, bo już za piętnaście szósta startuje dystans połówkowy, pół godziny później olimpijka i dalej sprint.

Zawodnicy z dystansu olimpijskiego i sprintu mają pogodę jak w bajce. Pływanie w Genezaret, ze wschodzącym po prawej stronie zza Wzgórz Golan słońcem, jeszcze delikatnym i przyjemnym; jazda rowerem w zupełnym cieniu Wzgórz Golan na pofałdowanej, ale bardzo szybkiej i prostej trasie – 20 km w jedną stronę i 20km w drugą. Dopiero na trasie biegowej zaczyna się odczuwać, co to znaczy upał w Izraelu na granicy z Syrią i Jodranią. Słońce, które dotąd wschodziło spokojnie, jakby dostało przyspieszenia, pojawia się nagle na całej długości trasy i tylko momentami liście bananowców dają jakieś wytchnienie. Na szczęście ci, którzy startowali na dystansie olimpijskim i sprincie już kończą swoje zawody. Upał daje się we znaki reszcie. Ale Maria Cześnik, Asia Susmanek i Mikołaj Luft z AgdarFit Pro Team są już na tyle zaprawieni w bojach, że dają sobie z tym radę – tym bardziej, że dla nich start w Israman to trening. Mikołaj mimo kłopotów z rowerem i drobnych błędów na trasie biegowej (oznaczenia!) wygrywa, podobnie Marysia Cześnik, Asia Sumanek jest trzecia i to jedyny brąz na tych zawodach dla Polaków. Pozostali z ekipy zgarniają złoto. Mateusz Kaźmierczak na sprincie, Maciek Bodnar na olimpijce, Hania Matysiak na olimpijce i Kasia Czerwińska na sprincie.

Ja w zawodach startuję z konkretnymi założeniami, których zamierzam się trzymać w 100 procentach, bo przecież za tydzień najważniejszy w tej części sezonu start w Ironman 70.3 Mallorca. Mój trener, Filip Szołowski stwierdził, że powinienem popłynąć na maksa, ale pływanie bez pianek jest dla mnie tak osłabiającym psychicznie czynnikiem, że nic mnie nie zmusi do walki na maksa w takich warunkach, bo wyjdę „na kurczach” mięśniowych i z roweru nici. Płynę swobodnie i dbam o to, by nie popsuć i tak słabej techniki. Przepłynięcie 1,5km zajmuje mi aż 27 minut – to bardzo dużo mając na uwadze czas spędzony w tym roku na basenie. Założenia na rower dużo prostsze: 260-280 watów średnia. Mimo ociężałych nóg, jak z kamienia po wszystkich chodzonych wycieczkach, udaje mi się uzyskać średnią na poziomie 270 W, a czas pokonania 40km to 1h 9 minut. Bieganie – powinienem biec po 4.10 na kilometr. Niestety w nowym miejscu zapominam dużo wcześniej złapać w zegarku GPS-a. Kontrolę nad tempem odzyskuje dopiero na szóstym kilometrze. Do tego czasu biegnę „na czuja”, ale kiedy szósty kilometr pokonuję w tempie 4.02 wiem, że jest aż 8 sekund za szybko. Zwalniam…4.05, 4.07, 4.09, 4.04. Czas końcowy z zegarka to 41.30, ale muszę liczyć dystans aż od roweru do wybiegu ze strefy, bo stoper włączyłem w momencie rozpoczęcia biegu. Czas końcowy to 2h 19 minut, co jak na pływanie bez pianki, pierwszy start w sezonie i zawody treningowe uważam za sukces. Mój…oszczędny w słowach i pochwałach trener napisał, że bieg „wyglądał nieźle”. Mam nadzieję, że dostanę od Filipa podobnego maila za tydzień.

image1

Izrael…na pewno jeszcze tu wrócę. Na pewno na zawody, na pewno dokończyć podróż w przeszłość. Magiczne miejsce, obcowanie z historią i wielokulturowością, uczta dla zmysłów. Pisząc te słowa siedzę na balkonie pokoju, na 12 piętrze hotelu, spoglądam na Jezioro Galilejskie i Wzgórza Golan, migoczące w oddali światła i tętniące życiem centrum Tyberiady, miasta, które król Herod Antypas założył przed dwoma tysiącami lat. Od czasu do czasu rozlegające się dźwięki współczesności nie pozwalają na dobre przenieść się myślami w tamte czasy…

image

 

Powiązane Artykuły

22 KOMENTARZE

  1. Marcin Konieczny – dzieki za przypomnienie najważniejszego! Ja, ty, wielu, wielu innych marzy o MŚ, ale mam nadzieje, ze pamiętamy o najważniejszym – ściganie sie z samym soba, fun i super atmosfera! Jutro start na Majorce i choć marzę o kwalifikacji, to wiem, ze to mega trudne zadanie. Bedzie walka do końca, ale jak sie nie uda, dramatu nie bedzie 🙂 wczoraj od Wojtka Herry dostaliśmy opaski z motywujacym napisem: „I don’t stop when I am tired, I stop when I am done” . Jutro bedziemy sie świetnie bawić, spoglądając od czasu do czasu na te opaskę 🙂

  2. no wlasnie, nie wiem czy wiesz ze to tez motto zyciowe WaTRIata, tak a propos nie wiesz co u niego?

  3. Pietrek, myszko Ty moja, znajomy w kontekście autora J.Conrada czy po prostu bliski sercu…. ? 🙂

  4. @Marcin swiete Slowa! Dzieki!
    @Arek, ty moj kroliku, ten cytat wydaje mis sie bardzo znajomy :))))))

  5. Marcin, bingo! ,, Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem – i tak – ewig – usque ad finem (wiecznie – aż do końca)” 🙂

  6. Arek. A mnie Twój i leona28 komentarz natchnął jeszcze do jednej kwestii. Dlaczego/kogo trenujemy? I niezależnie czy naszym celem jest 9h w IM, kwalifikacja na KONA czy pokonanie Dowbora/Petelskiego/Stępniaka (niepotrzebne skreślić) to czasami w tej walce o wynik zapominamy cholera o całej zabawie jaka jest z tym związana a cel staje się obsesją. Kurcze jak nie zostanę MŚ w wieku 50 lat to świat się nie zawali – za to będę walczył w następnym roku. Tak więc rrywalizacja owszem ale też fun, luz i dystans. Bo w końcu chodzi o to żeby gonić królika a nie złapać go… a że przy okazji zobaczy się kawał świata….

  7. Super felieton! Za takimi wlasnie tesknilem 🙂 Az chce sie pojsc potrenowac zeby w przyszlym roku odwiedzic rownie piekne miejsca na zawody… No i wynik piekny jak na start treningowy bez spinki no i bez pianek 😉 ! Gratulacje!

    Kamil

  8. Warto było tak długo czekać na kolejny felieton. Zaprawdę zacny :-). I do tego bardzo przyjemny wynik 🙂

  9. Jesteśmy u progu sezonu. Ten felieton jest pięknym zwiastunem kolejnych z różnych ciekawych zakątków świata. Z pewnością wszyscy będziemy wypatrywać takich prywatnych spostrzeżeń i relacji, gdzie wynik nie musi odgrywać kluczowej roli. Dziwi mnie, że niektórzy nie potrafili zorientować się do tej pory, że nie jest to portal kierowany dla profesjonalistów i tych najlepszych a do wszystkich miłośników triathlonu, zwłaszcza amatorów.
    Kiedyś bulwersowały mnie komentarze różnych malkontentów typu leon28, teraz po prostu patrzę na to z politowaniem i współczuje im… ich małych, zawistnych światków.
    Łukasz – gratulacje!

  10. Gratulacje Łukasz! Ale felieton! A jaki start! Super! Możesz już w stopce o sobie zmienić „dystans olimpijski 2:19”:)))
    A propos tras i pogody to jestem w piekle… czyli na Teneryfie… Feurta z ub roku przy tej wyspie to było przedszkole:))) Mam nadzieję, że znajdę w sobie motywację i przede wszystkim czas, żeby to dla Was opisać:) Jak ja wracam to Wy wylatujecie na Majorkę – powodzenia!!!

  11. Andrzej, nie wywierać presji! :))) wystarczy, ze Profesor molestuje mnie smsami o nieprzyzwoitej treści 🙂 bedzie jak ma być – walka na całego 🙂 a start startów w tym sezonie to Kopenhaga w sierpniu 🙂

  12. Ojcze Redaktorze, niemozliwe zebys Ty przynosil takiego pecha!!!! Ma byc 23st, lekki wiaterek i nieduzo chmur. A kysz upal!:)

  13. Dzieki! Janusz – jakoś umknęło to drugie miejsce, bo na FB wcześniej pisałem :))

    Marcin i Andrzej – dzieki! 🙂 a o co chodzi z tym leon28, bo nie załapalem 😉 to jakiś tajny kod do czegoś? A może jakaś nowinka techniczna w rowerze?

    Profesorze! Profesor niech sie modli, zeby na Majorce za gorąco nie było! :)) i dziękuje oczywiście wszystkim za gratulacje! Trzymam za Was kciuki, bo juz niedługo sezon startuje w PL :))

  14. leon28 czy 28 to ilość lat czy IQ? chłopie/kobito bo nawet nie wiem daj se na luz. Masz osiągi to opisuj. Znasz lepszych zawodników – opisuj. I nie wstydź się podpisywać się imieniem/nazwiskiem…. Łukasz graty!

  15. Łukasz – świetny felieton. Mnie zachęcił do startu w tym Świętym Miejscu 🙂 Gratuluję czasu – super:)

  16. Super opis! Jeszcze raz gratulacje! Masz szczescie do zawodow bez pianek: w zeszlym roku Zurich, teraz Jerozolima:) Opisane przez Ciebie klimaty pobudzaja wyobraznie….

  17. Piękna relacja – cóż można dodac ?? Pogratulowac jeszcze raz wyniku, doskonałego startu w sezon i podziękowac za przeniesienie nas czytelników w tamte klimaty.
    Dziękuję !!! 😉

  18. Znowu pizza o sobie a jak polace startuja w zawodach na ktorych jest dwoch trzech mniej znanych polakow to cisza hehehe nazwijcie yen portal Akademia Grasa Dowbora Lufta jest paru lepszych zawodnikow o ktorych tu nigdy nie napisano którzy nigdzie nie wyjeżdżają na zgrupowania co dzień zasowaja do pracy a i tak są w czołówce 🙂 Napiszcie coś wkońcu o panu Olejniczaku odkąd nastał nie ma kontaktu z biurem pztri hehehe .

  19. NO a gdzie info, że się zajęło drugie miejsce w swoim AG?! Gratulacje, super jak zawody wychodzą tak dobrze, szczególnie kiedy nie ma na nie spinki! Jestem ciekawy jaki stosunek W/kg przedstawiają te wartości na rowerze? Janusz

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,748ObserwującyObserwuj
16,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane