Pomysł na start w triatlonie narodził się w mojej głowie przynajmniej dwa lata temu. Poza jednak samym zainteresowaniem tą z roku na rok coraz bardziej popularną dyscypliną w naszym kraju, nie przekułam planów w konkretne działania… aż do dnia kiedy na bikeBoardowym fejsbuku zobaczyłam zapowiedź II edycji Iron Dragon, rozgrywanej w podkrakowskim Kryspinowie. Szybki telefon do Pawła, rozmowa ze Zbyszkiem i w składzie redakcyjnego teamu znalazłam się na liście startowej. W sumie Wertykal bikeBoard wystawił ośmiu zawodników w tym pięciu debiutantów. Czasu na przygotowania i skompletowanie sprzętu nie było zbyt wiele, ale dzięki pomocy znajomych udało się wszystko dograć. W ten sposób 7 września stanęłam na starcie pierwszego w moim życiu triatlonu. O ile jazdy na rowerze i biegania specjalnie się nie obawiałam, to pływanie wywoływało we mnie duży stres. Nigdy nie była to moja mocna strona i od czasów studiów prawie w ogóle nie pływałam, a co dopiero na otwartym akwenie, w piance, a do tego w tłumie ludzi.
Na starcie II edycji Iron Dragona stawiło się 320 zawodników w tym 37 kobiet. Zapowiadała się bardzo ciekawa rywalizacja. Pogoda dopisała, było 26 stopni i świeciło piękne słońce. Na początku czekało nas 1,5 km pływania w zalewie w Kryspinowie. Wbrew temu co słyszałam wcześniej, nie doświadczyłam tzw. „pralki”, może dlatego, że wystartowałam z dalszej linii. Raczej spokojnym tempem opłynęłam studnię pomalowaną specjalnie na ID na żółto i popłynęłam do drugiej bojki ustawionej na środku zalewu, a stamtąd w kierunku plaży. Na brzeg byłam na dość odległej pozycji. Brak doświadczenia w strefie zmian dodatkowo powiększył moją stratę. Gdy jednak już wsiadłam na rower wiedziałam, że zacznę odrabiać.
Trasa kolarska poprowadzona była na dwóch pętlach po krzyżu przez Morawicę, Mników, Liszki i Cholerzyn – w sumie 40 km. Wszyscy startujący w ID po raz drugi, pozytywnie wypowiadali się na temat tej modyfikacji w stosunku do poprzedniego roku, kiedy pętla była krótsza, ale trzeba było przejechać ją 4 razy. Dzięki zmianie i mniejszej liczbie nawrotów, można było rozwinąć większą średnią prędkość. Zawody były rozgrywane w formule olimpijskiej, która dopuszcza drafting, dzięki czemu na trasie utworzyło się sporo współpracujących ze sobą grupek. Jazda w pojedynkę powodowała znacznie większe zmęczenie.
Na koniec pozostało 10 km biegu. Organizatorzy w tym roku postawili na szybką trasę, w większości po utwardzonej powierzchni, tylko z jednym sztywnym podbiegiem. Nie była ona wymagająca technicznie, trudność, zwłaszcza pod koniec stanowiły gorące promienie popołudniowego słońca. Dwa nawroty, co do których przed startem miałam mieszane uczucia, okazały się bardzo motywujące, gdyż można było minąć się i przybić piątkę z kolegami z zespołu.
Gdy dotarłam na metę, poczułam ogromną satysfakcję z ukończenia wyścigu. Było mi bardzo miło, kiedy powitało mnie grono dopingujących znajomych i zawodników, którzy wcześniej ukończyli zmagania. Atmosfera była świetna i doskonale się bawiłam. Cieszę się, że miałam okazję brać udział w tak udanej imprezie. Czy ten start oznacza dla mnie początek nowej drogi? Kto wie… Na razie muszę ochłonąć z wrażeń, odpocząć i zastanowić się nad celami na nowy sezon.