Minęły już dwa tygodnie od Ironman Africa i zdażyłem przez ten czasu poukładać (na nowo) wiele rzeczy. Tak to już jest w tym ściganiu na długim dystansie, że każde zawody to jakiegoś rodzaju narodzenie się na nowo. Mimo że zawody były przeze mnie potraktowane turystycznie, to jednak gdzieś z tyłu głowy było jakieś minimum, które jako ambitny zawodnik chciałem wypełnić. Życie pokazało jednak, że każde minimum na mecie ma swoje minumum na treningach, o czym szanowny Ojcec Dyrektor raczył zapomnieć.
Oczywiście przed zawodami m.in. Nadbloger Marek Strześniewski przy niejednej kawie uprzedzał, żebym wybił sobie z głowy jakikolwiek przyzwoity wynik, że nie sposób jest przygotować się do zawodów na względnie dobrym poziomie, jeżeli pracuje się po kilkanaście godzin dziennie i próbuje zachować balans między życiem zawodowym i rodzinnym, wplatając w to treningi. Ja postanowiłem jednak udowodnić, że być może Nadbloger się myli… Ale moje przemyślenia związane z treningami i przygotowaniem do Ironmana zostawiam na kolejny felieton. W tym skupię się na samej logistyce i zawodach, aby rzucić nieco światła na plusy i minusy towarzyszące tym zawodom.
Lot na zawody Ironman RPA
Z przyczyn zawodowych i rodzinnych do Port Elizabeth mogłem wylecieć dosłownie na kilka dni przed zawodami – przyzwoite mimimum, czyli wylot w środę po południu, czwartek około 20.00 na miejscu – 25h lotu z przesiadkami w Dubaju i Johannesburgu. Kiepska perspektywna jeżeli lecimy z myślą o biciu życiówki. Ja na szczęście nie leciałem z takim postanowieniem, ale mimo wszystko kilka godzin czekania w Dubaju i 8h kiblowania w Johannesburgu nie należały do łatwych, całe szczęście było przyjemnie, bo towarzystwo Olka Łakomskiego, Olka Sachanbińskiego i Piotra Gąsiorowskiego zapewniało świetną rozmowę przy kawie… kilku kawach.
Wszystkim, którzy planują wybrać się do RPA na zawody rekomenduję lot na co najmniej tydzień, dwa wcześniej. Proponuję wybrać linie Emirates, które mają komfortowe warunki w największych samolotach pasażerskich Airbus 380. Ale uwaga na bagaż! Można słono zapłacić za każdy kilogram powyżej 30kg (na bagaż rejestrowany i walizkę rowerową). Znam przypadki, w których na odprawie pasażerowie usłyszeli dodatkową kwotę… kilku tysięcy złotych.
W liniach Emirates komfort podróży jest znany na całym świecie. Pod każdym względem jest idealnie – obsługi, jakości posiłków i komfortu związanego z korzystaniem z urządzeń elektronicznych. Dostęp do WiFI za JEDNEGO dolara na całej długości lotu. Czas umilają dodatkowo nie tylko dziesiątki filmów (w tym najnowsze oscarowe produkcje jak np. musical La La Land), ale również możliwość śledzenia lotu z 3 dostępnych kamer zamontowanych na ogonie samolotu, w kokpicie i podwoziu. Gdyby nie uciążliwość oczekiwania na przesiadki, sama podróż nie byłaby męcząca.
Widok z kamery umieszczonej na ogonie samolotu.
Noclegi podczas Ironman RPA
Krótko i na temat – proponuję każdy hotel vis a vis lini startu i wzdłuż głównej ulicy nad oceanem, np.: Radisson oddalony o około 1km od expo. Jest bezpiecznie, komfortowo, dobre jedzenie, knajpki i restauracje w pobliżu, bezpośredni wyjazd z hotelu na trasę rowerową, kilkaset metrów na plażę, gdzie można pobiegać. W miejscach, o których piszę nie spotkaliśmy się z niebezpiecznymi sytuacjami, o których tak głośno było na tydzień przed zawodami. A widok z hotelu na strefę zmian i ocean imponujący.
REJESTRACJA IM RPA
Najlepsza rejestracja w jakiej kiedykolwiek uczestniczyłem. Byliśmy w hali expo piątek po południu. Zero kolejek. Na początek szybka płatność za jednodniową licencję. Wszystko trwało dosłownie 2 minuty. Po opłaceniu, system informatyczny przekazywał informację, że można nas dalej obsługiwać. Wędrowaliśmy po kwadracie od punktu do punktu – najpierw zdjęcie, dwa metry dalej odcisk palca, identyfikacja i przejście po plecak i pakiet, później ręcznik, sól do kąpieli, itp, czyli „czas dla sponsorów”.
Cała rejestracja i odbiór pakietu trwała nie dłużej niż 8-10 minut. Aby dojść do rejestracji trzeba było oczywiście przejść przez całą strefę expo.
Dzień później, w sobotę, oddawanie rowerów. Kolejka spora, ale szło sprawnie. Znany wszystkim system worków. Nic nowego i rejestracja przebiegała równie sprawnie. Warto w tym miejscu podkreślić, że odbieranie worków przebiegało wzorcowo. Dosłownie na kilka metrów przed dojściem do wieszaków, do każdego z zawodników podbiegali wolontariusze, pytali o numer i w ciągu kilkunastu lub kilkudziesięciu sekund przynosili nasze rzeczy! Jeszcze nigdy tak szybko nie odbierałem worków z rzeczami.
Start pływania IM RPA
No cóż… będę nudny jak flaki z olejem… najlepszy start w jakim kiedykolwiek uczestniczyłem w IM. Falowy, co 7 sekund, zero przepychanek, tłoku, uderzenia, wyścigu o zajecie dobrej pozycji. Jedyny minus to brak możliwości przeprowadzenia rozgrzewki w wodzie, wlania wody do pianki i ułożenia jej na ciele. Zdyscyplinowanie uczestników pozytywnie mnie zaskoczyło. Oczywiście stewardzi nie pozwalali wchodzić do wody po prawej i lewej stronie, ale też mało kto próbował ten zakaz złamać. Pomijając start zawodników i zawodniczek PRO, dla amatorów linię startu wyznaczali wolontariusze. Stali około 20 metrów od lini brzegowej, trzymali się za ręce, ustawiając tym samym kolejkę zawodników w 7 rzędów. Co 7 sekund puszczali ręce i mogliśmy wbiegać do wody. Po prawej stronie na zdjęciu widać wolontariuszy trzymających się za ręce, a przed nimi kolejkę zawodników.
Ustawiłem się obok Olka Łakomskiego i postanowiliśmy płynąć razem, o ile będzie to możliwe. Wbiegając do oceanu spokojnym truchtem, na tle wschodzącego po prawej stronie słońca, spojrzałem na Olka i powiedziałem, że tak jeszcze nigdy nie startowałem. Co za spokój! Ile miejsca! Zero walki do pierwszej boi (około 300m). Nawrót i ponownie luz! Tak można płynąć. Boje nawigacyjne niestety małe, przy dużym falowaniu kiepsko widoczne, ale w utrzymaniu kursu pomagały dwa potężne puntu nawigacyjne na brzegu – dzwig i wysoki budynek. Okazało się, że utrzymywanie kursu na środek, pomiędzy te dwa punkty, pozwalało płynąć dokładnie na boje kierunkowe.
STREFA ZMIAN w IM RPA
Dwa konkrety, na które warto zwrócić uwagę:
– system worków na wieszakach (ciasno miedzy wieszakami, ktoś kto wychodzi z wody z dużą grupą zawodników może mieć problemy z przeciskaniem się między wieszakami)
– brak namiotów, ustawione krzesełka tuż za wieszakami, ale jeżeli ktoś chciał rozebrać się do naga i przebrać w suche rzeczy miał taką możliwość w jednym ze specjalnie do tego przeznaczonych namiotów obok.
– warto zwrócić uwagę na jakiś charakterystyczny punkt, których mnóstwo w strefie zmian – od małego wiatraka, budynku wewnętrz strefy, drzewek wokół. Może to pomóc w szybkim odnalezieniu roweru.
TRASA ROWEROWA IM RPA
Prowadzi wzdłuż oceanu. Odsłonięty teren. Zero cienia. Wiatr i słońce dają we znaki (choć podobno warunki atmosferyczne były w tym roku bardzo sprzyjające). Widok oceanu i majestatyczych fal wynagradza walkę. Asfalt trudny – bez dziur, ale chropowaty i wolny. Jeżeli wbijemy za dużo powietrza w koła, trochę nas wytrzęsie. Na trasie, przy odrobinie szcześcia, towarzyszą nam… małpy! Dzień wcześniej na treningu 5 sztuk przeleciało nam przed rowerem.
Na zawodach w RPA po raz pierwszy jechałem na nowym rowerze ze stajni BMC, również nowe koła (na FB padały już o nie pytania, więc odpowiem bezpośrednio, ale generalnie polska produkcja zaskoczyła mnie jakością, lekkością i pracą na wietrze. Super! Rower – potwierdziło się, że ustawienia pozycji to podstawa. Mimo, że pierwszy raz zrobiłem na nim 180km, nie odczuwałem żadnego dyskomfortu, bólu pleców. Dziękuję ekpie ze sklepu naszosie.pl (Robert Radosz) i Zbyszkowi Gucwie z GVT za pomoc w ustawieniu pozycji!
Trasa pofałdowana, ale podjazdy nie są groźne i trochę przypominały mi norweski Haugesund. Wiatr zmienny. Również w drodze powrotnej na jednym z odcinków, mimo, że wcześniej wiało w plecy, teraz rownież wieje w plecy… i to na końcówce! W punktach żywieniowych profesjonalna obsługa, wszystko idealnie podane, w tempo, zimne napoje, banany, pomarańcze, żele – z jednej strony nic nowego, ale jednak jakość osbługi robi różnicę.
TRASA BIEGOWA
Chciałbym jak najszybciej o niej zapomnieć. Do dziś nie mogę 😉
To było jedno wielkie cierpienie. Ponieważ odwodniłem się i nie miałem tak naprawę sił i energii biec, a chciałem skończyć, każdy negatywny detal urastał do miana mega problemu. Na pewno we znaki dawało się słońce. Ani kawałka cienia. Wszystko w mieście (mimo, że nad oceanem, który cały czas jest na wyciągnięcie ręki, kilkadziesiąt metrów w bok), powietrze stoi, słońce grzeje, długie proste są jak autostrada do… piekła, dłużyzna. Wszystko się niemiłosiernie dłuży. Na pierwszej pętli mijam Olka Łakomskiego. Jakby na zawołanie obaj stajemy. Podchodzimy do siebie i znacząco kiwamy głowami… nie.. to nie będzie nasz dzień. Jest dramat. Chwilę rozmawiamy, przybijamy piątki. Olek biegnie, ja idę. Pierwszy raz w życiu maraton praktcznie idę, od czasu do czasu biegnę. Na drugim okrążeniu sytuacja się powtarza, ale zmienia się Olek. Zamiast Łakomskiego jest Sachanbiński. Podtrzymujemy się na duchu, mimo, że i ja i on wiemy, że jest baaardzo słabo. Kiedy mijam nasz hotel stojacy dwa metry od trasy biegowej mam ochotę wejść do środka, przykryć się kołdrą i nie wychodzić. Oczywiście walczę i wiem, że ukończę, ale wiem też, że robię to tylko z dwóch powodów: „never give up” i medal.. ładny jest, chcę go do kolekcji ironmanowych. Proste są naprawę długie. Niekończące się proste. I jeszcze ten podbieg pod wiaduktem i tuż przed nawrotem. Na tym drugim wieje prosto w twarz. Pocieszeniem zostaje wspaniała obsługa na punktach żywieniowych. ZAWSZE dostaję zimną wodę i lodowatą colę. Bez względu na godzinę i miejsce – zawsze jest lodowata! Pierwszy raz taka historia na IM. Organizatorzy! Weźcie przykład z IM Africa.
A na zdjęciu z oficjalnego profilu FB zawodów Olek Łakomski, który załapał się na zdjęcie z prowadzącą dwójką!
META
Nie pamiętam. Podobno się uśmiechałem wbiegając na metę, ale to pewnie taki grymas. Chwilę później leżałem w namiocie medycznym. Dzięki za pomoc: Olek Łakomski, Piotr Bula, Witold Chorąziak i Lidka Bula. Kiedy wokół mnie dyskutowało kilku „panów w fartuchach” zrozumiałem, że pierwszy raz w życiu przegiąłem. Nie powinienem był szarpać tempa na rowerze i porywać się na czas, tylko spokojnie pokonać trasę zawodów. Walka o względnie dobry czas przy słabym wytrenowaniu i kiepskiej strategii żywieniowej na trasie spowodowała, że stałem się przedmiotem rozmów lekarzy. Jeden z nich zapytał m.in. o to, ile obozów treningowych w ciepłym klimacie i gdzie zorganizowałem sobie na etapie przygotowań do tych zawodów? No comment! To pytanie zamyka temat tego, jak należy się przygotowywać do IM Africa, licząc na dobry czas. Jeżeli nie masz na to czasu, nie masz genetycznych uwarunkowań, nie jesteś „koniem”, albo mkonem ;), to należy przemyśleć start w RPA, licząc na życiówkę.
PODSUMOWANIE
Piękny medal. Czas ponad 12h, to o ponad 2h gorzej od życiówki. Ale pierwszy raz w życiu kończyłem zawody po zmroku. Mogłem podziwiać oprawę i atmosferę ze światłami i muzyką 😉 Ostatnie prawie 3 tygodnie przed zawodami to czas BEZ TRENINGÓW (kontuzja pleców). Praca i inne obowiązki nie pozwalały również trenować na poziomie co najmiej 12-15h, więc o biciu życiówki można było zapomnieć już na starcie. Ale warto było walczyć o ten medal! Po dwóch tygodniach resetu po zawodach wracam do treningów. We wtorek pierwszy raz po przerwie #8minutmotywacji. Zapraszam na mojego FB!
PLUSY:
– najlepsza organizacja IM, jaką do tej pory widziałem
– doskonała praca wolontariuszy, zimna woda i cola na całej trasie, w każdej godzinie wyścigu.
– szybka i łatwa rejestracja
– szybki odbiór rowerów i wyjście ze strefy zmian
– after party (żywienie, atmosfera, logistyka)
– start falowy co 7 sekund
– widoki na trasie rowerowej
– generalnie brak draftingu, ale zdarzali się nieuczciwi zawodnicy, którzy unikali kar
– dobrze zaprojektowana T1 i T2
– Ocean, krajobrazy, fale, trasa rowerowa
– after party!
– małpy 😉
– steki!
– Afryka!
– towarzystwo (szczególnie obu Olków w hotelowym barze po zawodach! Dyskusja, dla której warto było się tyle męczyć)
MINUSY:
– małe boje nawigacyjne
– brak kurtyn wodnych na trasie biegowej
– brak możliwości rozgrzewki w wodzie
vivat, gratulacje!!!
Oczywiście i tak wielkie gratulacje się należą !!!
Uważam, że trzeba kończyć, jeżeli nie jest to wyraźna kontuzja.
A klimaty takiego umierania znam świetnie. Co prawda maraton solo, ale po 10 tygodniach treningu i w temperaturze 33 stopni.
Głowa zapadła mi się pomiędzy ramiona. Czy to zmieniło podejście? Nie. Człowiek ma lepszą pamięć niż koty, ale jednak to mu się to zaciera. Na poczatku kwietnia, co prawda treningowym tempem zrobiłem 19ty maraton 🙂
@Łukasz przede wszystkim gratuluję, wiem co przeżywałeś miałem dokładnie to samo we Frankfurcie. Gorąc, stojący wiatr w mieście, zbyt ambitnie przejechana trasa rowerowa i na mecie spotkanie z lekarzami. Mimo wszystko bardzo cenię sobie ten start, dał mi wiele cennych informacji na temat IM i ograniczeń mojego organizmu
@Arek z całą pewnością takie przeżycie zmienia podejście do tri. O wiele bardziej wiem na co mogę sobie pozwolić i czego oczekiwać, a czego unikać podczas startów
Muszę przyznać, że w zacnym gronie obserwowaliśmy wasze poczynania na bieżąco i wymienialiśmy uwagi. Nie ukrywam, że poddałem w wątpliwość czy w takim przypadku trzeba ukończyć za wszelką cenę. Dostałem po uszach od Profesorre i Mkonia! :-)))
Bardzo mnie ciekawi, czy takie przeżycie krańcowo może wywrócić podejście do tri?
I za,, jegoświątobliwością” – każdy ukończony IM to sukces!
O! Wielebny… jak miło 😉 dziękuję za gratulację. W Twojej analizie coś mi jednak szwankuje. Znam kilku takich, którzy rowerem jeżdżą do pracy i w pracy (listonosz, kurier). Nie słyszałem, żeby po slota sięgnęli ;)))
@Andrzej! dziękuję 😉
Medal faktycznie fajny, jak z tego filmiku motywacyjnego IM- warto bylo sie pomeczyc :). Gratulacje za dotarcie do mety! Wizja slota na 75 urodziny tez nie brzmi strasznie, jesli z usmiechem na twarzy dalej to czemu nie :). Oczywiscie zycze tyle wytrwalosci.
Ukonczenie Ironmana to zawsze sukces, tak wiec gratuluje ukonczenia! Jezeli ktos ma robote „arytmiczna” to musi kombinowac, inaczej sie nie da! Proponuje natychmiast wozic gosci po W-wie rowerem, a na basen biegac, oczywiscie do pracy tez biegac, a nie jezdzic samochodem!!!! Obiecuje, ze na efekty nie trzeba bedzie dlugo czekac! W innym przypadku analiza Nadblogera (slot +75) jest bardzo optymistyczna!
hehe 😉 Panie Marku, zapomniał Pan dodać, że podczas naszych rozmów powiedziałem również, że po kolejnych zawodach, w których poziom sportowy był jak zwykle wysoki, skutecznie wyleczyłem się z ambicji zdobywania slota, do czasu, aż będę miał wystarczająco dużo czasu na trening 😉 a więc na pewno nie w ciągu najbliższych dwóch lat. Poza tym… pierwotna wersja to tak zamierzchłe czasy, że już o nich nie pamiętam i plany te umarły tak szybko jak powstały 😉
Wywołany do tablicy podaję kilka pikantnych szczegółów naszych rozmów. Od początku lałem zimną wodę na rozgrzany łeb Ojca Dyrektora, który w pierwotnej wersji wybierał się do Afryki po slota. Wiem, jak wygląda zimowe przygotowanie do sezonu,kiedy nie możesz wyjechać pod palmy na obóz, a robotę masz arytmiczną i nielimitowane godziny. Z gorzką satysfakcją mogę zacytować country song Randy Travisa „I Told You So”, z refrenem opisującym maraton Ojca Dyrektora:
…”I told you so, I told you so
I told you some day you’d come crawling back…” i crawling to pełzanie na a nie kraul.
Przygoda w Afryce może być też podstawą skutecznej strategi w zdobyciu slota w przyszłości. Po krótkiej analizie wyników można powiedzieć, że jeśli Ojciec Dyrektor utrzyma obecną formę przez 30 lat, to ma pewnego slota w kategorii 75+. Oczywiście życzę, żeby to nastąpiło wcześniej 🙂