To był drugi start Jacka Krawczyka jako PRO po powrocie do startów. Niestety kilka kilometrów przed połową odcinka kolarskiego triathlonista wpadł w dziurę i wywrócił się na rowerze.
Okazało się, że nie jest on w stanie powrócić na trasę. W rozmowie po wyścigu opowiada nam o tym, co dokładnie się wydarzyło, czy była to jego pierwsza wywrotka w karierze oraz co sprawiło, że w tym sezonie zyskał większą pewność siebie.
Kamila Stępniak: Nie udało Ci się ukończyć wyścigu w Gdyni. Wywrotka na trasie kolarskiej sprawiła, że musiałeś wycofać się z wyścigu. Jak i gdzie dokładnie to się stało?
Jacek Krawczyk: Dla mnie wyścig zakończył się na ok. 37 km roweru. Na lekkim zjeździe trafiłem na dziurę w asfalcie, która spowodowała, że podbiło mi przednie koło i spadły mi ręce z lemondki. W wyniku tego straciłem kontrolę nad rowerem i przeleciałem przez kierownicę na drogę.
KS: Podobno z boku wyglądało to naprawdę poważnie. Przejeżdżająca obok Ciebie Paulina Kotfica powiedziała później, że widziała, jak leżysz obok drogi i zdawało się, jakbyś był nieprzytomny. Pamiętasz wszystko? Byłeś cały czas przytomny?
JK: Pamiętam moment, kiedy tracę panowanie nad rowerem oraz swój kontakt z asfaltem oraz „szorowanie” po nim. Później musiałem na chwilę stracić przytomność, gdyż nie pamiętam, w jaki sposób znalazłem się obok drogi – tu na 100% bezcenna była pomoc osób zabezpieczających trasę, które od razu się mną zaopiekowali. Leżąc już obok trasy, pamiętam wszystko.
KS: Często od razu po wywrotce adrenalina sprawia, że się wstaje, bierze rower i chce jechać dalej. Jak było w Twoim przypadku? Jaka była Twoja pierwsza reakcja?
JK: Moją pierwszą reakcją był okrzyk bólu, gdy zatrzymałem się po spotkaniu z asfaltem. Później, gdy już zostałem zabrany do rowu, przez chwilę przeszedł mi przez głowę pomysł, żeby ruszyć dalej na trasę, ale po prostu nie byłem w stanie. Ręce miałem całe obolałe i poobdzierane. Podobnie wyglądały moje kolana, a na dodatek stan mojego barku był wątpliwy – strasznie bolał i nie za bardzo się ruszał. Także nie było mowy o dalszej rywalizacji.
KS: Na pewno towarzyszyło Ci wtedy mnóstwo emocji. A teraz, tak już na spokojnie — jak się czujesz?
JK: Na szczęście obyło się bez złamań. Jestem mocno poobdzierany i potłuczony, ale w jednym kawału. Można powiedzieć, że to takie moje szczęście w nieszczęściu, bo jednak zanim rany się wyleczą, muszę trochę pocierpieć. To tak w kwestii ciała.
Mentalnie jest mi zwyczajnie przykro, bo moja pozycja, jaką zajmowałem w momencie upadku, była dobra i dawała nadzieję na wysokie miejsce. Moje samopoczucie również było dobre, więc żałuję, że nie mogłem powalczyć do końca tego dnia.
KS: Jak oceniasz reakcję organizatora/wolontariuszy/ratowników, którzy zajmują się poszkodowanym zawodnikiem w sytuacji, takiej jak właśnie wypadek na trasie?
JK: W mojej ocenie reakcja osób przy trasie była bardzo dobra i jestem im bardzo wdzięczny za pomoc, jaką mi okazali. Od początku zajęły się mną osoby z OSP, które zabezpieczały trasę i to one wezwały pomoc medyczną. Po dość niedługim czasie przyjechał do mnie medyk na motorze i już w pełni profesjonalnie rozpoznał mój stan. Wstępnie opatrzył rany i wezwał karetkę. Ta pojawiła się po chwili i zabrała mnie do szpitala w Gdyni, gdzie trafiłem na SOR. Całą tę akcję oceniam pozytywnie. Niestety na minus jest to, że organizator nie posiadał żadnych informacji o moim stanie. To wprowadziło duże zamieszanie w gronie moich najbliższych i znajomych.
KS: Pamiętam, że to nie Twoja pierwsza wywrotka na rowerze podczas wyścigu. Bardzo „efektowna” była ta w Olsztynie sprzed kilku lat, kiedy ślizgnąłeś się na pasach — było mokro, ponieważ cały czas padało. Były jeszcze jakieś inne?
JK: Niestety, zdarzało mi się parę razy leżeć na asfalcie podczas zawodów. Do takich efektownych na pewno należał wspomniany przez Ciebie Olsztyn, ale były i Blachownia, gdzie podobnie jak w Olsztynie wywróciłem się na zakręcie na mokrym asfalcie, czy choćby sprint w Gdyni w 2014 roku, gdzie tak ambitnie goniłem lidera Mateusza Raka, że leżałem już na skręcie w ul. Świętojańską ze skweru Kościuszki. Jednak po tych dwóch ostatnich kontynuowałem rywalizację, a w Olsztynie zostałem zabrany do karetki na badania.
KS: Która z nich była najgorsza?
JK: Myślę, że jednak najgorsza była ta ostatnia – niedzielna. Uderzyłem w drogę przy dość dużej prędkości, myślę, że ponad 50 km/h na dość kiepskim asfalcie i mocno się poturbowałem. Choć wiem, że mogło się to wszystko skończyć dużo gorzej.
KS: To był Twój drugi start w PRO po powrocie. Wiedziałeś, że stawka była naprawdę „poważna”. Na listach m.in. wicemistrz świata, czterokrotny mistrz świata w aquathlonie. Czego oczekiwałeś? Obstawiałeś, że co może być największym wyzwaniem?
JK: Spodziewałem się mocnego pływania. Podejrzewałem, że Richard Varga narzuci bardzo mocne tempo. Wiedziałem, że nie będę w stanie utrzymać jego nóg i pytaniem moim było, ilu zawodników da radę. Nastawiony byłem na to, że pierwszą część roweru trzeba jechać mocno. A nawet bardzo mocno. Pierwszy raz po powrocie rywalizowałem ze światową czołówką, więc nie do końca mogłem wszystko sobie skalkulować. Byłem nastawiony na mocny wyścig od startu do mety.
KS: Z wody wyszedłeś na 11. pozycji. Jednak potem spędziłeś trochę czasu w strefie zmian. Mówiłeś, że pomyliłeś worki. Co dokładnie „zachachmęciłeś”?
JK: Niestety — za bardzo byłem skupiony na tym, żeby pojechać w „grupie” z chłopakami, którzy wyszli chwile przede mną z wody, że nie zwróciłem uwagi, że chwytam w ręce nie swój worek. W ferworze walki ubrałem kask, ale w chwili, kiedy zauważyłem, że ten nie zapinał się tak, jak mój, zdałem sobie sprawę, że coś nie gra.
Kask ubierałem, biegnąc do roweru, więc musiałem się wrócić, zamienić kask i worek z pianką i już na solo rozpocząć rywalizację na rowerze. Na szczęście nie przeszkodziłem swoją pomyłką rywalowi, którego kask ubrałem, bo otrzymałbym odpowiednią karę, a może i dyskwalifikację.
KS: Jak czujesz się na dość wymagających trasach, takich jak w Gdyni? Może preferujesz coś bardziej płaskiego?
JK: Szczerze mówiąc, nie wiem. [śmiech] To miała być moja szósta „połówka” i pierwsza, której trasa była trochę bardziej wymagająca. Myślę, że z racji tego, że dość dobrze w tym sezonie jeżdżę na rowerze, taka trasa byłaby moim atutem. Niestety nie było mi dane sprawdzić. Na pewno z chęcią wrócę do Gdyni i zmierzę się z nią jeszcze raz.
KS: A jeśli miałbyś wybierać — pływanie w morzu czy jeziorze?
Wolę jezioro. Jest tak dlatego, że nie lubię pływać w słonej wodzie. Trzeba uważać, żeby się jej nie napić, bo może mieć to negatywne konsekwencje na trasie. Co do fali — nie mam przeciwwskazań, ale żeby woda była słodka.
KS: Twoim kolejnym startem miały być MP w Poznaniu. Myślisz, że uda Ci się tam pojawić?
JK: Mam taką głęboką nadzieję i robię wszystko, żeby stanąć na starcie w Poznaniu — i to w dobrej dyspozycji. Będą to Mistrzostwa Polski na dystansie 1/2 IM, a dodatkowo Poznań to moje rodzinne miasto, dlatego chciałbym się pokazać z jak najlepszej strony. Ale w obecnej sytuacji muszę być otwarty na różne opcje. W tym momencie zdrowie jest na pierwszym miejscu.
KS: Muszę przyznać, że porównując Ciebie przed przerwą w triathlonie i teraz, wydajesz się być zawsze naprawdę pewny siebie. Skąd ta zmiana?
JK: Hmmm, ciekawe pytanie… Szczerze mówiąc, ten czas przerwy obfitował w wiele doświadczeń, które pozwoliły mi inaczej patrzeć na siebie oraz swoje możliwości. Obecnie w większym stopniu podchodzę do rywalizacji z nastawieniem, że „wszystko mogę”. Mam świadomość swoich mocnych i słabych stron. Tego brakowało mi w podejściu przed przerwą i dość mocno mnie to blokowało. Teraz czuję respekt dla rywali, ale też bardziej wierzę we własne możliwości.
KS: Dziękuję bardzo za rozmowę i wraz z redakcją trzymamy kciuki za to, byś jak najszybciej powrócił na trasy.
ZOBACZ TEŻ: Natalia Zych: „Na pierwszych zawodach międzynarodowych przeżyłam szok”