Koło się zamknęło

     Pewnie wielu z nas uczestniczyło w Narodowym Święcie przebiegając 10 kilometrów. W samej Gdyni na liście startowej znalazłem przynajmniej kilka nazwisk pojawiających się na stronach Akademii.

     W powietrzu czuć było rangę tej imprezy. Mam już pewien sentyment do tego biegu, a podejrzewam też, że inni nie są obojętni wobec tej biegowej imprezy. Świadczy o tym chociażby rekordowa liczba osób, które zdecydowały się na start w ten nieco pochmurny i nie za ciepły dzień. No, ale w końcu to listopad.

     Niesamowite korki oraz zamknięcie części ulic wprowadziło spory zamęt, co spowodowało, że na środku ulicy Władysława IV przekazałem fotel kierowcy mojej żonie.

     Razem ze średnią córką dobieg do miejsca zawodów potraktowaliśmy jako ostrą rozgrzewkę. Po raz pierwszy odbierałem pakiety startowe w dniu zawodów, więc aby je zdobyć musiałem popędzić na koniec Skweru Kościuszki, po drodze zostawiając Alę na linii startu.

     W namiocie organizatora więcej było takich nieroztropnych rodziców. Koniec końców, udało się pobrać numery dla obydwu dziewczynek. Wróciłem trochę za późno. Numer startowy wręczyłem Ali już po przekroczeniu linii mety :-).

     Na drugi ogień poszła Asia, która w pełni przygotowana i wyposażona ruszyła do boju.

Dziewczynki uplasowały się w połowie stawki w swoich kategoriach wiekowych (szkoła podstawowa i gimnazjum), jednak wynik nie jest nieadekwatny do ich umiejętności, bo są w fazie roztrenowania :-).

     Przyszedł w końcu czas na głowę rodziny. Jaki był cel, to wiadomo. Przyjąłem następującą strategię: pierwszą piątkę ukończyć z 10-sekundowym zapasem czasu, czyli w okolicach 19’50’, co miało podbudować psyche. Poza tym miałem świadomość, że podbieg na ulicy Świętojańskiej, na którym pewnie stracę cenne sekundy, będzie weryfikował moje przygotowanie kondycyjno-tempowe.

     Salwa z działa ORP Błyskawica dała sygnał do startu i tłum zawodników niczym fala ruszył do przodu. Wiedziałem, że pierwszy kilometr tradycyjnie będzie szybki, ale chciałem wiedzieć jak bardzo szybki. Będąc wyposażony w zwykły zegarek ze stoperem z niecierpliwością wypatrywałem pierwszego oznakowania. Nie dopatrzyłem się. Może dlatego, że szukałem żółtych tablic, a jak okazało się niecałe cztery minuty dalej, były to niebieskie chorągwie.

     Cóż było zrobić. Kontynuowałem dalej szybkie tempo, a rytm serca wskazywał, że jest szybkie. Patrząc jednak na otaczających mnie biegaczy, wcale nie byłem przekonany, że jestem taki szybki. A to jakaś młoda dziewczyna mnie minęła. A to jakiś starszy pan z napisem Gdyńskie Morsy uciekł mi na kilkanaście kroków. Tak więc nie byłem pewien do końca swego… :-).

     W końcu pojawiło się upragnione oznaczenie drugiego kilometra. Krótkie spojrzenie na zegarek. 7’40’. Szybko. Troszkę za szybko, ale morale zostało podładowane. Dalej starałem się trzymać tempo w okolicach 4’00’/km. Podbieg na ulicy Polskiej wraz z przeciwnym wiatrem nieco ostudził moje emocje, bo zapas stopniał do 10 sekund. Chciałem to troszkę nadrobić na zbiegu z ulicy Janka Wiśniewskiego, ale kilometr czwarty upłynął na dokładnym tempie 4’00’.

     Połowę trasy przekroczyłem z niezmienionym „nadczasem’. Czułem się dobrze, ale zastanawiałem się, na ile tego uczucia wystarczy. Okolice 6-tego kilometra to przebieg przez strefę kibiców, wśród których byli moi najbliżsi. Nie powiem, że ich doping dodał mi skrzydeł, bo zaczynałem już walkę ze słabościami swojego organizmu. Wtedy pozostaję nieco głuchy na bodźce zewnętrzne. Podświadomie jednak wypatrywałem Ani z córkami. I nawet znalazłem.

     Niestety oznaczenie tego kilometra umknęło mojej uwadze. Tak więc podbieg na ulicy eleganckich sklepów, aptek i banków upłynął mi w nieświadomości czasowej.

     Dlatego też nie mogłem pozwolić sobie na jakieś odpuszczanie. Wydaje mi się, że nawet lekko przyspieszyłem i kilkanaście osób zobaczyło moje plecy :-). Pomiar na 7 kilometrze potwierdził moje odczucie. Zapas wzrósł do 15 sekund.

     Mocno już zmęczony zbiegałem Aleją Piłsudskiego starając się zmagazynować resztki sił na ostanie dwa kilometry. Odpoczynek przerodził się w skurczenie limitu czasowego ponownie do 10 sekund. Pierwsze kilkadziesiąt a może nawet kilkaset metrów, zawsze dla mnie kryzysowego 9-tego kilometra, upłynęło na kontynuowaniu zbiegu, ale już nie w fazie odpoczynkowej, ale dociskającej tempo. Na bulwarze utrzymałem rytm, skracając długość kroku, bo inaczej skończyłbym bieg przed metą.

     Długa alejka nadmorska ciągnęła się niemiłosiernie. Pot zalewający oczy utrudniał wypatrywanie ostatniej, niebieskiej chorągiewki. W końcu dostrzegłem upragniony znak.

     Dalej była orkiestra, która jak mi się wydawało podczas rozgrzewki, doda mi sił dynamiczną muzyką. Myliłem się jednak. Dotarłem do etapu zmęczenia, w którym muzykanci wywołali tylko rozdrażnienie. Ktoś pewnie stwierdzi: skąd ja to znam? 🙂

     W głowie już tylko miałem interwały na 1200 metrów. Zwizualizowałem je oraz porównałem dzisiejsze zmęczenie do tego odczuwalnego podczas ciężkich treningów. Zadziałało. I wystarczyło na finisz, podczas którego udało mi się minąć pewną młodą dziewczynę i pewnego starszego pana…

     Przekraczając linię mety wyłączyłem stoper. Na wyświetlaczu zatrzymane zostały cyfry: 39’21’, co w niedługim czasie zostało potwierdzone wynikami podanymi przez organizatora z 1-sekundowym handicapem :-).

     Plan został wykonany z nawiązką, co pozwala dalej marzyć oraz realizować kolejne cele, no bo w końcu: SKY IS LIMITED.

     Bieg Niepodległości był prawdziwą wisienką na torcie. A wieczorem w domu odpaliłem szampana Piccolo

i nie tylko :-).

DSC 0220LIMITED!

Powiązane Artykuły

6 KOMENTARZE

  1. Będzie kogo gonić 🙂 Teraz tylko trzeba by ustalić zawody na których wspólnie wystartujemy.

  2. @Bartek, z Twojego ostatniego wpisu wynika, że będziemy walczyć ramię w ramię, bo założenia mamy takie same. Połówka poniżej 5,5 godziny. @Arek, do kozaka to bardzo mi daleko, ale podoba mi się Twój tok myślenia :-). :@Profesorze, @Doktorze dzięki. Generalnie, jak czytam Wasze wpisy oraz innych zapaleńców, to zdaję sobie sprawe jak daleko jestem w lesie. Właśnie z dążeniem i charakterem. Na serio. Ale to motywuje. Jeszcze raz dzięki.

  3. Proszę , proszę ! Super wpis, super taktyka i oczywiście super wynik! Oj coś mi się zdaje, że będzie z Bogusia kawał kozka w przyszłym sezonie! Szacun ! 🙂

  4. Boguś, piękny opis walki o życiówkę zakończony sukcesem. Masz charakter i widać, że jesteś walczakiem. Gratulacje z uzyskanego wyniku- robi wrażenie. Mam nadzieję, że dane mi będzie kiedyś powalczyć z Tobą jak równy z równym. Jeszcze raz gratulacje i do zobaczenia. Twoja rodzinka powinna być dumna z Ciebie 🙂

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,815ObserwującyObserwuj
22,100SubskrybującySubskrybuj

Polecane