Koniec sezonu przed sezonem

Długo nie pojawiałem na blogu w roli piszącego,  ale z większością z piszących tutaj mam poczucie długoterminowej znajomości. Nosiłem się długo z tą myślą,  jak to tak że tylko podglądam, a nie piszę,  to słaba taka znajomość z ukrycia. 😉

Chciałem opisać przygotowania do pierwszego IM w Barcelonie, gdzie wybieram się, a raczej wybierałem do wczoraj, później myślałem o opisaniu wrażeń po Orlen Maratonie, gdzie zabrakło 16 sekund do złamania trójki.  W końcu przyszły wakacje (urlop) i rowery na Bałkanach. Temat wart opisania, Bałkany są znakomite. Z przyjacielem zrobiliśmy pętlę z Sarajewa przez Czarnogórę (niesamowity park narodowy Durmitor z największym kanionem w Europie), żeby dotrzeć do Baru, by tam wzdłuż wybrzeża przejechać z powrotem do Sarajewa. Oprócz przyrody, ta część Bałkan to niesamowici ludzie, jedzenie (pomidory jak przed laty;)), obserwacja ze to miejsce znakomite na szosę (nazwa Czarnogóra ze swoimi przewyższeniami nie wzięła się znikąd), łatwość komunikacji i różnorodność.  Od biednej Bośni i Hercegowiny, w której trzy narodowości ciągle siedzą na beczce z prochem i patrzą na siebie przez muszkę od karabinu, ze zdemolowanymi domami podziurawionymi jak sita i cmentarzami ciągnącymi się po horyzont (większość nagrobków jest identycznych datowanych często na ten sam dzień), przez górali w Czarnogórze,  po Chorwatów, którzy choć mili  traktują turystów jak chodzące Euro albo jak zwykł mawiać Szymon – tłuste kuny czy też łasice. 😉 Bardziej swojsko jest wciąz w Bośni czy nawet Czarnogórze. Od strony triatlonowej Czarnogóra jest świetna, co więcej, w każdej większej miejscowości (państwo wielkości Małopolski), jest amatorski klub triatlonowy, o czym dowiedziałem się z przydrożnych billboardów.

Z myślą, że moja pierwsza podróż na Bałkany to tylko preludium, wróciłem do Polski. Miałem kilka dni wolnego od roweru, by wczoraj zrobić pierwszy trening. Wolny dzień, piękna pogoda, znana droga do Góry Kalwarii, delikatny wiaterek, noga dobrze zapodaje, pozdrawiamy się z uśmiecham z kolejnymi kolarzami, ludzie dokoła piknikują, a ja wizualizuję sobie już starty w Suszu, Gdyni i upragnionej Barcelonie.

I nagle wszystko się kończy i przyspiesza, niefrasobliwa rowerzystka, (łagodniejszych słów nie umiem chwilowo znaleźć ), którą mam zaraz wyprzedzić, postanawia zawrócić, bez zasygnalizowania, sprawdzenia co za nią. Żeby jej nie rozjechać omijam ją ocieram tylko przednim kołem, niestety betonowego słupa energetycznego nie daje się ustrzec. Wpadam na niego jak z katapulty z prędkością ponad 30/h. Czuje jak zsuwam się ze słupa, i pierwsza myśl: czy będę mógł jechać dalej? Widzę krew, i czuję ból w klatce, więc już wiem że nie. Najgorsze miało się stać, mam dziurę w kolanie i tylko marzę, żeby w środku było całe. Później idzie szybko, policja, karetka (dziękuję mieszkańcom Podłęcza, którzy pomogli mi z opatrunkiem i przynieśli czereśnie, a dodatkowo zgodzili się przechować rower). W szpitalu okazało się, że rzepka jest złamana. Diagnoza jak wyrok, rozpłakałem się jak dziecko. Tutaj dziękuję za fantastyczną opiekę w Szpitalu STOCER w Konstancinie. Szpital z „Na dobre i na złe’, to chyba właśnie tam, a osoba papieskiego pielęgniarza Józefa – creme de la creme i całkowicie nieoceniona. Na szczęście to szczęśliwe złamanie poprzeczne i mogę wyprostować nogę, więc obędzie się bez operacji. Lekarz z uwagi na chęć mojego powrotu do sportu zaproponował stabilizator, bym po dwóch tygodniach móc zacząć powolną rehabilitację i rozciąganie. Mam nadzieję, że to dobra diagnoza i gips jednak nie był potrzebny…

Tymczasem treningi i starty zawieszam na kołku i mogę je obserwować z pozycji łóżka śledząc Wasze zmagania na AT i nadrabiając braki blogowe. 🙂

Wszystkich ostrzegam także przed niedzielnymi rowerzystami, bywają gorsi niż niedzielni kierowcy. Przysłuchując się mimowolnie rozmowie rowerzystki, która zakończyła mój sezon przed jego początkiem z jej towarzyszem, dowiedziałem się, że rowerzyści jeżdzą za szybko, ona nie mogła się obejrzeć bo to niebezpieczne, a to że nie zasygnalizowała skrętu też jakoś uzasadniła…

 

PS. A może już ktoś miał złamaną rzepkę i może powiedzieć, że to nic wielkiego i po sprawnej rehabilitacji będę mógł hasać na nowo i do woli? 🙂

Powiązane Artykuły

7 KOMENTARZE

  1. Dzięki za słowa wsparcia. @Jakub – dzięki, no cóż u mnie złamanie ewidentne, ale jestem dobrej myśli. Cele 2015 w 2016 też brzmią dobrze. 🙂 @Grzegorz po ponad tygodniu, taki jest plan! @Piotr nie bardzo mnie to pociesza, mam jedynie nadzieję, że jeszcze wystartujesz w tym sezonie! 🙂 @Bogna – no tak, może przydałyby się akcje edukacyjne dla rowerzystów. Polska przesiada się na rowery, ale rowerzyści nie traktują sie jak uczestników ruchu drogowego, bo przecież rower to nie samochód…

  2. W miniony weekend kręcąc kilometry na rowerze miałam też 'styczność’ z rowerzystą, młodym rowerzystą, tak na oko 12-13 lat. Czekając sobie na światłach na skrzyżowaniu zauważyłam, że chodnikiem jedzie dwóch chłopaczków na rowerach i nie zważając na światła przejeżdżają na pasach i dalej jadą chodnikiem. Dostając sygnał dalszej jazdy ruszyłam i po lekkim zakręcie i widzę jak jeden z tych chłopaczków nagle wjeżdża z chodnika na pasy tuż przede mną. Dobrze, że to był środek upalnego dnia i ruch na drogach był mały i nic w tym momencie nie jechało z naprzeciwka bo mogło to się źle skończyć, a tak tylko parę niecenzuralnych słów poleciało:) I jak tu jeździć po drogach, skoro nie tylko kierowcy są niebezpieczni:) Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.

  3. Na tydzień przed piwerwszym startem w sezonie (Olsztyn) pośliznąłem się na rowerze na mokrej nawierzchni w czasie deszczu …upadek …ostry ból w kolanie……..uszkodzina łąkotka. Cała 'kariera’ w ułamku sekundy przeleciała mi przed oczami …. tyle wysiłku na marne.. Czekam na artroskopię. Jeżeli to Cię pocieszy to proszę bardzo..

  4. Rower to słaby punkt, jeśli chodzi o bezpieczeństwo w trathlonie. Wystarczy wspomniec np. Barbarę Warren, w 2008 roku. Też się porozbijałem nielicho w 2011 roku i muszę przyznać, że dopiero po wypadku zainwestowałem w trenażer. Szkoda pisać, łut szczęścia jest na szosie chyba niezbędny do przetrwania, dzięki za wpis – ostrzeżenie i życzę pozbierania sie w 100%

  5. Zdaje sobie sprawę ze pocieszanie w takim momencie pewnie wiele nie pomoże ale… W moim przypadku na 3 dni przed planowanym debiutem w tri (w 2013 na dystansie 1/2 IM w Borównie) grałem w piłkę – piłka jak wiadomo to raczej kontuzyjny sport stąd uważałem na nogi. W efekcie w sytuacjach gdzie normalnie nogi bym nie odstawił odpuszczałem… Na niewiele się to zdało bo po jednej z 'kos’ przeciwnika wyrżnąłem tak nieszczęśliwie o murawę że zerwałem wszystkie więzadła w barku i kilka miesięcy przygotowań poszło w piach… Dlaczego o tym pisze? Otóż w moim przypadku sprawdziło się powiedzenie: co cię nie zabije to cie wzmocni 🙂 po dwóch operacjach wróciłem do treningów i w kolejnym roku zaliczyłem nie tylko 1/2 IM ale też full IM 🙂 Reasumując głowa do góry i trzeba walczyć dalej 🙂

  6. współczuje wiem co to znaczy, ja rok temu miałem podobnie tyle ze trafiłem na niedzielego kierowcę. Tez podejrzewali złamanie rzepki ale po dokładniejszych badaniach okazało się ze mam rzepke dwudzielną i po trzech tygodniach wróciłem do treningów a po 6 ukończyłem pierwszego IM. Lekarzem nie jestem ale wydaje mi się ze na takie coś stabilizator nie wystarczy, ale lepiej żeby któryś z naszych ekspertów się wypowiedział

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,811ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane