Rafał Herman – relacja z Las Vegas.
Jest! Udało się! Jestem „finisherem” największej imprezy na świecie: World Championship Las Vegas na dystansie Ironman 70.3 (1,9 pływanie, 90 rower, 21,1 bieg). To nie był łatwy wyścig. Głównym założeniem było rozpoznać, jak mój organizm zachowuje się w takich warunkach. Nie przyjechałem wygrać tych zawodów, jeszcze nie w tym roku 🙂 Wiem, że jest potencjał, ale teraz wszystko zależy od ciężkiej pracy zimą – głównie nad wagą. Jeżeli jest tyle podjazdów, a bieganie z górki i pod górkę (niebywałe, prawie nie było kawałków po płaskim), to dźwiganie kilogramów dodatkowo obciąża silnik. Fizyki nie da się oszukać. Najszybsi ważą około 65 kg. Nie można być 80-kilogramowym klockiem. Dowód? Na zdjęciu Mistrz Świata Craig Alexander i ja, niedźwiedź polarny, czyli wielki klocek.
Nie lubię szukać wymówek, ale wydaje mi się, że czas 5:05 jest odrobinę poniżej moich możliwości. Specjalnie przyjechaliśmy z żoną tydzień wcześniej, żeby nie było problemu z „jet lagiem”. Udało się. Ten czas miał również pozwolić przyzwyczaić się do temperatury – to też się udało. Wybieganie, tydzień przed zawodami zrobione w Las Vegas przy temperaturze 41 stopni Celsjusza w cieniu, wytrzymałem całkiem dobrze. Wyszło po 5:05/km. Ostatnią zakładkę w niedzielę – rower i zaraz potem bieg – trochę skróciłem, żeby się nie podciąć. Zrobiłem 4,5 h rowerowania i 30 min biegu, co zniosłem super. Zapowiadało się, że będzie ostra walka o wynik.
{gallery}vegas2{/gallery}
Dwie rzeczy były mniej sprzyjające:
1. Amerykańska dieta – niesłychanie smaczne mięso, najlepsze steki na świecie. Czym oni je szprycują, że to ma taki niebywały smak?
2. Dwa dni przed zawodami mój organizm nie wytrzymał nadużywanej tutaj lokalnie klimatyzacji. Amerykanie mają jakiegoś świra – podniecają się, kto może zrobić sobie chłodniej.
OK. Przetrwanie w takiej pogodzie jest wyzwaniem. Temperatury w cieniu potrafią dochodzić do 50 stopni Celsjusza. Dwa dni przed zawodami złapałem katar i delikatny ból gardła. W Polsce nie byłby to żaden problem, bo życiodajny napój w postaci Colostrum Bowinum (dla niewtajemniczonych: pierwsze mleko krowy) załatwiłoby sprawę. Tu niestety nie było dostępne, również w postaci używanej przez zawodowców jako Biestmilch. A „Doktorek” ze swoimi krowami 11 tysięcy km stąd! No cóż, to tyle tłumaczeń. Trochę przybrałem na tych stekach, ale nie darowałbym sobie, gdybym nie odwiedził najlepszego Steakhouse’u w Las Vegas. Pierwszy raz odbiliśmy się od drzwi restauracji SW, bo rezerwować trzeba z wyprzedzeniem i nie można wejść w t-shircie. Szybkie zakupy i fajna koszula Calvina Kleina pojawiła się w garderobie. Zdecydowaliśmy się na nietypową godzinę i udało się złapać stolik. Najlepsze mięso jakie jadłem w życiu. Bajka – jak mówi jeden z naszych kolegów.
{gallery}vegas3{/gallery}
Pasta Party standardowo, i na szczęście, 2 dni przed zawodami w wyjątkowym stylu: głównie ziemniaki, mięso mielone w kulkach, kurczak i dużo warzyw bez smaku, garstka makaronu. Na deser przesmaczne ciastka z dodatkiem peanut butter. Jak to ma dobrze wpłynąć na wyścig? Gdzie standardy i pamiętanie o ładowaniu węglowodanowym?! Oczywiście mięso i ciastka smakowały najlepiej. Po prostu – Ameryka. Najwięcej uczestników, nie licząc USA, było z Kanady. Drugie miejsce – Wielka Brytania, Niemcy i Szwajcaria. Widać, że Europa bardzo mocno zaangażowała się w triathlon długodystansowy. Parę lat temu prawie nie istniała. Tak jak Polska dzisiaj. Było nas dwóch na 1700 osób. Choć sądzę, że niedługo to się zmieni, bo to genialna dyscyplina sportu. Jeżeli ktoś lubi bieganie, to na pewno polubi rower, a pływanie to jak deser do dobrego steka. Zaczynam myśleć po amerykańsku.
Impreza była zrobiona z rozmachem. Wydawało mi się, że ciężko znaleźć salę w hotelu, w której można zrobić galę na 1700 osób + rodziny, znajomi, znajomi znajomych. W Europie takie imprezy organizuje się zwykle w dużych namiotach, albo halach sportowych. Nie w Ameryce, a na pewno nie w Vegas. Hotel Lowes w Las Vegas Lake resort miał taką salę. Był oczywiście hymn amerykański dla uczczenia dziesiątej rocznicy 11.09 (zamach na WTC). Obok naszego stolika siedział Leu Holender, jeden z dwóch najstarszych uczestników zawodów. Nie mogłem uwierzyć w jakiej facet jest formie, mając 81 wiosen na karku. Czyżby triathlon dawał długowieczność? Leu od dwudziestu lat startuje w Mistrzostwach Świata na Hawajach! I nie był sam w swojej kategorii wiekowej, był jeszcze drugi… ale ten podrywał moją żonę! Niebywałe!
{gallery}vegas4{/gallery}
Głównym faworytem był nie kto inny, jak sam Craig Alexander (dwukrotny mistrz świata Ironman, wygrywał w Kona na Hawajach w 2008 i 2009). Jest typowym biegaczem. Nie za wysoki, lekki. Najszybszy maratończyk wśród triathlonistów. Był też najszybszy pływak wśród długodystansowych triathlonistów – Andy Potts, były członek kadry US w pływaniu, dwukrotny Olimpijczyk. Chris Lieto, Amerykanin, to najlepszy biker wśród triathlonistów. Ciekawe, że z wody wyszedł najpierw Andy, po rowerze na prowadzeniu był już Chris, a całość padła łupem Craig’a.
Pierwszy raz startowałem „non-wetsuit swim”, woda miała temperaturę 27,5 stopnia. Ciepła i przyjemna. Startowalismy „falami”, więc nie było wielkiego tłoku, jak np. podczas zawodów Ironman w Szwajcarii, gdzie 2 tysiące ludzi startuje jednoczesnie. Jezioro Las Vegas jest stosunkowo nieduże i wąskie, więc można było nawigować obserwując brzeg – to się przydaje i fajna atrakcja. Dodatkowo przepływaliśmy pod mostem. Super!
{gallery}vegas5{/gallery}
Płynąłem w swoim standardowym stylu, czyli Zbyszek (mój trener pływania) powiedziałby, że „spałem”, ale to fakt, czułem, że miałem odrobinę zapasu, zbierałem doświadczenia. Chyba lubię pływanie bez pianek, jakoś człowiek się swobodniej czuje. Gdyby jeszcze woda była przejrzysta, ale to będę miał na Hawajach. Już za niedługo.
Cdn…
Rafał. Super artykuł. Powodzenia na Hawajach. Będe mocno trzymał kciuki za twój start