Zawodnik i trener Maciej Chmura kilka dni temu zwyciężył w wyścigu Moraviaman. Poprosiliśmy go o rozmowę, żeby zapytać o jego doświadczenia ze startu w Czechach, a także o jego przyszłe plany sportowe oraz te związane z trenowaniem innych zawodników.
W Czechach Maciej Chmura startował na dystansie pełnego Ironmana. Warunki do ścigania były ekstremalne. Z nieba lał się żar, a na trasie brakowało zacienionych miejsc. Roztopiony asfalt kleił się do butów… W tych warunkach Polak poradził sobie najlepiej i dotarł do mety w czasie 8:31:09. O tym, jak wyglądał wyścig z perspektywy zawodnika, możecie przeczytać w jego mediach społecznościowych – post z opisem zawodów zamieszczamy poniżej.
ZOBACZ TEŻ: Maciej Chmura wygrywa mistrzostwa Czech [WYNIKI Moraviaman]
Akademia Triathlonu: Skąd wziął się pomysł na ściganie w Czechach?
Maciej Chmura: Przez sporą część tego roku nie miałem pełnej kontroli nad swoim procesem treningowym. Ze względu na często pojawiające się kontuzje moja dyspozycja treningowa była chwiejna. Tak naprawdę zakładałem, że wystartuję w Challenge Roth. Jednak nie mogłem wcześniej zapisać się na te zawody, bo nie byłem pewien, czy mój Achilles to wytrzyma. Drugą kwestią jest to, że jest to kosztowne, a ja sam opłacam wszystkie swoje starty i nie mogę sobie pozwolić na to, że gdzieś się zapiszę, opłacę swój udział, a potem tam nie pojadę.
Szukałam jakiś zawodów na długim dystansie. Na Frankfurt i Klagenfurt było już za późno i wtedy z propozycją startu w Czechach wyszła moja partnerka, która pracuje w firmie obsługującej rynek czeski. I tak znaleźliśmy wyścig Moraviaman. Od razu mi się skojarzyło, że tam startował też mój kolega Daniel Jakimiuk. Sprawdziliśmy, że są to zawody w randze mistrzostw kraju, co gwarantowało odpowiedni poziom sportowy.
AT: Jak Pan się czuł jako jeden z nielicznych zawodników w stawce, który nie jest Czechem? Jakie wrażenie zrobili na Panu gospodarze?
MCh: To, że zawody były międzynarodowe i nie byłem na swoim podwórku tak naprawdę mi tylko pomagało. Jestem już w triathlonie 17 lat. Na poziomie wyczynowym od kilku lat i trochę nudzi mnie startowanie na tych samych zawodach. Tak samo nudzi mnie też przewidywalność wyników, gdy wiadomo kto, jak pływa, jeździ na rowerze, kiedy „puchnie” na bieganiu etc. Mnóstwo wyników można przewidzieć, dlatego szukam też pewnej różnorodności w swoich startach. Przed wyścigiem w Czechach nic nie wiedziałem o innych zawodnikach. Niczego specjalnie się nie dowiadywałem, ale byłem przygotowany na każdy scenariusz.
Jak rozmawiałem z czeskimi zawodnikami już na mecie, to podobało mi się to, że nie było w nich zawiści czy wrogiego nastawienia z racji tego, że przyjechał Polak i wygrał. Nie było tak, że zebrała się koalicja Czechów, która działała wspólnie, żeby przypadkiem Polak nie był pierwszy. Oni chcieli uczciwego wyścigu. Tak też było i było fajnie.
Wyświetl ten post na Instagramie
Po tych rozmowach miałem wrażenie, że Czesi mają kompletnie inne podejście. Zawsze, gdy jeździłem w czeskie góry, to widziałem, że tendencja jest taka, że Czesi zakładają kilka warstw ubrań na siebie, w różnych kolorach, byle ubiór był praktyczny. A jak Polacy idą w góry, to zakładają „fancy” ładne ciuszki, drogie, dopasowane pod kolor, żeby dobrze wyglądać. Podobnie było u nich ze sprzętem na wyścigu. Oni startowali na gorszych i lepszych sprzętach, czasem niekompletnych, ale przede wszystkim byli dobrze przygotowani. Oczywiście tam startowało mniej zawodników niż w Borównie, ale siedem osób złamało 9 godzin. Na podobnych zawodach w Polsce, w których startuje ok. 300 osób – to są bardzo niewielkie imprezy, jak na nasz kraj – mało osób złamie tę barierę. Do tego na trasie też spotkamy, mówiąc kolokwialnie, „sprzęciarzy”.
Wyścig Moraviaman nie był imprezą masową w takim potocznym rozumieniu. To bardziej impreza z tradycjami, która obchodzi już chyba dwudziestolecie swojego istnienia. Mimo tego wcale nie przyjechało tam bardzo dużo osób. Inna rzecz, że strefa finishera i klimat na mecie był taki, że miałem wrażenie, że to była taka trochę biesiada. Ludzie siedzieli w cieniu. Rozmawiali ze sobą. Przesiadali się od stolika do stolika. Konferansjerzy wprowadzali luźną atmosferę. Podczas dekoracji było wiele żartów. Wszystko na poziomie.
AT: Można powiedzieć, że był to taki festyn triathlonowy…
MCh: Tak, to był festyn. W trakcie imprezy sami Czesi używali słowa brzmiącego podobnie do naszego polskiego „festynu”. Jak się wbiegało na metę, najpierw posypało się sporo konfetti. To było bardzo oryginalne. Dodatkowo chyba każdy uczestnik wyścigu po przekroczeniu linii mety był częstowany przez organizatora szampanem i z nim tego szampana pił. Było tam przygotowanych wiele butelek. Mam nadzieję, że organizator wiedział, co robi, przyjmując na siebie połowę alkoholu, który serwował zawodnikom. Zostałem tym szampanem oblany, a potem w trakcie dekoracji jeszcze raz szampan poszedł w ruch. Było bardzo fajnie. No i na koniec jeszcze jedna rzecz: nie zostałem iron manem, tylko železným mužem [śmiech]…
AT: Jak sobie Pan radzi w takich temperaturach?
MCh: Ja tak naprawdę lubię upały. Trenuję sport letni i bardzo lubię, gdy zawody odbywają się w takich warunkach. Nie lubię, gdy ważne imprezy, na przykład mistrzostwa Polski odbywają się w warunkach jesiennych. To jest kompletnie nie mój klimat. W Czechach był upał i tam się czułem dobrze. Oczywiście ta wytrzymałość nie bierze się z niczego. Trenuję również w upalne dni, tak więc jestem do wysokich temperatur w miarę przyzwyczajony. Jednak aż tak duży upał jak w Czechach mnie zaskoczył, ale podejrzewam, że większość zawodników również.
Startując w takich warunkach, trzeba po prostu trochę zwolnić. Trzeba oszacować swoje siły. Można też próbować szukać cienia. W Czechach tego cienia nie było. Co więcej, na bieganiu musiałem uważać na to, żeby nie nadepnąć na miejsce, w którym asfalt prostu „pływał”. Jak raz przebiegłem po takim miejscu, to przez następne 200 metrów czułem, że asfalt lepi się do podeszwy moich butów. Pilnowałem też tego, żeby więcej pić. Widząc, jaką mam przewagę nad innymi zawodnikami, pozwalałem sobie na coraz dłuższe przebywanie w strefach bufetowych. Oczywiście w pewnym momencie już trochę przesadziłem, można to tak ująć, że „przekalkulowałem”. Nie zdawałem sobie sprawy, że ktoś widzi, że jest w stanie mnie dogonić, a ja już w tym momencie zluzowałem wyścig. Im ktoś mocniej leci wyścig w upalnych warunkach, tym zwiększa prawdopodobieństwo, że tych zawodów nie ukończy, albo że złapie przysłowiową bombę. Ja chciałem zagwarantować sobie utrzymanie prowadzenia do mety, mimo tego, że to mogło pogorszyć mój wynik. To nie jest sport, w którym się walczy o czas.
Posted by LOTTO Triathlon Energy on Thursday, July 22, 2021
AT: Da się porównać wygrane w mistrzostwach Polski do wygranej w imprezie tej samej rangi w Czechach? Jak smakuje ten ostatni sukces?
MCh: Każdy sukces smakuje inaczej. Po pierwsze to zwycięstwo w Czechach spowodowało, że odzyskałem wiarę i teraz zamiast zastanawiać się, czy moja noga wytrzyma, powinienem się zastanawiać, jak robić, żeby pobiec szybko. Jak mówi mój fizjoterapeuta, być może tym bólem moja kostka mi tylko przypomina, żebym nie zrobił czegoś podobnego co rok temu, ale tak naprawdę ona jest zdrowa. Po drugie ten start dał mi taką pewność, że w wyścigu mogę polegać na własnych siłach. A trzecia rzecz jest taka, że pomimo tego, że nawet zwolniłem na tym starcie, żeby móc spokojnie dowieźć to zwycięstwo do mety, to jestem pewien, że jestem w stanie rywalizować z najlepszymi na bardziej prestiżowych zawodach międzynarodowych. Na co sobie pozwolę w swoim czasie.
Porównując to do Borówna. Wiadomo, że to były dwa inne okresy. Inny sprzęt i inne przygotowanie. W 2017 i 2018 roku nie borykałem się z kontuzjami. Jakiekolwiek treningi, które sobie wówczas ładowałem – wystarczyło, że pilnowałem dobrej regeneracji i wszystko szło dobrze. Teraz jest tak, że nie muszę robić tyle tych treningów co kiedyś, żeby poczuć, że moja wydolność wzrasta, ale muszę już uważać na własną regenerację i na stany moich ścięgien i mięśni.
AT: Trenuje Pan triathlon od 17 lat. Co chciałby Pan jeszcze osiągnąć w tym sporcie jako zawodnik?
MCh: Od dawna uważam, że osiągnąłem więcej, niż sobie zakładałem. Kiedyś, jak trenowałem pływanie, byłem po prostu słaby, a miałem duże ambicje. Gdy przeszedłem do triathlonu, to na początku robiłem to tylko dla zdrowia. Potem poczułem, że być może mogę zrobić jakiś wynik. Z czasem zobaczyłem, że do tego również trzeba mieć talent, a ja go aż tyle nie miałem. Jednak dzięki ciężkiej pracy mogłem osiągnąć jakieś wyniki. Nie miałem nigdy specjalnie dobrego zaplecza, dobrego budżetu ani jakoś nadzwyczajnie dużo szczęścia, żeby osiągnąć lepsze rezultaty. Nigdy bym się nie spodziewał, że będę w stanie wygrywać jakiekolwiek zawody, a tym bardziej, że będę w stanie zdobywać medale mistrzostw Polski, a już zrobiłem to w życiu sześciokrotnie.
Ciągle jestem w tym sporcie nie dlatego, że chcę sobie coś udowodnić, czy cokolwiek komukolwiek pokazać, tylko dlatego, że mnie to bawi. Ja to lubię. Mam ochotę też spróbować innych odmian triathlonu, na przykład cross triathlonu. Chcę startować w nowych zawodach triathlonowych. Myślę też o udziale w wyścigach długodystansowych w kolarstwie, w kolarstwie przełajowym. Być może będę też startował w biegach przełajowych. Jest dużo modyfikacji. Triathlon się cały czas rozwija, rozwija się środowisko oraz technologia. Bardzo zazdroszczę nowym zawodnikom, którzy przychodzą teraz do triathlonu, że od początku mogą dowiedzieć się, w jaki sposób trenować, a nie jak ja 17 lat temu, że nie wiedziałem nic. Nawet, jak chciałem zmienić barwy klubowe, żeby się czegoś dowiedzieć o tym sporcie, to nikt mnie nie chciał, bo nikt nie chciał konkurencji z innego miasta.
Wyświetl ten post na Instagramie
Aktualnie wielu zawodników ma wsparcie. Wielu z nich dobrze znam i bardzo się cieszę, że potrafią to wykorzystać, jak np. teraz Robert Wilkowiecki, który zrobił świetny wynik we Frankfurcie. Powiem szczerze, że byłbym wściekły na niego, gdyby tego nie dokonał. Chłopak ma talent i wkłada sporo pracy w wynik, ale też ma duże wsparcie, które potrafi wykorzystać. Jest wsparcie – jest wynik. Tak wygląda sport zawodowy na świecie. On jest takim pierwszym zawodnikiem. Mam nadzieję, że to też pociągnie paru innych naszych chłopaków. To jednak wcale nie powoduje, że ja już mu zwalniam miejsce i stwierdzam, że jadę na zawody z nastawieniem „Ok, Robercik. Ty zawsze będziesz przede mną. Ja będę tylko po tobie sprzątał”. Ja też tam będę się czaił…
Nauczyłem się w życiu przegrywać. Zazwyczaj byłem bardziej z tyłu niż z przodu, a to że kilka razy udało mi się wygrać, to dla mnie na początku było zdziwienie. Potem te sukcesy podbudowały moją pewność siebie. Wiedziałem już, że jak ktoś zrobi porządną pracę, to jest w stanie osiągnąć więcej. Mam nadzieję, że takie moje podejście w sporcie i takie refleksje będą też dobrze się sprawdzały w mojej pracy trenerskiej.
Jeśli chodzi o wyniki, to chciałbym móc legitymować się jakąś fajną życiówką. Chciałbym sobie wpisać do cv na przykład 3 godziny i 50 minut na połówce czy zejście poniżej 8 godzin na pełnym dystansie.
ZOBACZ TEŻ: Robert Wilkowiecki wicemistrzem Europy IRONMAN [WYNIKI IM Frankfurt]
AT: Co musiałoby się stać, żeby to się teraz udało? Myśli Pan, że to jest możliwe?
MCh: Jestem pewien, że mogę tego dokonać, tylko trzeba wyczekać dobry moment. Do tego trzeba dużej grupy, która również leci na ten wynik. Potrzeba również szybkiej trasy oraz dobrej pogody. Wszystko musi zagrać. Sam zawodnik też musi tego chcieć i nie może się bać, że go odetnie. Są tacy zawodnicy, którzy ryzykują, lecą na żywioł. Wraz ze zmieniającymi się warunkami prawdopodobieństwo tego, że dociągną do mety stopniowo maleje. Jak im się uda złamać ten wynik, to jest takie mega „wow”. Chciałbym osiągnąć te czasy, ale nie jest to dla mnie aż tak ważne, żeby teraz zacząć się nagle ścigać „w zawodach na czas”.
Z drugiej strony jechanie od początku do końca na takim optymalnym obciążeniu tylko po to, żeby dowieźć wynik do mety, tak jak ja zrobiłem to w Czechach, spowodowało że, dobiegłem na metę, ukończyłem wyścig i nie byłem aż tak bardzo zajechany. Oczywiście – zmęczyłem się, ale to nie była górna granica.
AT: Jakie są Pana ambicje trenerskie?
MCh: Mam nadzieję, że w zawodzie trenerskim powiedzie mi się tak samo jak w karierze zawodniczej. Liczę, że będę potrafił rozwijać się na wielu płaszczyznach, że będę w stanie osiągnąć więcej, niż mi się wydaje i że tak długo wytrwam w tym środowisku. Aktualnie już łączę własne starty z pracą trenerską. Jedyne, co mogę robić, to polegać na własnym budżecie. Dlatego też nie startuję aż tak wiele. Z drugiej strony mam jakieś wsparcie ze strony sponsorów – bez nich nie pociągnąłbym w tym sporcie. Mam nadzieję, że teraz, gdy już pracuję jako trener, to z biegiem lat, jak już trochę odpuszczę własne treningi, to będę w stanie poświęcić więcej czasu, uwagi i ambicji dla innych zawodników.
Wyświetl ten post na Instagramie
To, czym się teraz zajmuję, to są indywidualne przygotowania zawodników do triathlonu, ale cały czas chodzi za mną pomysł utworzenia drużyny sportowej. Innym pomysłem jest na przykład objęcie przeze mnie sekcji młodzieżowej w sporcie wyczynowym. Też myślę o organizowaniu obozów treningowych i konsultacji treningowych, czyli krótkich obozów. Zależy mi na budowaniu środowiska z innymi trenerami, żeby łączyć siły, a nie traktować się jak konkurencję. Mnie to zawsze denerwuje, że jadę gdzieś na zawody międzynarodowe, gdzie spotyka się trzech Polaków, którzy się na siebie czają. W efekcie jeden jest dwudziesty, drugi dwudziesty drugi, a trzeci dwudziesty czwarty. Oni nie widzą tego, że dalej są w ciemnej d…, bo żaden z nich nie jest w pierwszej piątce. Ja chciałbym łączyć siły. Wspólne budowanie doświadczenia powoduje, że jesteśmy w stanie osiągnąć więcej.
AT: Kto może trenować u Pana grupie?
MCh: Każdy się może do mnie zgłosić. Staram się każdemu odpisać. To nie jest tak, że prowadzę jakąś olbrzymią grupę czy firmę. Żeby współpraca się układała, to pomiędzy trenerem a zawodnikiem musi być nić porozumienia. Jeśli zawodnik oczekuje od trenera podejścia psychologicznego, surowych uwag i dużo tzw. opieprzu, to pójdzie do innego trenera niż ktoś, kto potrzebuje suchych cyferek i konkretnego planu treningowego i skupienia się na tym procesie.
AT: A Maciej Chmura jakim jest trenerem?
MCh: To by trzeba było się zapytać paru moich podopiecznych. Ciężko to do końca określić. Ja nie porównuję się do innych. Oczywiście podpatruję pracę innych. Jestem w tym środowisku. Wiem, kto ma jakie cechy. Wiele osób znam i mogę też od nich się uczyć. Generalnie każdy zawodnik jest inny. Do każdego trzeba inaczej podchodzić. To tyczy się zarówno konstrukcji treningu, jak i doboru słów, przy użyciu których się komunikujemy oraz formy komunikacji.
Pamiętam jak na AWF-ie miałem ćwiczenia z jakiegoś przedmiotu – nazwy już nie pamiętam. Na tych zajęciach wykładowca przedstawiał modele trenerów: trener kat, trener analityk, trener policjant etc. Nie pamiętam, kto to wymyślił. W ogóle te pojęcia trochę mnie drażniły, bo brzmiały archaicznie. Z drugiej strony coś faktycznie było na rzeczy. Kiedyś trenowałem pływanie i trenerzy zajmowali się drużyną, patrzyli na całą sekcję, można było dostrzec, jak oni potrzebowali być konkretni i surowi. Byli też charyzmatyczni. Jak potem trafiłem do triathlonu, gdzie widziałem zawodników po kolarstwie, bieganiu, po wioślarstwie etc., to widziałem, że jest taka ogólna tendencja, że po różnych dyscyplinach każdy zawodnik ma inne cechy. Po tym, jak ci zawodnicy zagłębiali się w triathlon, też się zmieniali. Można powiedzieć, że trochę łagodnieli, ale faktycznie jest tak, że w sporcie każdy ma inną głowę i potrzebuje czegoś innego.
AT: Gdzie zobaczymy jeszcze Pana w tym sezonie?
MCh: Sezon startowy mam podzielony na trzy części. Pierwszą część sezonu mam już za sobą – pierwszy mezocykl. Zakończyłem swoje przygotowania startem na długim dystansie, po drodze robiąc kilka startów kontrolnych albo startów treningowych. Teraz planuję kilka dni wyświeżenia i chcę sprawdzić się na zawodach w Poznaniu na szybkiej trasie, kiedy znowu prawdopodobnie będzie gorąco, w gronie mocnych zawodników. Ja akurat nie należę do osób, które na płaskich odcinkach potrafią rozwijać bardzo dobre prędkości. Z drugiej strony mam takie założenie, że podczas tych zawodów chcę być jak najbliżej czołówki. To będzie taki mój sprawdzian, żeby zobaczyć, jak szybko jestem w stanie popłynąć, kiedy czasy swojego najszybszego pływania mam za sobą. Jak szybko jestem w stanie pojechać na rowerze, kiedy nigdy nie byłem w stanie szybko jeździć, choć taki najgorszy nie jestem. I czy jestem w stanie pobiec szybko, mimo że przez ostatni rok nie biegałem szybko. To też będzie taki podbudowujący start.
Potem zamierzam wystartować kilka razy na krótkim dystansie. Po drodze będzie też Bydgoszcz, będzie cross triathlon. Wystartuję też w Borównie, ale chyba tym razem na połówce Ironmana. Drugi długi start odbędzie się na wyścigu Challenge Almere-Amsterdam – to będzie kolejny mój szczyt formy.
AT: Dziękujemy za rozmowę.