Co wspólnego ma triathlon i rolnictwo? Czy triathlon ma szansę przestać być niszową dyscypliną? Mariusz Chrobot o marketingu, możliwościach rozwoju i przyszłości triathlonu.
Mariusz Chrobot jest założycielem i trenerem klubu triathlonowego TRIMP. Na mistrzostwach świata w Nicei jego team został drugą najlepszą drużyną na świecie. Rozwijanie działalności triathlonowej opiera m.in. na doświadczeniu zdobytym jako marketingowiec.
Nikodem Klata: W 2001 roku, bo to wtedy założyliście agencję marketingową specjalizującą się w dziedzinie rolnictwa. Jak to się stało, że od sfery związanej z rolnictwem znalazłeś się w triathlonie?
Mariusz Chrobot: Rolnictwo to było trochę przypadek, który później przerodził się w celowe działanie. Byłem świeżo po studiach. Mój brat założył firmę i potrzebował ludzi do pracy, więc jako młody gość dołączyłem do zespołu. Później zostałem wspólnikiem. Zaczęliśmy się uczyć rolnictwa, rozwinęliśmy biznes i zostaliśmy liderem na rynku, którym jesteśmy do tej pory. A jak to przetransferowało w triathlon?
Ze sportem zawsze byłem na tak. W pewnym momencie natknąłem się na te wszystkie epickie filmy z wyścigów IRONMAN, gdzie zawodnicy przekraczają metę na kolanach. Triathlon stał się odskocznią od codzienności. Wyzwaniem, które sobie postawiłem. Celem, że trzeba zrobić coś, co wtedy wydawało mi się naprawdę piekielnie trudne.
Zabrałem się za to podobnie jak do naszej firmy. Zacząłem pracować ze specjalistami związanymi z triathlonem. Jednocześnie byłem bardzo zainteresowany wszystkimi nowymi technologiami, które wchodziły. Pochłaniałem bakcyla i się rozwijałem. Im większą miałem wiedzę, tym bardziej mnie ciągnęło w stronę trenerską.
NK: Początkowo tylko się ścigałeś, ukończyłeś kilka razy długi dystans. Dlaczego zdecydowałeś się na pracę trenerską?
MC: Cały czas się ścigam. Mam za sobą dwanaście pełnych dystansów. Na nich się skupiam i bardzo je lubię. A bycie trenerem zainteresowało mnie, ponieważ na początku mojej przygody nie znajdowałem odpowiedzi na pytania, które zadawałem. Im bardziej grzebałem w wiedzy, tym bardziej triathlon mnie pochłaniał.
Przeczytałem pewnego razu książkę Chrissie Wellington „A Life Without Limits: A World Champion’s Journey”, gdzie opisywała swoją relację z Brettem Suttonem i powiedziałem sobie, że chciałbym go poznać. Później wszystko kierowałem tak, żeby zacząć się uczyć od najlepszych trenerów na świecie. Chciałem mieć szerokie pole patrzenia na sport. Tak kształtowałem swój obraz bycia trenerem.
NK: Do prowadzenia firmy wiedzę teoretyczną zdobywałeś, studiując m.in. PR, wiedzę praktyczną prowadząc firmę. A jak było z triathlonem? Z czego czerpałeś i dalej czerpiesz wiedzę?
MC: Nie chciałem iść na kolejne studia. Wybrałem drogę bardziej praktyczną, ucząc się od najlepszych trenerów na świecie. Korzystam również z praktycznych kursów czy szkoleń. Mogłem sobie pozwolić finansowo na inny sposób zdobywania wiedzy, bo nie ukrywam, że jest to bardzo duży wydatek. To wydatek, który nie wiem kiedy się zwróci, ale to moja pasja. Zdobyta od nich wiedza to nie wiedza książek, tylko wiedza z doświadczenia i praktyki.
NK: Ostatecznie spotkałeś się z Suttonem, a później dołączyłeś do jego drużyny. Czego nauczyła Cię ta współpraca?
MC: Wszystkiego (śmiech). To było celowe podejście. Masz do czynienia nie tylko z legendą, lecz także z panem, który ma już swoje lata i przeżył w tym sporcie wszystko. On go tworzył. Uczył innych trenerów. Zyskałem dostęp do ich ogromnej wiedzy i doświadczenia. Nauczyłem się też sposobu współpracy z zawodnikiem – trenowanie oparte o komunikację.
Uczę się na błędach, które oni jako młodzi ludzie popełnili. Przez to nie muszę ich popełniać sam, tylko mogę wyciągać je z szufladki i analizować co powinienem zrobić, a czego nie powinienem robić w danej sytuacji.
NK: W waszych działaniach widać bardzo dużo marketingu i dbania o PR – wiedza, którą zdobyłeś, rozwijając biznesy jest podstawą do rozwoju działalności związanej z triathlonem?
MC: Na pewno. Uważam, że bardzo dużo można zrobić jeśli chodzi o budowanie wizerunku marki triathlonowej. Ja nigdy nie chciałem tworzyć klubu na zasadzie „Mariusz Chrobot Coaching”, ponieważ to ma krótkie nogi i spore ograniczenia rozwojowe. Wolałem grać w drużynie i dobrać sobie do tej drużyny ludzi, którzy uzupełniają mnie kompetencjami i mają podobną zajawkę na triathlon. Udało mi się ich zarazić pomysłem, żeby to było coś więcej niż coaching. To ma być solidne budowanie brandu. Na razie jesteśmy na początku tej drogi. Plany mamy bardzo ambitne i mam nadzieję, że z czasem będą widoczne ich efekty.
NK: Triathlon jest raczej niszową dyscypliną. Jako marketingowcy dostrzegacie w nim przyszłościowy potencjał, długofalowe możliwości rozwoju?
MC: To zawsze będzie nisza. Szczególnie w takim kraju jak Polska, gdzie dominuje piłka nożna. Triathlon jest niedofinansowany. Więc albo jesteś w stanie zaryzykować, wykładając środki z własnej kieszeni, albo zwyczajnie nie masz na to warunków. Jest bardzo ciężko o jakiekolwiek dofinansowanie.
To, że triathlon jest sportem niszowym nie oznacza wcale czegoś złego. Triathlon jest mocno rozwijającym się sportem. Zwłaszcza w naszej części Europy. Wystarczy spojrzeć na IRONMANA, który ogłasza nowe lokalizacje wyścigów. Myślę, że ta tendencja się utrzyma. Jeśli chodzi o potencjał typowo „kliencki”, to on będzie na pewno bardzo duży i starczy miejsca dla każdego.
ZOBACZ TEŻ: Robert Wilkowiecki: „Nicea była trudniejsza, ale to Konę mam w sercu”
NK: Czy nie jest trochę tak, że triathloniści są słabi w marketing? Większość z nich nie dba o podstawowe kwestie, takie jak prowadzenie social mediów, czy dobry kontakt z mediami.
MC: Dzisiejszy świat jest tak skonstruowany, że trzeba z tych narzędzi korzystać. Ważne, żeby te treści były atrakcyjne. Na treści trzeba mieć pomysł, czas i pieniądze. To są też pewne ograniczenia – ograniczenia, które może być trudno przeskoczyć. Do pewnego momentu chwalenie się sukcesami jest interesujące, ale to tylko mały wycinek. Każdy musi znaleźć swój pomysł na siebie, jeśli chce, chociażby przyciągnąć sponsorów, żeby móc się rozwijać. Na dzisiaj to absolutna konieczność.
Uważam, że nie wystarczy biernie czekać, aż media się nami zainteresują i trzeba do nich wychodzić z własnej inicjatywy. To jest proces, który będzie trwał długo. Ta wielopłaszczyznowość, która przejawia się właśnie w działaniach w mediach, to jest element budowania wizerunku marki. Jeśli chcesz zainteresować ludzi, tym co robisz, zwłaszcza tych z zewnątrz, a nie tylko z wąskiego grona to musisz podawać atrakcyjne tematy. U nas takim tematem, który ma szansę wypłynąć, jest m.in. projekt Adriana Kostery 365Triathlon, który wspieramy. I wierzę, że systematyczna praca spowoduje to, że triathlonowi uda się przebić do mainstreamu. Chcę, żeby zaczęto dostrzegać triathlon, żeby o nim mówiono i o nim pisano. To jest moim osobistym celem.
NK: Jeśli chodzi o rozwój to z pewnością go widać, po wynikach z ostatnich mistrzostw świata IRONMAN w Nicei. Wasza drużyna zostało drugą najlepszą drużyną na świecie. Jakie to uczcie widzieć efekty swojej pracy na najważniejszej triathlonowej imprezie długiego dystansu na świecie?
MC: To było dla nas bardzo duże zaskoczenie. Ja cały czas chodzę z uśmiechem na twarzy. Nie spodziewaliśmy się tego, ponieważ startowało tam dużo bardzo znanych i dobrych zespołów. To, co udało nam się wypracować to równy skład. Może nie zawalczyliśmy o podia indywidualnie, ale osoby, które się ścigały, zrobiły w bardzo trudnych warunkach dobre wyniki. Kiedy zsumowaliśmy te dobre wyniki, to okazało się nagle, że zajęliśmy drugie miejsce na świecie.
To ogromne wyróżnienie. Jestem z tego niezwykle dumny. W grupie tych osób są osoby, które dopiero kilka lat temu zaczęły swoją przygodę ze sportem i z zawodów na zawody prezentowały się coraz lepiej. Mistrzostwa świata były ukoronowaniem ich ciężkiej pracy.
Triathlon będzie zawsze będzie niszowy bo to drogi sport dla zwyczajnych amatorów ci wolą bigac czy grac w piłkę a ci amatoży co mają kasę to idą w triathlon bo mogą sobie kupić rower za 50ty czy inne gadżety itd