Niechciane treningi

Wielka sobota. Godziny popołudniowe. Wszystkie zakupy zrobione, przygotowania do świąt już prawie zakończone. Zmęczony siadam aby chwilę odetchnąć, otulony zapachami dobiegającymi z kuchni. Wszystko wprost idealne. Tylko to poczucie niezrealizowanego treningu. Nie chce się jak diabli (eee święta są – nie wypada). Scena znana każdemu. No cóż trzeba się ruszyć. Nadzieja tląca się gdzieś głęboko w głowie, że pies wywlókł gdzieś but. Nic z tego są dwa buty. Nawet koszulka jest i spodenki też się znalazły. Za oknem nie pada, ale wszyscy jacyś tacy poubierani. Okazało się, że ci poubierani mieli rację. Pizgało bardzo. Zastrzyk zimnego powietrza przywrócił mnie do życia. Założenia były proste: 10 minut lekko, 70 minut w tempie maratońskim i 10 minut lekko. Było tak zimno, że musiałem zacząć od tempa maratońskiego i tak już przez kolejne 90 minut. Śnieg i wiatr nie pozwalał zwalniać, ale wysiłek, który wkładałem w trening coraz bardziej wykrzywiał mi buźkę w banan. Różnica stanu endorfin przed i po treningu była ta duża jak nigdy dotąd.

To jeden z tych niechcianych treningów, które przynoszę tyle dzikiej satysfakcji i ładują akumulatory na kolejne długie … dni, tygodnie do kolejnego niechcianego treningu.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,815ObserwującyObserwuj
21,900SubskrybującySubskrybuj

Polecane