Odnaleźć strefę komfortu

Cześć!

Nie wpisywałem się przed długi, długi czas ale do kilku tygodni coś we mnie siedzi i chyba trzeba dać temu upust pisząc kilka słów na blogu.

 

W styczniu rozpocząłem trzeci sezon przygotowań, znalazłem trenera, ciało w IV kwartale dobrze się zregenerowało i wszystko układało się dobrze.

Dlaczego używam czasu przeszłego? W sumie nie wiem bo nadal jest dobrze (a chyba nawet lepiej).

Nauczyłem się wstawać na trening o 5.30 rano (wcześniej o 6.58 z drżącymi rękami przestawiałem budzik o 2 minuty żeby dłużej pospać).

Objętości treningowe robię największe w historii, przejechałem już niemal połowę ubiegłorocznego kilometrażu na rowerze i nagle coś się zmieniło.

 

Trening na niskim poziomie intensywności (jak to bywa w tej części roku) spowodował, że jakaś mała wskazówka w mojej głowie wykonała dość spory obrót.

Ta strefa komfortu która mnie otacza gdy biegnę sobie leniwie o 6 rano wzdłuż dzikich brzegów Odry (tak, mamy takie niemal w centrum Wrocławia) lub gdy wbijam w niedzielę wczesnym rankiem w mgłę a jedynymi towarzyszami są sarny, króliki i bliżej nieznane mi długonogie ptaki uzależniła mnie na tyle, że chce w niej pozostać na dłużej.

 

Gdy teraz pojawiają się już pewne akcenty mocniejsze wcale nie chce mi się ich wykonywać.Nie chce mi się opuszczać miejsca w którym jest mi tak dobrze.

Zamiast tego znów pojechałbym na 3 godziny niewiadomo dokąd i pewnie po raz kolejny zgubiłbym się pomiędzy wioskami których nazwy nie mówią nic nikomu poza mieszkającymi tam ludźmi. Wyparowała chęć rywalizacji (choć nigdy nie określił bym jej mianem chorobliwej).

Odpuszczam kolejne starty i wcale mi ich nie żal. Nie wiem co by było gdyby nie fakt, że opłaciłem już Ślesin i Radków (wydaje mi się, że na zawody bardziej czekają moi kibice niż ja). Jeśli tam osiagnę słabsze wyniki niż przed rokiem? Who cares?

 

Najważniejszy start roku to wakacje w aplach austriackich gdzie przyjdzie mi się zmierzyć z kilkoma poważnymi podjazdami. Bez pulsometra (choć Stravę włączę żeby mieć pamiątkę).

 

W kuchni też fajnie. Z jednej strony w 100% odrzuciłem fast foody i w 90% alkohol. Ale z drugiej… mam ochotę na lody? Idę na lody. Waga spada? Fajnie. Waga rośnie… eeee… przy takich objętościach to i tak nierealne (żona i tak twierdzi, że jestem już trochę zbyt chudy).

Zmieniam rower ale nie dlatego, żeby podnieść na nim średnią o 1 km/h na godzinę tylko dlatego, że stary jest już trochę zużyty a nowy… wiadomo, nowy rower to jest to.

 

Dlaczego to wszystko piszę? Nie wiem. Czy ten stan się utrzyma? Nie mam zielonego pojęcia. Liczy się tu i teraz. Tu i teraz jest świetnie.

Fajnie jest mieszkać w strefie komfortu. Nie rywalizować (nawet z samym sobą). Odnaleźć spokój amatora, który przez ostatnie dwa lata siedział gdzieś przytłumiony chęcią rywalizacji.

Czy ktoś jescze jedzie ze mną na tym wózku? Anyone?

Pozdrawiam.

Powiązane Artykuły

6 KOMENTARZE

  1. Marek jeśli stopa nie pęknie to biegnę. W zeszłym roku prawieśmy razem ciągnęli (byłeś 3 min przede mną). Wygraliśmy z córką po tablecie i opłakiwaliśmy biednego Kenijczyka którego wpuścili w zwiedzanie Węgorzewa;-)

  2. @Grzegorz, brawo za szczerość i odwagę. Rób co Ci sprawia przyjemność, a nie co jest oczekiwane przez innych lub w dobrym tonie. Nie zarzynaj się – na dłużej starczy tego miodu. @Tomek – w tym roku też biegniesz Węgorza? Jeśli tak, to lecimy razem. To jeden z moich ulubionych biegów – płakałem jak mała dziewczynka, kiedy zniknął na kilka lat.

  3. Super wpis! Rozsądne i zdrowe podejście również Tomka…. nie każdy musi mieć gen pitbula… 🙂

  4. Grzegorz jesteś wielki. Nie odrzucając współzawodnictwa ( w końcu to sport) ja pozostawiam je innym. Ma być zdrowo, pozytywnie i fajnie. Nie dlatego wstaje o 5.30 na trening żeby sie ścigać ale dlatego ze cały dzień po nim jest inny. Pozytywny, energiczny i zmotywowany. Zawody to dla mnie wydarzenie głównie socjalne i staram sie wybierać te gdzie spodziewam sie mniej zadęcia. Wole bieg łosia czy półmaraton węgorza niż warszawski choć to rzut beretem. Poznań nie Gdynia, Iron Dragon pod Krakowem a nie Susz czy Sieraków. Czytanie zajadłych wpisów z obu stron na temat herbalifedraftingu uwłacza poczuciu spokoju, przyjemności i komfortu o którym piszesz. Na pewno nie jesteś sam na tym wózku. Życzę Ci jak najwiecej doznań o których piszesz !!!!

  5. witaj w klubie 🙂 no może oprócz tego wstawania, mi jednak łatwiej wykonac trening wieczorem niż rano… ciągle nie moge sie przełamać do wstawania rano, ale tłumacze sobie to tym że pracuje na różne zmiany i często jestem po nockach

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,807ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane