Właściwie to po maratonie planowałem pobiec nie tyle z Warszawą, co z żoną, w ramach spaceru, ale w miarę jak ustępowało zmęczenie nabierałem ochoty, żeby jednak trochę się sponiewierać – w końcu zawody, to zawody. Biegnij Warszawo zdecydowanie nie jest imprezą na robienie dobrych wyników chyba, że się startuje na początku stawki i odpowiednio szybko biega (pewnie poniżej 40 minut/10 km). No ja tak szybko nie biegam i raczej nie będę biegał, a na dodatek udało nam się ustawić dopiero pod koniec stawki, wiec wiedziałem, że czeka mnie pokonywanie trasy slalomem. Ale co tam! Pogada super, ciało wróciło w miarę do równowagi po maratonie, trzeba trochę powalczyć! Tłok na trasie rzeczywiście niemiłosierny. Gdzieś do 5 km, kiedy towarzystwo jeszcze w miarę biegło, tempo było co prawda szarpane, ale jednak w miarę równomierne. Potem, kiedy kolejni biegacze przechodzili do marszu albo mocno zwalniali, amplituda tempa znacznie wzrosła – od prawie zatrzymywania się, do ostrych przyspieszeń zygzakami. Parę razy omal nie stratowałem niespodziewanie zatrzymujących się przede mną osób. Od czasu, do czasu kogoś niechcący szturchnąłem, czy potrąciłem. O równym tempie zdecydowanie nie było mowy. Od 8 km zrobiło się trochę łatwiej, było z górki, do mety niedaleko, więc uczestnicy zaczęli przyspieszać. Ja też. Gnając do mety widziałem zawodników, którym udzielano pomocy medycznej. Na tej imprezie to nie jest niespotykany widok. Już w zeszłym roku widziałem osoby niesione na noszach. Na metę wpadłem w swoim ulubionym stylu, czyli sprintem. Czas… No taki sobie: 52:41. W tych warunkach więcej nie dałem rady, nie chciałem jeszcze bardziej szarpać tempa i lecieć kompletnie – nomen omen – „w trupa’. Medal, woda i do szatni, poczekać na żonę. Żona mówiła, że na mecie mega tłok i że przepuszczali, z trudem przeciskające się przez tłum biegaczy, dwie karetki. Potem… „obiad w mlecznym barze, spacer po bulwarze z nią, razem’ (tak było). Wracając samochodem do domu usłyszeliśmy w radio, że 3 uczestników biegu zasłabło na mecie, a jeden z nich zmarł…
W domu SMS od trenera z pytaniem o wynik, potem telefon od Mamy, nie zdążyłem odebrać, zanim oddzwoniłem już dzwoniła do żony. Mama niby chciała zapytać, jak nam poszło, ale pewnie przede wszystkim sprawdzić, czy… No i wcale jej się nie dziwię. Potem jeszcze żona dostała SMS-a od nauczycielki naszej córki, czy wszystko z nami o.k. (córka pochwaliła się w szkole, że biegniemy).
Nie będę spekulował na temat przyczyn tej tragedii, odpowiedniego wytrenowania (bądź nie), zabezpieczenia medycznego itd. – tak naprawdę nic o tym nie wiem. To będzie szczegółowo zbadane. Bardzo żal tego człowieka i jego rodziny…
Twardziel, tydzien po maratonie ’ dycha’! Ja dopiero dzisiaj wyjdę na spokojne bieganko. Mam nadzieje, że wszystko będzie o.k.
Już trochę zazdroszczę tego lenistwa, ale mam podobny plan, tylko że za miesiąc 😉
Arku, podobno po maratonie dobrze jest zrobić życiówkę na dychę. Ale faktycznie, raczej 2 tygodnie po, a nie tydzień, no i niekoniecznie w takim ścisku 🙂 Jednak żona się zapisała na 'Biegnij Warszawo’, więc dołączyłem 🙂 Teraz już planowe lenistwo, czas na refleksje, podsumowania i formułowanie kolejnych celów 🙂 Dwa tygodnie – ZERO treningów, muszę dać organizmowi czas na autonaprawę. Nie miałem takiej przerwy od 3 lat i… już dzisiaj trochę mnie nosiło (bo wczoraj to zmęczenie po zawodach) 🙂
Korekta! W poprzednim komentarzu zeżarło mi ,,się’ przed ,,ino’…. 🙂 Miało brzmieć ,,nie wypal się ino’ Starość nie radość….
Szarżujesz Acan! 🙂 Tuż po maratonie następny start! Nie wypal ino …. 🙂 A co do tego incydentu to faktycznie smutne. Chyba Korzeniowski miał rację, że wzorem innych krajów powinny byc wymagane badania lekarskie….
🙂
'Dziesiątka’ na zawodach w tydzień po maratonie??? Gratulacje! A czas wziąwszy pod uwagę tłok i zeszłotygodniowy mega wysiłek naprawdę optymistyczny. Rokuje zejście poniżej 40 minut. Oczywiście za jakiś czas ;-).