Prawdziwy początek sezonu

 

Dzisiaj nie będę się rozwodził, bo w zasadzie nie o czym pisać. Jeśli miałaby to być relacja z mojego występu w Piasecznie to tytuł 'Mizeria’ byłby wystarczającym podsumowaniem sportowej strony tego wydarzenia. Ale nie ładnie byłoby pozostawić kilku rzeczy bez komentarza. Mam tutaj na myśli całą stronę organizacyjną, oprawę i atmosferę zawodów. Miło było zmierzyć się z takimi konkurentami i wśród takich kibiców. Poza tym, pomimo tego, że mieszkam niedaleko nie wiedziałem, że Piaseczno kryje w sobie tak urokliwe zakątki. Dziękuję kolegom z AT, szczególnie Profesorowi i Platiemu za wsparcie dobrym słowem na trasie. Nie byłem co prawda w stanie długo korzystać z tego dobrodziejstwa, ale przyjemnie było zamienić dwa słowa. Miło było także przyjrzeć się mijającym mnie kilkakrotnie zawodnikom elity, w tym redaktorom Grassowi i Dowborowi. Gdybym nie wiedział, że mają specjalne minisilniki w rowerach i dopalacze w butach, byłbym naprawdę podłamany ich formą i przepaścią, jaka nas dzieli.

Wracając do mizerii. W pływaniu się lekko pogubiłem. Po kilku kuksańcach, które ciężko znoszę i traktuję jakoś osobiście, zacząłem odczuwać lęk, który jak wiadomo kończy się kłopotami z oddechem i poczuciem braku miejsca na klatkę piersiową w piance. Do pierwszej boi walczyłem więc bardziej z pokusą dopłynięcia do brzegu niż mety. Później było już lepiej, ale – wbrew intencjom autora – postanowiłem skorzystać z metody Galloway’a w pływaniu i nie wstydzę się przyznać, że stosowałem i żabkę i marszo-kraul. Ogólnie 22 minuty to najmniejszy wymiar kary jaki mógł mnie spotkać. Rower dla odmiany okazał się dla mnie całkiem przyjemnym przeżyciem i pomijając tylne partie ciała, pozostałe organy nie przeżyły tego etapu zbyt traumatycznie (godzina i 35 minut – jak na mnie przyzwoicie). I bieganie. Jak zawsze w strefie zmian myśli: 'teraz ogień’, 'nadrabiam straty’, 'jeszcze tylko 45 minut i koniec’, 'w porównaniu z maratonem to przebieżka’; i tradycyjnie już niespodzianka. Jednak brak techniki w pływaniu i brak kilometrażu na rowerze robi swoje. Było bardzo słabo. Gdyby nie wolontariusze z wodą i sympatyczny pan ze szlauchem nie wiem, czy dałbym radę wykręcić te cztery kółeczka. Do Pana mam jednak pretensje o szklankę z zimnym piwem, którą trzymał w drugiej ręce. Takich rzeczy, w taki upał, człowiekowi o tak słabym charakterze jak mój po prostu się nie robi. Godzina i 10 minut. Jedyna rekompensata to ten cudny finisz pod piaskową górę, na którym obroniłem resztki godności. Czas – 3.12. Jest co poprawiać. Do zobaczenia.

Powiązane Artykuły

7 KOMENTARZE

  1. Bardzo podoba mi się ta metoda Galloway’a w pływaniu, chyba ją zastosuję 🙂 Gratuluję.

  2. Mam taki silniczek i powiem, że działa już 6 rok z rzędu i ani razu nie zawiódł. ostatnio zacząłem tylko wlewać do niego inne paliwo, dlatego działa lepiej:-)) do tej pory opierałem się na recepturze mięsnej, a od jakiegoś czasu paliwo BIO-EKO wlewam. Polecam. Paweł dzięki za dobre słowo i trzymam kciuki! Do zobaczenia. 🙂

  3. Brawo! Na szczęście Piaseczno posiada jedną z najbezpieczniejszych tras pływackich 😉 W razie czego można przejść do marsz-kraula ;))) Ale fakt, młyn był niesamowity, niezłe przetarcie przed wypłynięciem na trochę głębsze wody 🙂

  4. Przyłączam się do gratulacji. Metoda Galloway’a w pływaniu – podoba mi się to sformułowanie ;-). W ogóle ciekawe spostrzeżenia i forma ich opisu. A do zobaczenia gdzie? 🙂

  5. Brawo i gratulacje!!!! Panowie Dowbor i Grass maja wmontowanych mnostwo takich silniczkow:))))

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
22,000SubskrybującySubskrybuj

Polecane