Himalayan Xtri. Jak wygląda jeden z najtrudniejszych triathlonów na świecie?

Paweł Szyl nigdy wcześniej nie startował w tak wymagających zawodach. Nieco znudzony monotonią treningów, postawił przed sobą wyzwanie, które momentami wydawało się nierealne. Postanowił wziąć udział w ekstremalnej triathlonowej przygodzie w Himalajach.

Co łączy zawody Canadaman, Norseman, Janosik i Celtman? Wszystkie uznawane są za jedne z najtrudniejszych triathlonów na świecie i należą do cyklu Xtri. Ciężkie warunki, szybko zmieniająca się pogoda, niska temperatura i ogromne przewyższenia powodują, że przed każdym z zawodników jest niezwykle trudne zadanie. Nie liczy się czas dotarcia na metę. Liczy się wyzwanie, walka z samym sobą oraz przygoda i przyjaźń.

ZOBACZ TEŻ: Sam Long: „Bycie PRO jeszcze nigdy nie było takie trudne”

Do tej grupy zawodów zalicza się również Himalayan Xtri. Zawody rozgrywane w Nepalu, czyli miejscu narodzin Buddy, mają być według organizatorów poniekąd mistycznym przeżyciem, który wymaga wielkiego hartu ducha i wewnętrznej siły. Zawodnicy mają przed sobą pływanie w subtropikalnym jeziorze, jazdę na rowerze na dystansie 176 kilometrów (5.300 metrów przewyższeń) oraz 42,4 km biegu (3.500 metrów przewyższeń). W pewnym momencie znajdują się na wysokości 4.000 metrów nad poziomem morza, gdzie choroba górska staje się czymś normalnym.

Właśnie na takie wyzwanie zdecydował się mieszkający od lat w Chinach Paweł Szyl. Dzisiaj wspomina, że wcześniej czuł ogromną zazdrość, patrząc na uczestników zawodów z poprzednich lat. Też chciał tam być. Odczuć tę atmosferę na własnej skórze. Zobaczyć niesamowitą przyrodę Himalajów. Wspomina jednak, że miał wątpliwości. Jak ktoś, kto trenował na krótszym dystansie i spędził na trasie maksymalnie 10 godzin, mógłby zmierzyć się z tak wielkim wyzwaniem? Czekała go ogromna praca.

Spróbować czegoś nowego

Paweł ma 42 lata. Od 17 lat mieszka w Chinach i mówi, że kiedyś ważył prawie 140 kilogramów. Jakiś czas temu postanowił zmienić coś w swoim życiu. Dzisiaj uprawia sport, stracił wiele ze zbędnych kilogramów, a od kilku lat zajmuje się prowadzeniem restauracji ze zdrowym jedzeniem.

W pewnym momencie swojej przygody z triathlonem uznał, że trening do długiego dystansu jest monotonny. Himalayan Xtri zwróciło jego uwagę ze względu na miejsce rozgrywania zawodów. Nepal zachwyca widokami. Pomyślał wtedy, że mógłby połączyć start w ciekawym miejscu i wspólną wycieczkę z żoną z wielką przygodą.

Mam 42 lata. Nie wiem jeszcze, ile lat będę w dobrej formie fizycznej. Nie chciałem czekać.

Czekały go jeszcze miesiące ciężkich treningów. Wspomina, że wszystko zyskało wtedy większy sens. Codziennie miał do zrealizowania jakiś cel, chociaż oznaczało to również czasem wstawanie o 2 w nocy, aby spełnić założenia treningowe. Sport, chociaż wyczerpujący fizycznie, motywował go jednak do działania i sprawiał, że bardziej docenia, to co posiada.

Zwiększyła mi się mocno objętość, bo trenowałem gdzieś 25 do 30 godzin tygodniowo. Musiałem zacząć treningi biegowe w górach. To była duża zmiana. Objętość była momentami ciężka. Było mało treningów szybkościowych, czyli wymagających treningów rowerowych na watach – mówi.

43 kilometry na rozgrzewkę

Od strony logistycznej przygotowania i dotarcie na miejsce nie były trudne. Szyl wspomina, że musiał wcześniej przygotować się na bieganie w górach. Kupił sprzęt, nauczył się biegać z plecakiem, a na 3 miesiące przez Himalayan Xtri wystartował w zawodach górskich.

Później czekał go 6-godzinny lot z Hongkongu do Nepalu. Na miejscu przez kilka dni wraz z innymi uczestnikami mógł zachwycać się lokalną przyrodą i widokami.

Wyścig był w sobotę. My we wtorek, środę i czwartek przeszliśmy całą trasę biegową. To było 2.500 metrów marszu w górę, a następnie 2.500 metrów marszu w dół. Łącznie 43 kilometry wspinaczki. Miałem potem w weekend zakwasy, ale wspaniale było to zrobić z Kamą, moją żoną. Hotele, ludzie na trasie i wspaniałe widoki. Absolutnie spektakularne.

Himalayan Xtri

Himalayan Xtri

„Co robicie o 5 rano nad jeziorem?”

Wyścig rozpoczął się o 4 rano. Nasz rozmówca wspomina, że zawodnicy płynęli około 3 kilometrów w bardzo przyjemnych warunkach. Kiedy wyszli z wody, okazało się, że na miejscu… interweniowała policja. Pojawiły się pytania, czemu kilkudziesięciu zawodników pływa o tak wczesnej porze w jeziorze. Paweł mówi, że musiał to być jakiś brak komunikacji, bo zawodnicy byli dopuszczeni do zawodów, a policja pilnowała ich jeszcze na trasie.

Oczywiście, jak zwykle jest w takich wyścigach, zawodnicy mieli też wsparcie w postaci supportu. Organizator za opłatą podstawiał auto, na którym naklejano imię i nazwisko zawodnika. Samochód nie mógł jednak cały czas towarzyszyć zawodnikom. Zatrzymywał się jednak co kilkanaście kilometrów, aby podawać żywność, wodę lub elektrolity.

Wsparciem Szyla była również jego żona, która jako szefowa kuchni doskonale przygotowała kwestie żywieniowe. Z kolei na biegu można było wynająć lokalnego przewodnika-biegacza. W jego przypadku była to świetna decyzja, bo jako zupełny amator w kwestii nocnych biegów, mógł łatwo się zgubić.

Dodatkowo wynająłem sobie lokalnego biegacza, który poszedł ze mną na trasę biegową, ale to nie było obowiązkowe. Ja nigdy nie biegałem traili typu bieganie w nocy po lesie przez 6 godzin. Myślałem, że będzie mi lepiej, jeśli będę miał pewność, że nigdzie się nie zgubię. To była słuszna decyzja.

fot. Paweł Szyl

”Leżeli w trawie i nie mogli złapać oddechu”

Szyl przyznaje, że część rowerowa była niezwykle wymagająca. Organizatorzy podnieśli jeszcze poziom trudności… zmieniając trasę na 1-2 dni przed samymi zawodami.

Dostaliśmy bardzo mocny kilkukilometrowy podjazd z mocnym nachyleniem, gdzie ja powinienem jechać na około 250 watów, a jechałem ponad 300. Chyba przez to było tak ciężko – wspomina.

Podjazdy wymagały od zawodników sporo siły fizycznej i mentalnej. Polak wspomina, że nie był to jedyny problem. Panował ogromny upał, a jakość nawierzchni drogowej była fatalna. Był nawet fragment, gdzie w ogóle nie było żadnego asfaltu. Uczestnicy jechali bardzo wolno, łapały ich skurcze, a jedynym plusem było to, że na pokonanie 150 kilometrów mieli 12 godzin.

Nie tylko ja miałem coś takiego, bo mocni zawodnicy leżeli gdzieś w trawie i łapali oddech. Nie zdecydowała wysokość, bo trasa była prowadzona maksymalnie na 2.000 metrów nad poziomem morza, ale było upalnie. Nawierzchnia była nieciekawa. Wszyscy się ujechali. Na biegu przez pierwsze dwie godziny miałem ogromne skurcze. Przewyższeń było ponad 3.600 metrów, a więc to robi swoje na 152 kilometrach.

Część biegowa też była dużym wyzwaniem. Zmęczone ciało dawało znać o sobie. Pojawiały się skurcze. W pewnym momencie Paweł całkowicie stracił apetyt, ale jednocześnie nie myślał ani na chwilę o tym, aby zrezygnować. Takie myśli pojawiały się w przeszłości podczas innych wyścigów. W Himalajach nie było nawet momentu wątpliwości co do tego, że dotrze do mety.

Myślę, że tutaj jednak przygotowanie było kluczowe. Moje wybieganie, wyjeżdżenie tych 27-30 godzin tygodniowo zrobiło swoje. Jednak są to zawody w moim przypadku amatora o dość niskiej intensywności, bo pół trasy  biegowej do najwyższego checkpointu to jest wchodzenie. Tam nie dało się wbiec. To było wchodzenie do góry i jest to na niskim tętnie.

fot. Paweł Szyl

Pokaz przyjaźni i wsparcia

Przybycie uczestników na miejsce rozgrywania zawodów kilka dni przed startem sprawiło, że można było dobrze poznać się z ludźmi z całego świata, nawiązać przyjaźnie, a nawet pomóc sobie w kryzysowej sytuacji.

W takiej znalazła się Tara Parsons ze Stanów Zjednoczonych. Ze względu na problemy logistyczne jej cały sprzęt nie doleciał do Nepalu przez kilka dni. Doświadczona zawodniczka w ogóle się tym nie przejmowała i powiedziała, że w razie czego „wejdzie sobie na jakąś wyższą górę, która ma 6700 lub 7000 metrów”.

Tutaj jednak z pomocą przyszli organizatorzy, którzy załatwili wypożyczenie roweru. Parsons jechała na nim w butach biegowych. Od kilku zawodników otrzymała pomoc z odżywaniem. Szyl mówi, że jej pozytywne i pełne uśmiechu podejście zapamięta do końca życia.

Z pomocą organizatora udało jej się wypożyczyć rower. Jechała w butach biegowych. Płynęła bez pianki. Całe jedzenie testowała na zawodach. Wzięła trochę ode mnie, trochę od kogoś innego. Naprawdę będę o niej myślał, jak mi będzie źle. Tak pozytywne podejście do tej sytuacji głęboko mnie zszokowało. To też pokazało, że nieważne, co się dzieje. Możesz zawsze wybrać inne podejście do danej sprawy. Dziewczyna była najszybszą z kobiet! Była nawet szybsza ode mnie. Trzeba jednak powiedzieć, że ma wielkie doświadczenie. Niesamowita historia.

Chociaż pozycja nie jest tutaj najważniejsza, to dodajmy, że Parsons zajęła 6. miejsce i była najszybszą z kobiet. Pokonało ją tylko kilku zawodników, którzy ukończyli całość, docierając do punktu widokowego na wysokości 4.000 metrów nad poziomem morza.

fot. Paweł Szyl

„Mogę zrobić wszystko”. Ty też możesz

Kiedy przekroczył linię mety Himalayan Xtri, był niesamowicie zmęczony, ale też bardzo zadowolony. Chociaż do takich zawodów nie da się do końca przygotować (kto wyobraża sobie jazdę serpentynami ze średnią prędkości 22 km/h?), to jednak jego codzienne wczesne treningi nie poszły na marne.

Na mecie byłem bardzo szczęśliwy. Poczułem, że mogę zrobić wszystko. Chociaż fizycznie na trasie czułem się słaby, to jednak głowa była mega silna.

W naszej rozmowie podkreślał, że wynik miał drugorzędne znaczenie. Poznał wspaniałych ludzi, nawiązał nowe przyjaźnie, a atmosfera zawodów była fantastyczna. Wizyta w Nepalu i ogromne wyzwanie wysokogórskiej trasy sprawiły, że teraz chciałby podobne wyjazdy łączyć z takimi sportowymi próbami.

Jest to cudowne doświadczenie. Jednocześnie brałem udział w zawodach i mogłem odwiedzić wspaniałe miejsce. Cały czas sobie myślałem, że naprawdę cudowne jest to, że jestem w takim niesamowitym miejscu, ale mam jeszcze taki mega challenge dla siebie do zrobienia. Nie wyobrażam sobie, abym mógł teraz polecieć gdzieś dalej i nie mieć dla siebie jakichś zawodów, które będą się odbywały tam, gdzie będę z żoną lub rodziną na wakacjach.

Paweł Szyl

Teraz kiedy emocje już opadły, przyznaje, że z jednej strony, chciałby jeszcze poprawić życiowe wyniki np. w maratonie czy na dystansie 1/2 Ironman, ale z drugiej – znów wzywa go przygoda.

Podkreśla jednak, że cokolwiek będzie kolejnym startem, sport daje mu niesamowitą moc do działania, siłę oraz spełnienie. Swoim startem w Himalajach nie chce pokazać, że dla każdego ta sportowa przygoda może być inna. Warto ją jednak w ogóle rozpocząć i może to zrobić każdy.

Byłem gruby i chorowałem. Nie pochodzę ze sportowej rodziny. Wiem, w jakim byłem miejscu. Jeżeli myślisz o bieganiu, jeździe na rowerze lub triathlonie, to skoncentruj się i po prostu to zrób przez 30 dni. Nie myśl o motywacji. Myśl o dyscyplinie i tym, że będziesz to robił przez 30 dni. Zadziała chemia twojego ciała. Zobaczysz, że zaczynasz lubić siebie i czujesz się lepiej. W pewnym momencie poczujesz, że to bardzo korzystne – apeluje.

Himalayan Xtri

Himalayan Xtri

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,773ObserwującyObserwuj
19,400SubskrybującySubskrybuj

Polecane