W debiutanckim wpisie opowiedziałem trochę o starcie w Radkowie, teraz przyszedł czas na Ślesin.
Wszystko zaczeło się… źle!
Kilka dni po zakończeniu zawodów w Radkowie moje plecy odmówiły posłuszeństwa, lekarz, L4, łóżko i lekarstwa. Czy z powodu wysiłku na trasie? Tak czy inaczej przez 3 tygodnie nie odbyłem ani jednego zaplanowanego treningu. Kilka dni przed zawodami wsiadłem na rower i raz przebiegłem testowo kilka kilometrów. Wolałem nie przesadzać i dobrze zaleczyć plecy, aby uratować sam start w zawodach.
Co do zawodów to musze przyznać, że nie stawiałem sobie zbyt wygórowanych celów ze względu na perypetie zdrowotne przez co zupełnie nie denerwowałem się przed startem. Liczyłem bardziej na dobrą zabawę i cieszyłem się na fakt, że tym razem dopingowała mnie rodzina, która była pod ogromnym wrażeniem zawodów, które mieli okazję obejrzeć.
No i znów wszystko zaczęło się… źle.
W trakcie zakładania pianki zagubiłem gdzieś 'nosek’ w którym zawsze pływam a gdy go już odnalazłem to niestety był już w dwóch częściach. No szkoda. Od kilku lat nie pływam bez noska więc czekało mnie nowe przeżycie.
Niestety pływanie było w tym dniu koszmarem. Nie wiem czy dlatego, że od Radkowa nie byłem w wodzie, może dlatego, że płynąłem bez popsutego noska a może ze względu na piankę (o tym jeszcze będzie) nie mogłem nawet na chwilę złapać sensownego rytmu. Umiem pływać i przepłynięcie 1, 2 czy 4 kilometrów nie jest dla mnie problemem, ale tego dnia woda miała gęstość oleju a oddech wariował. Co dziwne, czas osiągnąłem podobny jak w Radkowie, ale frustracja własną niemocą była naprawdę irytująca. Coś jak jazda samochodem z zaciągniętym hamulcem ręcznym.
Rower w normie. Bez 'lemondki’ nadrobiłem kilka pozycji i oszczędziłem sporo sił na bieg. Z bardzo pobieżnych obliczeń wychodziło, że jest szansa zaatakować 2h30 minut. Niestety bieganie w tej temperaturze to było wyzwanie. Mimo iż dawałem z siebie wszystko ostatecznie czas zmierzony na mecie wyniósł 2h30 i 45 sekund trochę mnie zmartwił, bo ambicja nie została zaspokojona i długo zastanawiałem się gdzie zgubiłem brakujące sekundy (pływanie, strefa zmian).
Mimo wszystko jestem zadowolony. O ile po Radkowie nie byłem jeszcze w 100% pewny, czy połknę triathlonowego bakcyla to po Ślesinie sprawa jest chyba jasna. W związku z tym poważnie myślę o wrześniowym IronDragon. W ramach urozmaicenia treningu już 10 sierpnia planuje przebiec półmaraton w Henrykowie na który pojadę sobie rowerem (zakładka rowerowo-biegowa 1/2IM) – ciekawe jak organizm zareaguje na taki wysiłek.
Na koniec wracam do tematu pływania i pianki. Po zawodach odwiedziliśmy znajomych, którzy mają w okolicy Ślesina działkę nad wodą. Postanowiłem odświeżyć się trochę w wodzie i już bez pianki przepłynąłem sobie kilkaset metrów. Różnica w czuciu wody była kolosalna. Wygląda na to, że wykorzystanie do pływania pianki tylko ze wstawkami neoprenowymi było dużym błędem (wiedziałem o wadach tego rozwiązania, ale nie wiedziałem że to będzie aż taka porażka). Myślę, że gdybym tego dnia startował bez pianki spokojnie zszedłbym poniżej 2h30. Na IronDragon spróbuję wypożyczyć pianke triathlonową i zobaczymy jak to będzie wyglądało. Zakup pianki odkładam. Priorytet na liście zakupów ma aktualnie trenażer.
Pozdrawiam i życzę powodzenia na najbliższych zawodach.