„St. Croix jak mini-Hawaje!” – specjalnie dla AT Mikołaj Luft

Takie jest moje pierwsze skojarzenie po ukończonym wyścigu. Już od rana było parno, chociaż w nocy padało. Start o 6.30 to jednak dobry pomysł, bo słońce w południe jest tutaj w zenicie i praży niemiłosiernie. Do pływania podszedłem z właściwą sobie rezerwą, chociaż na początku ustawiłem się bardzo dobrze i byłem z przodu. Szybko jednak oderwała się mocna grupa, złożona z zawodników startujących także w zawodach ITU. Do pierwszych pływaków straciłem aż 3 minuty. Może to też po części kwestia tego, że nie miałem tzw. speed suita, a pływanie było bez pianek. Dobra zmiana i wyjazd na trasę kolarską. Już po chwili okazało się jednak, że nie będzie łatwo. Nocny deszcz naniósł na drogę zwały błota i kamieni, na których wielu zawodników zaczęło łapać gumy. Na dodatek znowu zaczęło padać. Starałem się trzymać umiarkowane tempo jazdy i maksymalnie zyskiwać na technicznych wirażach. Był jednak moment, gdzie każdy zawodnik musiał porzucić kalkulacje: podjazd zwany „The Beast”. Ten 1200-metrowy odcinek pnie się do góry na wysokość ponad 200 metrów, a nachylenie sięga momentami 26%. Słabsi kolarze potrafili stawać w miejscu. A wtedy pozostawało im już tylko pchanie roweru pod górkę. Mnie to ominęło, ale jadąc jak najostrożniej, doszedłem do tętna 188!

Reszta trasy była łagodniejsza, ale wszędzie było pełno kamieni i błota na asfalcie. Ustrzegłem się gumy, jednak na jednym z wybojów wypadł mi ostatni bidon, a do końca roweru pozostało 15km bez żadnego punktu odżywiania. Do tego pojawiły się kurcze, które wymogły znaczne obniżenie tempa jazdy. Prawdopodobnie gdyby ponownie nie spadł chłodzący deszcz, nie ukończyłbym tych zawodów z powodu odwodnienia. Powstałe braki próbowałem nadrobić na początku biegu, ale tylko odsunąłem w czasie kolejny kryzys. Z boksu wybiegłem z planem „na ukończenie”. Gdybym próbował powtórzyć tempo biegu z Nowego Orleanu, prawdopodobnie skończyło by się to w karetce pogotowia w połowie dystansu. Takich „mocnych biegaczy” mijałem zresztą, leżących na poboczu drogi, schładzanych przez wolontariuszy, a poprowadzona po polu golfowym trasa stanowiła prawdziwy cross i biegło się po bardzo zróżnicowanej nawierzchni. Na niektórych podbiegach była płynna glina, która utrudniała odbicie. Do tego znowu wyszło ostre słońce. Na wahadłowych dcinkach mijaliśmy się z Marysią Cześnik, która goniła trzecią zawodniczkę. Ostatecznie ją wyprzedziła! I w końcu upragniona meta! Nie chciałem uwierzyć, kiedy moja żona Iza powiedziała, że jestem ósmy. Spodziewałem się, że utrata bidonu na rowerze będzie mnie kosztowała znacznie więcej. Chyba pora wymienić koszyki…

Powiązane Artykuły

2 KOMENTARZE

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,784ObserwującyObserwuj
20,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane