Zapisując się na zawody do Sierakowa, nie do końca świadoma byłam na co się piszę, po prostu pasował termin. Oczywiście czytałam relacje z lat poprzednich ale jakoś nie przyswoiłam wiedzy o tym triathlonie. Dopiero na 2 tygodnie przed zawodami, zaczęłam poszukiwać informacji na temat Sierakowskich tras.
No i się zaczęło moje biadolenie (narzekanie):
– że nie po to jadę w Polskę tyle kilometrów, żeby mieć trasy trudniejsze niż u nas na Śląsku (bo przecież z założenia wyszłam, że może tylko w górach jest jeszcze trasa góra-dół),
– że ja asfaltowy potwór biegowy mam biegać w 90% po lesie i piachu,
– że jakiś mega podjazd, że jakaś serpentyna na biegu, że jakiś podbieg,
– że przy takim treningu to może uda mi się w limicie zmieścić,
– że…., że…., że…
Apogeum biadolenia i zarazem nabawienia się mega stracha było już na miejscu po objeździe trasy rowerowej… autem. Przecież ja się tu zabiję! Jakie zakręty!
Biedny przy tym był mój mąż, bo musiał tego wysłuchiwać jaka to ja jestem głupia, że zapisałam nas, mnie! na takie zawody.
Poranek dnia zawodów z przebijającym się słońcem za chmur nie zapowiadał tego co się potem działo z pogodą.
Czekając na plaży na start zawodów wraz zbliżającą się godziną zero z minuty na minutę wiatr postanowił przybierać coraz bardziej na sile, a ciemne chmury nie zwiastowały niczego dobrego.
Mój strach rósł. Oj bałam się. Nie tego, że fale były coraz większe na jeziorze, choć może troszeczkę też ale tego, że jak wyjdę z wody to wpadnę do niej z powrotem z powodu szalejącego błędnika, że przy tym wietrze to zdmuchnie mnie z rowerem, gdyż rower to moja pięta achillesowa i w ogóle zaczynałam być na nie. Ja, która każdy start traktuje jako dobrą zabawę.
Zbliżała się godzina mojego startu. Poszłam zaznajomić się z wodą. Pierwsze kroki i miłe zaskoczenie, woda jest ciepła i czysta co zdarza się rzadko. No to nura i trzeba się rozpływać.
Wiatr szalał dalej ale w wodzie nie było togo tak czuć. I wraz z większą ilością ruchów pływackich mój strach malał. Ot, wystarczyło tylko do wody wejść i terapia antystresowa gotowa 😉 Posiedziałam sobie w niej do momentu aż nie wywoływali nas na start. A mój strach jakby odszedł…
Huk armaty oznajmił nam, że to już czas ruszyć w bój. Ja oczywiście spokojnie gdzieś na koniuszku z boku powolutku wchodzę do wody, no dobra może nie tak wolno ale na przód nie pchałam się, znam swoje miejsce w szeregu. Dość szybko udało mi się znaleźć miejsce na swobodne płynięcie. A wiatr jakby zelżał i fale nie były już takie duże. Pierwsze metry płynęłam z małym stresem ale to chyba normalne, potem płynęło mi się już całkiem dobrze, dość swobodnie i co najważniejsze cały etap pływacki pokonałam kraulem! Jupi!!! Jakoś bardzo nie zbaczałam z trasy, co później potwierdził garmin. Jeden kop żabkowy zaliczony w brzuch oraz 3 kopy oddane, generalnie płynęło się dość luźno a nie w ścisku. Acha, no i wyjście z wody jak na damę przystało 😉 z pomocnymi rękami dwóch panów, jednak bez oszołomienia tą sytuacją, czyli bez zawrotów głowy:) 20,58 tyle pływanie zajęło mi czasu.
Droga z wody do strefy zmian w Sierakowie to dłuuuga droga, gdzie na dzień dobry mamy ładną górkę do pokonania. Mnie Garmin pokazał 700m dobiegu. Było więc trochę czasu aby zdjąć do połowy piankę, dokrwić nogi, wyrównać oddech. Zanim z Demonem wyruszyłam w podróż minęło 5,41.
Na trasie rowerowej w Sierakowie nie można się nudzić, podjazd, zjazd, zakręt w jedną, zakręt w drugą stronę, za chwilę znów górka itd. Jak już pisałam marny ze mnie kolarz i trasy techniczne nie są dla mnie, przynajmniej tak myślałam. Okazało się bowiem, że nie jest tak źle z moją jazdą na Demonie i dzielnie razem pokonywaliśmy kilometry, nawet nie hamując na zakrętach (taki uraz z upadku na pierwszych moich zawodach tri), a i dość mocno wiejący wiatr, próbujący nas co jakiś czas co najmniej przesunąć, nie dał rady. Rower minął mi dość szybko, dwa kółeczka, dwa piekielne podjazdy. No właśnie, podjazdy… Może mądrzejsi ode mnie mi podpowiedzą dlaczego na podjazdach większość wyprzedzałam, a na zjazdach to mnie wyprzedzali mimo iż nie przestałam kręcić? Podczas jazdy nasunęła mi się jeszcze taka refleksja, że na tej trasie oprócz dobrze pracujących i silnych nóg, trzeba potrafić docisnąć na zjazdach – to jest moja lekcja domowa do odrobienia, a na razie radzę wszystkim uciekajcie bo ja nie umiem hamować; trener mi mówi żeby hamulca w ogóle nie dotykać i tyle:) Kręcenie korbą 1.28,19.
Droga do drugiej strefy zmian nie była już tak długa jak pierwsza ale trochę biec z rowerkiem trzeba było (wg garmina 400 m). Odstawiałam Demona, najlepsze buty do biegania na nogi i w nogi. Zmieniałam się z kolarza na biegacza w 2,24.
Rozpoczynając etap biegowy od razu wbiegamy do lasu, czyli od razu uważamy na korzenie. Nie byłabym sobą jakbym nie kopnęła w jednego:) Całe szczęście nogi jeszcze kręciły i nie udało się zaliczyć ściółki leśnej. Pierwsze metry biegu to ogarnięcie się, dostosowanie tempa by się nie zarżnąć na początku i przyzwyczajenie się do podłoża. Niestety od początku biegu miałam takie poczucie jakby chciały mnie chwycić skurcze w udach i w lewej łydce, co być może przyczyniło się też do tego, że nie pognałam na początku za bardzo. Dopiero po jakiś 3 km uczucie to minęło i od tego momentu biegło mi się dość swobodnie. Swoboda ta jednak długo nie trwała, gdyż w okolicach 4,5 km tuż przed górką, którą już w tym dniu pokonywałam wychodząc z wody, ogarnęła mnie straszna słabość. Myślałam, że zaraz stanę i ześlizgnę się na ziemię. Nie żeby zrobiło mi się czarno przed oczami czy coś w tym rodzaju, tylko normalnie opadłam z sił. Mała rozmowa sama z sobą, że przecież na górkach jestem „dobra’ i dam radę wbiec i jak ją zaliczę to już potem będzie równo i trochę odpocznę i sobie zjem. No więc powolutku kroczek za kroczkiem do tej góreczki, a potem truchcikiem pokonałam tą górkę a raczej monstrualną górę, tak mi się wydawało. Trochę sił dodało mi też to, że wiele osób szło, może nie jest tak źle ze mną skoro ja „biegnę’. Po pokonaniu górki trochę odsapnęłam, wciągnęłam żela i powolutku przychodziłam do siebie. Drugie kółko poszło bez przygód ale patrząc na garmina to średnia biegu trochę mi spadła, jednak czułam się całkiem dobrze i dobrze mi się biegło, wyprzedzając kilku zawodników:) Nie powiem było to budujące:) Koniec biegu to już coś co chciało by się non stop przeżywać. Prosta, obok kibice głośno dopingujący, nogi same niosą do mety, a mordusia cieszy się od ucha do ucha. Jeszcze tylko ręce do góry i już cel osiągnięty. Nabiegałam 1.00,02, a całość zajęła mi 2.57,24.
Jak widać z powyższego, strach ma faktycznie wielkie oczy. Muszę zapamiętać tą lekcję, przede wszystkim muszę mieć wiarę w swoje siły i umiejętności. Triathlon to przecież dla mnie zabawa, hobby, sposób na życie, a nie walka na śmierć i życie.
Podsumowując, jestem bardzo zadowolona ze swoich zawodów. Każdy element tri układanki mi wyszedł. Oczywiście jest wiele do poprawy. Przed zawodami czas poniżej 3 godzin mi się nie śnił, szacowałam tak na 3.15 analizując wszystko: wytrenowanie, dyspozycję, profil tras. Dziś na wspomnienie tych zawodów mordusia nadal mi się uśmiecha i mam nadzieję, że ta euforia dotrwa ze mną do Susza. A Triatlon Sieraków mogę polecić wszystkim; świetnie zorganizowane zawody, może z małym minusem bo brakło mi ciacha na mecie;), głośnio dopingujący kibice, Garnek Mocy dawał niezłego czadu, trasy pozwalające się sprawdzić, no i piękne okolice.
P.S. Z połówki mam zdjęcia ale muszę jeszcze nad nimi trochę popracować więc trochę później je wrzucę.
Zdjęcia:
Bogna brawo 😀 spóźnione gratulacje! Pierwszy start w sezonie i już takie wyniki, pozazdrościć tylko 😀 i oby wciąż towarzyszył Ci taki optymizm w tym co robisz, jak pisałaś ma to być zabawa, a nie walka na śmierć i życie, więc tym bardziej brawo, że masz takie super podejście! Gratulacje również dla Męża za cierpliwość hihi.
🙂 Aniu mam nadzieję, że Twoje treningi idą pełną parą 🙂 Niestety Poznań w tym roku musiałam odpuścić:(
Brawo , pogratulowac ! Na poznan sie wybiersz?pozd
Bogna – super! Gratuluje! Piękny wynik!
Wrzuciłam link do obiecanych zdjęć.
Dziękuję. Tak, to mój pierwszy start tri w sezonie.
To chyba Twoj pierwszy start tri w tym sezonie? Zrealizować założenia o więcej niż 15 min! Też bym tak chciał 🙂 Gratki!
Gatulacje:) Bardzo dobre rozpoczęcie sezonu
Brawo Bogna! Czas i styl wzbudzaja szacunek!!!!! No i usmialem sie wyobrazajac sobie mine Twojego Meza przy tych narzekaniach,:)))))