Świetne zawody. Ostatnio byłem w Poznaniu na maratonie 8 lat temu – od tamtej pory liczba startujących wzrosła ponaddwukrotnie, rozmach organizacyjny n-krotnie.
Zastanawiałem się: w jakim celu start i biuro zawodów zostały przeniesione z Malty na teren MTP? – zwłaszcza wczorajsza pogoda pokazała zalety tego rozwiązania: duże hale, w których mieści się spore biuro zawodów, bogata ekspozycja sprzętu sportowego (jakie rowery – mmm…!), olbrzymia, sektorowa szatnia, prysznice, punkt masażu i między tym mnóstwo miejsca na rozgrzewkę, a może po prostu na schronienie się przed chłodem.
Jak dla mnie – wszystko było na medal: od (pozornie) banału typu liczba toalet w strefie startu, przez trasę z jedną pętlą, rozległe i dwustronne bufety, oznakowanie kilometrów, kapele i DJs grających dla nas, a przede wszystkim – tłumy fantastycznych kibiców na trasie.
Doskonale zorganizowani, zaangazowani i pomocni wolontariusze – w wieku od wczenej podstawówki po dojrzałą emeryturę. Cięzko marzyć o lepszym, wsparciu dla startujących.
Specyficznie, z tych wszystkich atrakcji jakoś szczególnie zapadły mi w pamięć dzieci ze szkoły sportowej zapamiętale kibicujące przy trasie, bardzo wielu równie zapalonych kibiców w, jak by to delikatnie nazwać, podeszłym wieku i duet muzyków: gitarzysta i wokalistka, w okolicach 13.km grający akurat 'what I am’ Eddie Brickell – miód, po prostu…
Mnóstwo radości, prawdziwe święto sportu. Na pewno mocno utrudniające życie mieszkańcom Poznania – ale ten jeden jesienny dzień…
Moją uwagę zwrócił też spiker na mecie – taki jak powinien być. Mądrze, chwilami podniośle propagujacy maraton i ogólnie sport jako sposób na życie, wychowanie itd,
Poi prostu wszystko akuratni takie jak ma być. Baaaardzo dziękuję:-)
Żeby nie było tak hurraoptymistycznie – pojawił się jeden problem, na szczęscie dotykający tylko mnie: moja 'dyspozycja dnia’. Słabo poszło, ale doświadczenie jak najbardziej cenne. Już przed 20km czułem pewne trudności z zachowaniem tempa, koło 25.km jeszcze uciekałem przed grupą na 3.30, a już kilka km dalej starałem co najwyżej utrzymac z nimi kontakt. Najlepsze przyszło na kilometrze nr 33: zaraz po skręcie z ulicy 'za Maltą’, gdy wbiegliśmy w prawdziwy tłum kibiców zaliczyłem 'glebę’. Pierwszy raz na zawodach! Skurzcze tak zapiekły mi prawą nogę, że pozostało tylko paść na ziemię, wyć z bólu i próbować to rozmasować. Pysznie. Jakoś się udało i miałem o czym myśleć przez najbliższych 9km. Niezła walka była :-). Zamiast poprawy wyniku – minimalizowałem straty i szukałem przyczyn słabości. Jasne, nie przygotowywałem się jakoś bardzo mocno do tego biegu, ale żeby aż takie problemy? Przesądził chyba chłód i przemoczone opięte kolarki (skurcze) i zbyt mocny trening 'pod superkompensację’ tydzień wcześniej (rytm biegu i moc w ogóle). Trudno. Na własne potrzeby (z zachowaniem proporcji) pożyczyłem określenie podsumowujące misję Apollo 13: 'Udana porażka’. Jest medal, (jednak) chwila satysfakcji na mecie, ładna koszulka na pamiątkę i trochę ponad 3.38 materiału do przemyśleń…
Impreza – wzorcowa. Poznań Maraton wymiata, tej!
//Przy okazji: przed zaśnięciem w sobotę oglądałem przez chwilę relację z Kona. Na telefonie, ale coś tam było widać. Gdyby ktoś miał namiar na jakiś obszerny materiał video w sieci – poprosze o namiary.
Wieczorem po 22 trafiłem akurat na fragment, w którym pokazywany był bufet kolarski. I musiałbym to zobaczyć jeszczze raz w zwolnionym tempie, żeby zrozumieć co się działo: zawodnik w pozycji aero coś tam gestykulował w kierunku bufetu (jak papier-nozyczki-kamień :-)) i po chwili, nie podnosząc się już wpychał bidon do koszyka. Jak? Wyglądało do podobnie dla kilku zawodników (chyba czołówka elity) a ja na moim ekraniku jakioś nie mogłem tego dokładnie wypatrzeć…
Nic dodać, nic ująć. Absolutnie genialne zawody. Mało widziałem pewnie w swoim sportowym życiu ale jak dla mnie trasa nie była łatwa. Podbieg na ul. Serbskiej na podaj 37 km. był niszczący. Warto jednak odwiedzić Poznań. Mam nadzieję, że zawody triathlonowe w przyszłym roku będą równie udane. Zobaczymy… || Adam, Ty na metę mogłeś przybiec ostatni a i tak by to nie zmieniło faktu, że jesteś zwycięzcą tego sezonu !!! Natomiast moment gdzie złapałeś glebę był superowy. Kibice utworzyli tam swoisty szpaler. Obrazek jak z podjazdów alpejskich w Tour de France 🙂
Boguś ładnie to ujął… podpisuję się pod tym… łącznie z tą deklaracją ,,za rok’… Adam a może po prostu trochę za dużo tego wszystkiego w tym sezonie…? Tak czy siak gratulacje się należą! 🙂
Ciekawa relacja i analiza udanej porażki. Czuję z jednej strony respekt jak i ekscytację przed tym dystansem. Ale to, jak dobrze pójdzie, za rok :-). Gratulacje za walkę!