Triathlon na łyżwach od hokeja? Bartosz Banach o Warszawskim Triathlonie Zimowym

Bieg w śniegu, wyścig na łyżwach i rower na lodzie. Tak w skrócie wyglądał Warszawski Triathlon Zimowy – jedna z najciekawszych imprez na mapie Polski. O tym, co czyniło wydarzenie wyjątkowym, opowiedział jego czterokrotny zwycięzca Bartosz Banach.

ZOBACZ TEŻ: Od niedopasowanych nart do mistrzostw świata. Mikołaj Luft o treningu na nartach biegowych

Warszawski Triathlon Zimowy to impreza, która przez lata odbywała się na początku roku w centrum stolicy i cieszyła się sporym zainteresowaniem sportowców. Zimowa wersja triathlonu pływanie zamieniała na łyżwy, a uczestnicy rywalizowali na torze łyżwiarskim „Stegny”. Trasa była wymagająca, podobnie jak warunki atmosferyczne. W rozmowie z Akademią Triathlonu wyścig wspomina polski zawodnik PRO, Bartosz Banach, który w Warszawie zwyciężał czterokrotnie.

Nikodem Klata: Czym był Warszawski Triathlon Zimowy?

Bartosz Banach: To były pierwsze zawody w roku, bo odbywały się w styczniu, które pozwalały przetrzeć się w trzech dyscyplinach. Zaczynało się od biegania, potem były łyżwy i na końcu rower. Wszystko odbywało się w centrum Warszawy. Trasa, przede wszystkim etap rowerowy, była bardzo wymagająca technicznie, ale jednocześnie niezwykle widowiskowa. Kibice na całej trasie mogli oglądać rywalizację zawodników.

Źródło: Archiwum prywatne Bartosz Banach

NK: Jazda na łyżwach to nie jest raczej umiejętność, którą posiada każdy triathlonista. Ty kilkukrotnie ten triathlon wygrywałeś, więc na łyżwach musiałeś sobie nieźle radzić. To wrodzony talent czy szlifowałeś taflę lodu i wypracowałeś technikę?

BB: Za dzieciaka na feriach zimowych jeździłem trochę na łyżwach. Podstawowy balans ciała i nóg miałem. Ruszałam się w miarę dobrze. Przed Warszawskim Triathlonem Zimowym raczej tylko bywałem na lodowisku – maksymalnie trzy razy (śmiech). Musiałem przypominać sobie jak to jest utrzymywać balans i kontrolować poruszanie się po lodzie z dosyć sporą prędkością. Sporą, oczywiście dla mnie.

Jazda na łyżwach przez 10 minut powoduje straszny ból w nogach, bo to jest jednak pozycja statyczna, gdzie tylko się odpychasz, a mięsień jest cały czas napięty. Trzeba było trochę poćwiczyć. Nie można było przyjść, wziąć łyżew i jakoś tam jechać. Większość osób, które wyprzedzałem, walczyła w ogóle o to, żeby ustać. Właśnie z tym wyprzedzaniem był spory kłopot. Na ostatnich rundach na lodowisku był już tłum zawodników i trzeba było cały czas wymijać, co było bardzo techniczne. A jak się ćwiczyło parę dni wcześniej na zwykłych otwartych torach, to można się było tego nauczyć, poprzez lawirowanie między ludźmi slalomem. Mój brat startował w pierwszych edycjach, więc razem jeździliśmy na łyżwach, żeby się „doszlifować” do tego wydarzenia. To była bardzo specyficzna impreza, a ja lubię wyzwania różnego rodzaju. To mi to bardzo pasowało.

NK: Cross triathlon, MTB, ale…śnieg, łyżwy? Co skłoniło zawodnika PRO do tego, żeby brać udział w tych zawodach?

BB: Zazwyczaj kończyłem sezon w październiku i za bardzo nie miałem już gdzie startować. Były biegi uliczne, ale ja nie chciałem biegać. Styczeń to był moment, w którym rozpoczynałem sezon i już miałem po prostu ochotę się pościgać. Chciałem rywalizować z innymi zawodnikami, w jakiejś medialnej imprezie, a Warszawski Triathlon Zimowy taką imprezą był. Wiedziałem też, że mam spore szanse na wygraną, bo dobrze jeździłem na rowerze. Pojechałem pierwszy raz, spróbowałem, wygrałem i jak już zobaczyłem, że daję radę to kolejna impreza za rok, kolejna za rok… aż stało się to dla mnie tradycją.

Fot. ZbigniewSwiderski.pl

NK: Start w Warszawskim Triathlonie Zimowym był w styczniu, czyli na samym początku zbliżającego się sezonu głównego. Wydaje się, że start w takich warunkach, zwłaszcza jazda na łyżwach, niesie za sobą spore ryzyko kontuzji. Nie obawiałeś się jej tuż przed samym sezonem?

BB: No właśnie nie myślałem o tym (śmiech). Byłem nastawiony na to, że będzie rywalizacja, coś się będzie działo, będzie można wygrać. Wygrana nawet na takiej imprezie dodawała trochę wiatru w skrzydła, żeby jeszcze bardziej zmotywowanym wejść w zbliżający się sezon. Pozwalała poczuć, że jest moc, pobudzała do dalszego działania i to było super. Ja nigdy nie miałem żadnych poważniejszych kontuzji, więc jeśli człowiekowi nigdy nic się nie działo, to nigdy o nich nie myśli.

NK: Warszawski Triathlon Zimowy brzmi jak dobra zabawa, ale w rzeczywistości konkurencja była tam chyba spora? Na starcie pojawiał się m.in. Tomasz Szala, czyli kolejny polski PRO…

BB: Tomasz Szala, Mikołaj Luft… A szczerze przyznam, że Mikołaja Lufta w ogóle nie znałem. Nie miałem pojęcia, że na tamten moment był jednym z najlepszych triathlonistów w Polsce. A tu nagle przyjechałem ja, jakiś kolarz z Gdańska, coś tam z nimi pobiegł, pojechał na łyżwach i na końcu dołożył na rowerze. Teraz jak sobie przypomnę, to te zwycięstwa faktycznie były bardzo smakowite.

Źródło: Archiwum prywatne Bartosz Banach

NK: Jak wyglądał udział w takich zawodach? W klasycznej strefie zmian niektórzy biegną w butach kolarskich przez dywan, a tutaj biegło się w łyżwach?

BB: Po pierwszej strefie zmian, czyli po bieganiu były rozstawione trybuny. Na wskazanym miejscu zostawiało się łyżwy i później po dobiegnięciu się je zakładało. Po łyżwach zjeżdżało się z lodu, jednocześnie zdejmując łyżwy i od razu wskakiwało w buty rowerowe. Wiem, że zawodnicy w środku stawki mieli spore problemy, bo w strefie zmian robił się straszny bajzel. Były porzucane łyżwy, wszystko poza koszami, więc ludzie się gubili.

Fot. ZbigniewSwiderski.pl

NK: Musieliście sami liczyć okrążenia na lodzie?

BB: Tak. Liczyłem, ale przy tej intensywności ścigania miałem z tym problem. Zegarek tego nie ogarniał, więc opracowałem sobie system. Po każdym przejechanym okrążeniu zginałem jeden palec u ręki. Inaczej nie byłbym w stanie tego ogarnąć. Cały czas myślałem o tym, żeby się nie pogubić w okrążeniach, bo dużo osób się myliło. To kolejne utrudnienie, ale też ciekawe rozwiązanie, bo każdy musiał się nie tylko ścigać, lecz także cały czas być czujnym. Potem w wynikach wychodziło, czy ktoś był czy nie był pięć razy policzony przez chipa.

NK: Co było najtrudniejszym elementem tego wyścigu?

BB: Jak się wygrywa, to nie ma trudnych rzeczy. Mi ten cały wyścig sprawiał ogromną przyjemność i wielką radość. Największym problemem były łyżwy, żeby jeździć tak samo szybko jak ci, którzy jeździli w panczenach. Ja na start pożyczałem łyżwy, zwykłe hokejówki, bo nie miałem swoich. Chciałem po prostu przetrwać ten etap. Ci, którzy jechali na panczenach, robili trzy kółka w tempie, w którym ja robiłem dwa. Jedną edycję przegrałem z Tomkiem Szalą, który zrobił nade mną ogromną przewagę. Skończyliśmy bieg, a on na panczenach zwiększył przewagę o 30-40 sekund i na rowerze nie miałem już szans. Ja nigdy nie potrafiłem osiągnąć takich prędkości.

Fot. ZbigniewSwiderski.pl

NK: Z perspektywy już nie zawodnika, a trenera – co taki start, lub przygotowania do niego, dawały przed sezonem triathloniście? Różnorodność dyscyplin przekładała się Twoim zdaniem na wyniki?

BB: Gdybym miał komuś podpowiedzieć, żeby zrobił taki zimowy triathlon przed sezonem to tylko po to, żeby wszedł na wysoką intensywność, której nie jest w stanie osiągnąć na treningach. Większość zawodów podnosi adrenalinę i to wpływa pozytywnie – wchodzenie ponad granicę dyskomfortu. To może pozwolić na pobudzenie przed sezonem i to jest wielki plus. 

Drugą zaletą jest to, że w środku przygotowań do sezonu głównego mamy wyznaczony jakiś pośredni cel i łapie się większą motywację, żeby się poprawić. Taki cel krótkoterminowy napędza – trzeba trenować i nie odpuszczać. Na pewno nie poleciłbym startu komuś, kto powiedziałby mi, że jutro są takie zawody i on w nich wystartuje. Nieprzygotowana osoba zrobi sobie więcej krzywdy, niż będzie miała z tego pożytku.

Źródło: Archiwum prywatne Bartosz Banach

NK: Obecnie nie startujesz już w triathlonach zimowych. Dlaczego od nich odszedłeś? Wygrywając cztery razy w Warszawie, nie pomyślałeś sobie, że znalazłeś w tym swoją niszę?

BB: Wiem, że są takie zimowe triathlony, gdzie łyżwy zastępują narty, ale nigdy nawet o nich nie pomyślałem. Przede wszystkim ja już się tak zafiksowałem na punkcie triathlonu, pełnego dystansu i połówek, że nie myślałem o żadnych innych wyścigach. No i musiałbym mieszkać w górach. W Gdańsku, gdzie mieszkam obecnie, nie miałbym nawet gdzie tej dyscypliny ćwiczyć. Albo nie ma wcale śniegu, albo miejsc do trenowania na nartach.

NK: Obecnie nie ma już Warszawskiego Triathlonu Zimowego, ale gdyby nadarzyła się taka okazja – wziąłbyś udział w zimowym triathlonie?

BB: Oczywiście, że tak. Gdyby start był z łyżwami to na pewno, a gdyby były z jakimiś nartami w górach to… chociaż w sumie czemu nie? (śmiech) Czegoś takiego w Polsce jeszcze chyba nie było – triathlon zimowy w górach. Myślę, że jednak bym się skusił, bo faktycznie to by mogło być coś ciekawego, a przede wszystkim nowego.

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,442ObserwującyObserwuj
438SubskrybującySubskrybuj

Najpopularniejsze