Rano zwlekam się z łóżka. Spalone ramiona już nie pieką, nogi lżejsze i głowa coraz bardziej obecna. Kurz na trasie biegowej w Ełku już opadł, a po triathlonowe emocje gasną wprost proporcjonalnie do wzrastającego napięcia przed kolejnym startem. Wyczekiwanie łączy się z wyciszeniem, regeneracją. Podczas porannego biegania jeszcze raz wszystko analizuję. Układam w myślach i zastanawiam się jak było?
BEKO EŁK TRIATHLON 2014 – Mistrzostwa Polski amatorów na dystansie olimpijskim.
Już w styczniu zapisuję się i opłacam start w Ełku. Zupełnie nieświadomy jakie wyzwanie rzuci mi los. Cztery tygodnie przed startem odnoszę kontuzję nosa. Ląduję w szpitalu i nie mam co marzyć o intensywnych treningach. Gdy wydawało się, że wszystko wraca do normy dopadło mnie zapalenie zatok i angina. Treningi pływackie odpadły, a po kilku biegowych choroba postępuję i wypadam totalnie z gry… Antybiotyk, gorączka, leżenie w łóżku. W tygodniowych podsumowaniach same zera, które doprowadzają mnie do łez. Start w Ełku stoi pod wielkim znakiem zapytania jeszcze na 3 dni przed zawodami. Na szczęście w piątek czuję się lepiej, dostaję żółte światło od trenera i wszystko zależy ode mnie. Jadę na własne ryzyko. Jednocześnie mam uważać, nie podejść zbyt ambitnie i nie forsować zbyt mocno. Końcowy wynik ma być tylko ciągiem liczb, a nie oceną mojego startu. Ma być luz!
W sobotnie przedpołudnie wyruszam z Warszawy. Po drodze mijam wiele aut z rowerami na dachu. Tak się złożyło, że akurat w ten weekend odbywały się cztery duże imprezy triathlonowe, w tym te najważniejsze – Mistrzostwa Polski. Docierając do Ełku cieszyłem się jak dziecko. Można było odczuć atmosferę sportowego święta, którym żyło to niespełna 60-cio tysięczne miasto. Lepszych okoliczności do debiutu nie można było sobie wymarzyć. Po odbiorze pakietu startowego udałem się na spacer promenadą nad Jeziorem Ełckim i wygłodniały zjadłem… kurczaka z ryżem. Po raz pierwszy nie zdecydowałem się na makaron. Czułem się jak na wakacjach. Mazury są piękne, to trzeba przyznać. Wieczorem docieram do mojej „bazy taktycznej’ i zakochuję się w tym miejscu! Znaleziony na szybko, miesiąc wcześniej, nocleg pod Ełkiem (wszystkie w mieście były zajęte) przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Drewniany, dwupiętrowy domek z olbrzymim tarasem i własnym pomostem. Z dala od miasta, nad samym jeziorem. Idealne miejsce na wypoczynek i koncentrację przed startem. Pakuję się, sprawdzam rower i wracam do Ełku. Podczas wstawiania maszyny do strefy zmian miałem okazję pogadać z innymi zawodnikami. Dostaję kilka cennych porad, a moje napięcie skutecznie rozładowują przedstartowe żarty . Triathloniści to ludzie z żelaza, ale mocno zakręceni i z dużym poczuciem humoru. Chwilę później wracam na piękną miejską promenadę, zjadam kolację i robię mały rekonesans. Widząc liczne podjazdy na trasie rowerowej zaczynam mieć wątpliwości, ale o rezygnacji nie ma mowy. Kilka godzin później, już w domku, analizuję każdy szczegół. Wizualizuję sobie trasę, układam w głowie plan zawodów i czytam. Mam zestaw książek, które znam na pamięć, ale w tych szczególnych momentach potrafią dać porządnego motywacyjnego kopa. Ustawiam dziesięć budzików co trzy minuty i po pierwszej kładę się spać.
Pierwszy budzik miałem ustawiony na 5:10, ale obudziłem się chwilę przed. Było warto! Wschód słońca na Mazurach to niezapomniany widok. Przed siódmą melduję się w strefie zmian, pompuję koła i ustawiam rzeczy. Jest jedna rzecz, która rano rozbraja całkowicie. Widok kilkudziesięciu mężczyzn czekających w kolejce do… toalety. Przed startem panuje niemałe zamieszanie i ciężko jest kogoś znaleźć, ale tam są wszyscy. Humor mi dopisuje. 🙂
Jak poznać triathlonistę w toalecie? Słychać garmina, który zgubił satelitę.
Godzinę przed startem dystansu olimpijskiego ruszyli sprinterzy. Z każdą minutą napięcie rosło, a emocje już sięgały zenitu. Świadomość obecności czołówki polskiego triathlonu i rangi zawodów wpływała na mnie pozytywnie. Byłem zadowolony i dumny, że mogę tu być. Przed startem wiał bardzo mocny wiatr, a na jeziorze pojawiła się wysoka fala. Spłatał on figla organizatorom, którzy mieli niemałe problemy z ponownym ustawieniem bojek. Start się chwilę opóźnił, ale gdy wystartowaliśmy nie liczyło się już nic. Szybko przebiłem się do przodu i wypracowałem sobie swobodne miejsce, w którym nikt mnie nie uderzał. Mogłem płynąć swoim rytmem. Wysoka fala utrudniała nawigację i oddychanie wlewając się do ust. Na bojce nawrotowej zauważyłem, że jestem tuż za czołową grupą pływaków, a za mną pozostaje większa część stawki. Mając świadomość swojej formy, a właściwie jej braku, postanowiłem trochę odpuścić aby nie wypalić się już na pływaniu. Docierając do brzegu, czułem się dobrze. Próbując stanąć na nogi, poczułem drobne ukłucie w udzie i przestraszyłem się ewentualnego skurczu. Starałem się mocniej stąpać i ból ustąpił. Wybiegając próbowałem rozpiąć piankę i może nie wyszło zbyt zgrabnie, ale udało się. Był to mój pierwszy start w neoprenowym odzieniu. Dobiegając do swojego stanowiska miałem ją już opuszczoną do pasa i widziałem, że w strefie nadal pozostaje dużo rowerów. Może nie jestem w czołówce, ale na pewno w środku stawki. Szybko uporałem się z butami i ruszyłem na trasę rowerową.
Rower to nadal moja pięta achillesowa. Wiedziałem, że będę wyprzedzany i muszę spokojnie forsować swoje tempo. Kręciłem ile sił w nogach. Starałem się nie odpuszczać na podjazdach i jeszcze mocniej pracować na zjazdach. Doping kibiców ustawionych wzdłuż trasy motywował, a maszyna pędziła nawet 50 km/h. Po siódmym kółku zjeżdżałem do strefy zmian i postanowiłem wyjąć stopy z butów przed zejściem z roweru. Wiem, że powinienem przećwiczyć to wcześniej na treningu, ale mimo że robiłem to po raz pierwszy, poszło całkiem płynnie. Do swojego stojaka dobiegłem na bosaka, błyskawicznie wciągnąłem buty i ruszyłem przed siebie.
Pierwsze dwa kilometry to jak bieg na tyczkach. Uda pieką, twarde jak kamienie, a organizm kompletnie nie wie jak to robić. Musisz się tego nauczyć na nowo. Trasa biegowa wiedzie promenadą, którą wczoraj spacerowałem. Słońce przypieka niemiłosiernie i zaczynam czuć to samo ukłucie w udzie. Wiedziałem, że jak się zatrzymam to już nie ruszę. Złapie mnie skurcz i będzie po wszystkim. Po trzecim kilometrze łapię rytm i biegnę naprawdę luźno, a tempo jest niezłe. Znowu zaczynam wyprzedzać i gonię tych, którzy minęli mnie wcześniej. Szósty kilometr to kolejna walka, z upałem i nogami. Znowu pojawia się nieprzyjemne ukłucie. Na siódmym jest nieźle i tak na przemian już do końca. Mijając tabliczkę z dziewiątym kilometrem przyspieszam i do końca biegnę mocno. Walczę z narastającym bólem, ale nie poddaję się. Wpadam na ostatnią prostą, patrzę na zegarek i… jest 2:45 w debiucie! Już wiem, że marzenia się spełniają! Czuję, że mogę wszystko!
Czerpię z tej chwili całymi garściami, adrenalina buzuje, a endorfiny powodują olbrzymi uśmiech na mojej twarzy. Udało się, mimo wszystkich przeciwności!
Chwilę później wskakuję do basenu z lodowatą wodą i zaczynam regenerować zszargane mięśnie. Zjadam dziesięć kilo pomarańczy i chcę aby ta chwila trwała wiecznie. Triathlon to naprawdę piękny sport!
Po południu popijam napój izotoniczy na przemian z piwem. Z prędkością światła zjadam całą pizzę, bez żadnych wyrzeczeń. To najprzyjemniejsze chwile, w których można wszystko. Po powrocie do domku wyciągam kajak i wypływam na środek jeziora. Mięśnie pieką, ale to przyjemne uczucie. Wiem, że dałem z siebie dużo. Wiem, że było warto. Wiem też, że mogę więcej!
Debiut na dystansie olimpijskim uważam za udany. Ale wiecie co jest najfajniejsze? W niedzielę powtórka z rozrywki!
Bartek czy mógłbyś napisać namiar na ten domek ? mail [email protected]
gratuluje :)))
Fajnie się czytało. Super wynik na debiut. Gratulacje!
Dziękuje Wam za miłe słowa, które napędzają jeszcze bardziej! Dziś w Serocku też się udało 2:45, ale czułem sie o niebo lepiej 🙂
Rzeczywiście w Ełku było całkiem fajnie. A miejscówkę trafiłeś idealną!
pogratulowac , brawo tak trzymac!
Super wpis. Gratki za wynik!
Gratuluje Bartek! Fajnie, że udało się wrócić do treningów i rozpocząć po raz kolejny przygodę z tri:)
Kolejne starty to jutrzejszy Serock, a potem dopiero Nieporęt na początku lipca. Chciałem być w Radkowie, ale w tym samym terminie w Opolu są finały Akademickich Mistrzostw Polski w piłce ręcznej, do których awansowałem z UW 🙂
Gratulacje!!!! Mozesz …wszystko!:)
Doskonala relacja! 🙂 widac, ze sprawia ci to ogromna frajdę. Gratuluje doskonalego wyniku w debiucie mimo takich przeciwnosci. A za tydzien widzimy sie w Radkowie?