Droga Braci Triathlonowa, drodzy Zapaleńcy i Szaleńcy,
namiot AT-team przelał czarę! Postanowiłem!! Nie mam zamiaru już zwlekać i się zastanawiać, czy to aby na pewno zajęcie dla mnie. Dołączam do was bez pytania i mam nadzieję, że przyjmiecie mnie w swoje wysokie progi. Na waszą sympatię postaram się zasłużyć regularnymi wpisami. Może nie będą nazbyt błyskotliwe i was rozwijające ale postaram się wzbić na swoje wyżyny.
Jestem nowy, więc może się przedstawię. Jestem więc małym żuczkiem, który się znowu zakochał. Najogólniej rzecz ujmując to w sporcie, w ruchu, w aktywnym spędzaniu czasu. Gdzieś kiedyś w latach podstawówki pływałem, lata liceum do rower, bieg zawsze towarzyszył z racji miłości do piłki nożnej. Ją zresztą kocham bez przerwy, wszak tylko uczucie wyblakło. Z biegania za piłką przerzuciłem się na znany rytuał: kapcioszki, piweczko, telewizorek. Okres studiów to już „życie studenckie’ w pełni. Wszystko to, co dla sportowca ważne jak odżywianie, sen, ruch były mi obce. Aż moi drodzy wreszcie przyszedł, całkiem nieoczekiwanie dla mnie ten dzień, kiedy sobie powiedziałem, że basta, że ruszam z koksem i to fest, na całego. Wiem, że niektórzy tego nie lubią za bardzo, zwłaszcza o. Dyrektor bo napisał to w swojej książce ale tym dniem były moje urodziny. A więc jakiś rocznicowy dzień, choć to Sylwester jest tym dniem wielkich, niespełniających się decyzji. Pamiątkę dnia narodzin spędziłem hucznie, używając sobie, nie powiem! Ale następnego dnia, dodajmy pochmurnego, zimnego, ciemnego, jednym słowem listopadowego, z lekkim bólem wszystkiego powiedziałem sobie, że teraz będzie inaczej. I jest. Powiedzmy, że już od półtora roku coś się dzieje. Proces trwa powoli ale jest systematyczny. Po takim czasie powiem, że jest trwały.
Zacząłem od biegania. Najprościej jak się da powie rzesza ludzi, co nie wiedzą co to bieganie. Ale ja też tak myślałem. I od razu, z grubszej rurki, przypomniałem sobie, że ja przecież przy nie jednej wódeczce ostatnimi laty bełkotałem coś o maratonie, że bym go chciał przebiec. No więc cel już miałem ustalony. Teraz wystarczy troszkę pobiegać i machnę maratonik bez problemu. Przy powiewie totalnej amatorszczyzny, bieganiu na czuja, bez zwracania uwagi na żywienie, bez planu, bez literatury, trenera (czytaj ludzi, którzy mają w temacie pojęcie), niewyspany, bez niczego (a przepraszam! buty sobie kupiłem. To jedno wiedziałem, że chyba to jest ważne) pobiegłem maraton w Dębnie – najstarszy maraton w Polsce. Cele miałem dwa. Pierwszy to meta. Drugi to może zejść poniżej 4h. No i słuchajcie, udało mi się je zrealizować. Jest to o tyle dziwne, że mi się zazwyczaj nie udaje zrealizować planu w 100%. Czas w Dębnie to 03:59:57. Gdy wbiegałem na metę zegar pokazywał minutę więcej. Jakaż była moja radość, gdy inni biegacze uświadomili mi, że jest pomiar netto i brutto i takich małych żuczków jak ja interesuje ten pierwszy, bo jest faktycznym czasem na tym królewskim dystansie.
W takim pakiecie po maratonie dostałem parę gadżetów, w tym piwo. Wypiłem je ochoczo i zaczęło mi świtać: „hej, żuczku, nie rób lipy!! Jedź z tym koksem dalej 😛 Prześpij się, odpocznij ale od jutra myśl co więcej możesz osiągnąć!!’. Ten bieg zadziałał na mnie jak narkotyk, jak nestle chocapic, gdzie chce się więcej. To było coś niesamowitego. Myślałem o tym biegu, zmęczeniu, przygotowaniach, nawet lekkiej dumie z tego, że dobiegłem z paręnaście dni. Zacząłem się zastanawiać, czemu ja wcześniej się za to nie wziąłem. Przecież czuję się lepiej, mam więcej energii, chce mi się żyć. No i zacząłem sobie planować: primo sezon (wiem, troszeczkę górnolotnie brzmi ale pozwólcie mi na tą przyjemność, gdzie lekko odpływam i staję się sportowcem-amatorem z prawdziwego zdarzenia), secondo cele na przyszłość. Więc sezon to dwa półmaratony: 9. ProPotsdam Schlösserlauf i 2. Półmaraton Powiatu Zachodniego Warszawskiego im. Kusocińskiego oraz Maraton Warszawski z metą na Stadionie Narodowym. Półmaratony poszły mi świetnie (oczywiście jak na moje oczekiwania). Na dziś mój czas to 1h40min ale za 10 dni znowu biegnę w Poczdamie i mam nadzieję, że uda mi się poprawić. Maraton warszawski to pozwólcie, że pominę. Wynik powyżej 5h… O tym biegu mówię, że go ukończyłem a nie przebiegłem. Na usprawiedliwienie powiem, że wcześniej przytrafiła się kontuzja nogi i 3 tyg. przed startem w ogóle nie biegałem. To jednak sprawia, że jest chęć odgryźć się tym konkretnym zawodom. Na pewno tam kiedyś jeszcze pobiegnę. Tak na zdrowy rozum w ogóle mnie tam nie powinno być bo jeszcze parę dni przed dniem startu kuśtykałem ale tu się właśnie rozchodzi o mój cel, a mianowicie zdobycie Korony Maratonów Polskich. Dla większości jest to pewnie znane ale przypomnę, że ów koronę zdobywa się wtedy, gdy w ciągu 2 lat przebiegnie się 5 największych maratonów w Polce: Dębno, Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań. Kolejność nie jest tu przypadkowa, bo właśnie w takiej „zaliczam’ te maratony. W tym roku Kraków już za mną i jest znowu progres na 03:42:21. Mam nadzieję, że w tym roku uda się złamać wreszcie 03:30..
No i do rzeczy! Zeszłoroczne urodziny (a jakże! deszcz, plucha i takie takie – listopad) to urodziny „grzeczne’ – tak je nazwijmy. Był drineczek, nie będę zaprzeczał ale to już była kulturka i umiar. Moje urodziny to jednak planowanie kolejnego sezonu. No i w ręce wpada mi książka pana Łukasza Grassa. No i chyba już wszystko jasne. Gdzieś, kiedyś spoglądałem na triathlon ale to abstrakcja była dla mnie. No i żeby w tym jeszcze uczestniczyć?! Nie, nie! Ale ten cały śmieszny sport sprawia, że naprawdę chce się więcej! To wszystko daje mi coraz więcej frajdy, przyjemności, relaksu, ale też dyscypliny, opanowania, spojrzenia na siebie i otaczający mnie świat z dystansem. Zacząłem odwiedzać akademię, zacząłem sięgać po literaturę, szukałem sporo informacji w Internecie (ale tutaj trzeba z dystansem traktować wiele treści). No i postanowiłem i … znowu, tak mi się wydaje, z grubej rury. Połówka w Gdyni to będzie to. Zapisy się zaczęły jeszcze w dniu moich urodzin więc już uznałem, że to jest wszystko pode mnie szyte. Do tego wkręciłem w to wszystko mojego kuzyna, Pawła (mam nadzieję, że się nie obrazi, że bez jego wiedzy wspominam o nim). Trochę polewał mają gorącą głowę, że może nie w tym roku, że coś mniejszego. Zapewne każdy profesjonalista, trener przyzna mu rację. Ale nie dałem za wygraną i stanęło na moim – 11.08 będziemy w Gdyni walczyć o … metę! Treningi już dawno rozpoczęte: pływalnia, rower, bieg. Jeszcze to w powijakach jest, ta amatorszczyzna klei się do mnie nieustannie ale to między innymi powód, dla którego chcę was prosić, byście mnie do siebie przyjęli, do waszej blogerskiej społeczności. Artykuły czytam, codziennie wręcz melduję się na stronce Akademii ale nie ma to jak żywa rozmowa, z ludźmi, którzy czują to co ja, są amatorami a jednak podejmują codzienny trud i zakładają te buty, biorą rower, wstają rano i budzą się w wodzie.
Chciałbym się dzielić z wami moimi rozterkami, opisywać sukcesy i porażki, prosić o rady. Sam też dam, ile potrafię. Wiedzy teoretycznej przeogromnej nie mam, od razu uprzedzam ale są tu specjaliści super więc to żadna strata. Wiedzę praktyczną malutką już posiadam i chętnie się będę nią dzielił, co więcej w aspekcie motywacji do pracy jest niewielu lepszych ode mnie 😉 Zresztą samo blogowanie z wami już będzie motywacją do pracy i rywalizacji, zdrowej oczywiście. No i temat namiotu, który będzie na większych imprezach triathlonowych w Polce uważam za absolutnie strzał w 10. Ja przez to zaczynam blogować i mam nadzieję na fajne znajomości, wymianę doświadczeń. Mam nadzieję, że spotkamy się w Gdyni i na wielu innych zawodach. Jestem pewien, że ta formuła będzie się rozwijać, że triathlon będzie uprawiany w Polsce na dużą skalę a „nasz’ namiot spotkamy w przyszłości też na zagranicznych imprezach.
Konkludując przepraszam wszystkich, którzy w tzw. międzyczasie posnęli :/ Na samym początku mówiłem, jakoś super interesująco nie będzie. No i jednak zadam to pytanie, choć na samym początku się do was wprosiłem: czy przyjmiecie mnie do siebie?? Do waszej społeczności? „Very please’!! 😉
Na koniec prywata! Z racji tego, że jestem Radomianinem zapraszam was na bieg półmaratoński w Radomiu – 23.06.2013 (termin to rocznica czerwca ’76). To pierwsza edycja dopiero ale mam nadzieję, że impreza będzie udana i będzie miała swój dalszy ciąg. A sukces jest też wtedy, kiedy jest spora frekwencja. Wszystkim z Mazowsza (ale nie tylko rzecz jasna) gorąco polecam. A zaproszenie kieruję z własnej inicjatywy i potrzeby serca. Mam nadzieję, że Radom będzie miał fajną imprezę biegową. A dopowiem, że warunki na triathlon w Radomiu też są więc czemu nie w przyszłości, jakaś fajna impreza na większą skalę…
Pozdrawiam was serdecznie w moim blogerskim debiucie i mam nadzieję, że to blogowanie będzie inspirujące dla mnie i dla was!
Marcin Dąbrowski – Żuczek 😉
@Karolina, @Marcin – dzięki serdeczne za miłe słowo. Będę walczył i o jakość mojego bloga i o sportowe wyniki 😉 ; @Dziuku – z przyjemnością bym z Tobą potrenował. Tylko czy to aby na pewno moje progi. Po Twoich relacjach cotygodniowych widać, że z systematycznością nie masz problemów.. Ja w nasze rodzinne strony wracam jesienią więc coś spokojnego, posezonowego możemy spróbować 🙂 ; @Łukasz – dzięki Mistrzu za ten komentarz pod moim pierwszym wpisem. Takie powitanie na mecie to trochę miazga by była dla mnie 😉 ale też gwarant, że bym tam dotarł 😛
Marcin powodzenia ! No i na pewno bedziesz mial rzesze wiernych czytelnikow !
Marcin, bardzo mi miło! Ogromnie cieszą mnie takie wpisy, maile i sygnały, że mogłem w jakiś sposób uczestniczyć w podejmowaniu decyzji 🙂 Zobaczymy się w Gdyni, choć będę dopingował Cię jako widz, a nie zawodnik. Mam nadzieję, że przywitam Cię na mecie! Powodzenia i czekam na kolejne wpisy.
Powodzenia. Daj zanc jakbys szukal kompana na rower lub dlugie wybieganie albo pluskanie się na Borkach lub Jedlni.
Żuczków Ci u nas dostatek ale kolejnego z radością przyjmujemy:) wytrwałości, cierpliwości, zdrowia i ciężkiej pracy a reszta sama przyjdzie;)))