Jeszcze kilka tygodni temu myślałem, że jedyny start w tri był w Piasecznie i zakończę ten sezon, ale dzięki uprzejmości Darka udało się wystartować w Challenge Poznań za co chciałbym serdecznie podziękować, zrobił to całkowicie bezinteresownie co jest naprawdę wielkie. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł się zrewanżować.
Do Poznania wyruszmy w piątek po południu z nowo poznanym kolegą Piotrkiem. Kiedy dojeżdżamy nasza ekipa już jest. Miejscówka na spanie najlepsza z możliwych- camping przy Malcie czyli całe triathlonowe zamieszanie pod ręką. Dziewczyny od nas już na odprawie, a ja zaczyna powoli chłonąć atmosferę. Idę z Paulą na rekonesans jak to wszystko wygląda. Jest pierwszorzędnie.
Wieczorny relaks na koncercie 🙂
W sobotę rano zaczyna robić się nerwowo, bo zgubiłem gąbkę z podłokietnika. Wizyta na expo nic nie daje, no może poza tym, że spotykam się z Profesorem co zawsze jest miłe. Niestety gąbeczki nie udało się dostać, ale z ratunkiem przyszedł Rafał z naszej ekipy. Po małej wymianie i dopasowaniu miałem podłokietniki- ufff nie musiałem improwizować. Odbiór pakietu i wstawienie roweru zostawiam na później. Około 10:00 udaję się na start z dziewczynami, które starują w olimpijce- pokibicować z moją Paulą. Cały czas czuję świetną atmosferę.
Ustawiamy się najpierw na podbiegu do T1 tam przyda się doping każdemu !!!
Następnie przemieszczamy się na trasę biegową, rower odpuszczamy za pozwoleniem naszych zawodniczek Anki i Agnieszki, troszkę przemieszczania z tym się wiązało. Na biegu drzemy mordunie do każdego, zawodnika po zawodniku zachęcamy do walki. Udało Wam się w waszym życiu widzieć biegnącego Papierza ? Mi tak :))) to byłą wyjątkowa chwila, móc go trochę zmotywować ;))) Piotrek walczył dzielnie !!!
Jak tylko dziewczyny zakończyły udałem się na lekki odpoczynek. Później odprawa i wstawienie Krossunia do strefy. Tutaj analiza jak i co i gdzie, żeby nie zakręcił się jak baranie rogi w niedzielę 😉 Na powrocie zahaczam o Pasta Party, a później to już tylko relaks i lulu.
Pobudka 5:50, śniadanko i lecę do strefy z workami i bidonami, a tu jakiś huragan…KU#@!$!!!! będzie przeje….zajebiście- pomyślałem. Powrót i już tylko czekam na start i jak zwykle niby jestem spokojny, ale nerwa mam…czas do 9:00 szybko mija. Idziemy na start. Rozpoczyna się cała zabawa. Z głośników rozbrzmiewa: Two Steps from Hell. Ciary na ciele cały czas…. Spotykam jeszcze Kacpra i Rafała, jest naprawdę pierwszorzędnie.
Start falami. Wchodzę z czerwonymi czepkami ;), start z wody. Ciepełko woda, takiej nie lubie. Już po dopłynięciu do linii startu, wiem że będzie ciężko. Start !!! Jestem z tyłu więc pralka mnie nie dotyczy 😉 Pierwsze metry cholernie ciężko….chwilę później nic się nie zmienia, czuję jakbym stał w miejscu. Płynę i płynę….w głowie kłębią się głupie myśli….kto mi mówił, że pływanie w Poznaniu to w tak jakby w wielkim basenie !!!! tutaj warunki jak w morzu…męczę się niemiłosiernie. Jest pierwsza boja- hurra !!!! mija mnie niebieski czepek ?!?!? uuuu Plati ostro idziesz- pomyślałem. No cóż trzeba z tego piekła się wydostać jakoś 😉 dłuży mi się bardzo….jeszcze jakieś 100m i bummm, nie mam pojęcia skąd bo mam tempo ślimaka i już wszyscy mnie wyprzedzili, ktoś wali mi z nogi w okulary, zrywając mi je !!! no nie takie rzeczy dzieją się w triathlonie ?!!! walnięcie stresu takie, że od pasa w dół jeden wielki skurcz, wszystkie mięśnie !!! szybko na plecy, zabezpieczenie zawodów coś krzyczy, kolejny zawodnik na kursie kolizyjnym, „cyrk’ pierwsza klasa……Całe szczęście, że jestem osobą w miarę opanowaną, nawet bardzo…Panom z łódki pokazałem, że wszystko OK. Pozbieranie chwilę potrwało….ale jest wyjście….żyję !!! Było „dwa kroki od piekła’, ale wyrwałem się….Pierwsze dwa kroki po wyjściu asekuracyjne, sprawdzałem czy skurcze w wodzie to incydent czy będzie problemik długofalowy, jest ok..
No to teraz do strefy zmian, kibice po obu stronach dopingują, na podbiegu moja Paula i reszta ekipy…Boże jak dobrze, że już po wodzie, nawet nie przeszkadza mi ten podbieg do strefy. Zamian idzie w miarę sprawnie, nic nie popitoliłem 😉 Jeszcze tylko długi wybieg i zacząłem rower. Oczywiście jakże mogło być inaczej, pasek od tętna i czujnik kadencji nie odpalają, jedyne tylko mam pomiar prędkości ;). Na początku jest dość łatwo, bo z wiatrem, a ten w niedzielę był spory. Nie cisnę ile dała fabryka, bo wiem co będzie po nawrocie, co zresztą było widać po zawodnikach wracających. Po nawrocie moje oczekiwania potwierdziły się, ale żeby aż tak !!! Momentami czułem jakbym stał w miejscu- masakra !!! Cisnę jak głupi na pedały, aż tu nagle przed nawrotką mija mnie gościu w stroju z napisem Proffessore (chyba taka pisownia, a jak nie to Arturze przepraszam, rozumiesz ten wiatr trochę zniekształcał moją czasoprzestrzeń :D), noż w mordę !!! o co to nie, nie poddam się, będzie wojna- tak pomyślałem przez chwilę, ale szybko otrzeźwiałem 😉 mimo to i tak po nawrotce wyminąłem Profesora i mówiąc, że dzisiaj nie odpuszczę- takie strachy na lachy :P. Oczywiście co jest zrozumiałe, po czterech kilometrach Profesor znowu mnie wyprzedza, wołając:”umrzesz” na biegu !!! Moja odpowiedź mogła być tylko taka: ”to umrę”-a co najwyżej trzeci raz tego dnia, gorzej już być nie może- pomyślałem. Żeby nie było wyprzedzałem w miejscu, w którym wiedziałem, że będzie to najmniej kosztowało ;))) Po nawrotce jakby jeszcze mocniej wiało- koszmar. Z roweru schodzę po 3:04:08.
Tym razem w strefie nie idzie mi tak dobrze, musiałem zaliczyć toitoika, troszkę mnie przeczyściło….
Bieg- tutaj fajerwerków też nie było. Przyjąłem taktykę, że przez punkty będę przechodził, resztę biegnę. Trasa wokół jeziora bardzo fajna, dużo kibiców, przebieg przy mecie pierwsza klasa, jedna wielka wrzawa, po prostu super. Umęczyłem się, ale nie ”umarłem’. Bieg kończę po 2:05:46.
Warto czasami się tak namęczyć, dla jednej chwili, którą mam uwiecznioną:
Challange Poznań kończę z czasem: 6:21:17. Jest to mój najgorszy wynik na połówce. Mogłem się tego spodziewać, bo praktycznie zrobiłem ten start bez przygotowania (tak mało jeszcze nie trenowałem odkąd zacząłem swoją przygodę z tri J ). Warto było jak cholera !!! Dla takiej atmosfery, ludzi, przyjaciół warto… za to kocham ten sport !!! Był to jeden z moich najlepszych weekendów triathlonowych. Mam co wspominać…..
radocha jest najważniejsza 😀 a teraz wróciła z podwójną siłą ;)))
Gratulacje, grunt to fun;)
Było „dwa kroki od piekła’…widzisz jak dobrze jest zobaczyc biegnacego Papierza! -:)))))))) Brawo za walke!
Brawo za motywacje i pozytywne emocje! Nie było spinki bo start z marszu, mogłeś celebrować otoczenie, jak Tomek K… tylko jeszcze wyniki masz za dobre;)))
Gratulacje Plati. Może nie wyniku, sam go oceniłeś (choć bez przygotowania) ale startu. Rany jak ja rozumiem Twoje doświadczenia z pływania :)))))
Milo bylo Plati! Graty!
Plati, na tyle startów któryś musi być najgorszy… :-))) Najważniejsze, że radocha jest! Tak trzymaj!
Plati, gratulacje! Jest czego gratulować. Ja też w życiu nie uczestniczyłem w trudniejszych zawodach. Jedyne porównywalne to… Poznań w roku 2013 😉 Właśnie liżę rany na krótkim urlopie niedaleko Poznania (coś rześkie się to lato zrobiło). Wczoraj pierwszy, krótki trening rowerowy. Poza tym… już nawet trochę chodzę! No i piszę relację, ale internet tu ledwo dyszy, nie da się wgrać zdjęć, więc jeszcze trochę poczeka. No ciekawe, czy w Gdyni będzie 'lepsze’ morze, niż w niedzielę na Malcie 🙂
No i pięknie, najważniejsze są dobre wspomnienia, kiedyś tylko one nam zostaną. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze razem wystartujemy, może za rok w Poznaniu ?
To był prawdziwy czelendź :-). Wracaj Plati do treningów. BTW, bardzo sympatyczna relacja 🙂