Gdyby nie fakt, że ukończyłem Ironmana pewnie…

Grass: Kiedy kilka dni temu, dostałem maila od Rafała Orłowskiego i przeczytałem jego historię, miałem łzy w oczach. Generalnie takie historie mnie wzruszają mimo, że mogę już siebie zaliczyć do rodziny „Made of Iron”.  Przez ostatnie 5 lat podobnych relacji jak ta, którą za chwilę przeczytacie, nasłuchałem się mnóstwo. Każda z nich jest opowieścią o człowieku, jego sile woli, upadku i powstaniu. Mając na uwadze różnice w skali nieszczęść i dramtyzm sytuacji, widzę w tych opowieściach za każdym razem Louiego Zamperiniego, amerykańskiego biegacza, który w czasie wojny trafia do załogi bombowca B-24 i rozbija się nad Pacyfikiem, dryfuje na tratwie około 40 dni i trafia do japońskiej niewoli doświadczając tortur, upokorzenia, a wręcz upodlenia.  Po wojnie też nie było mu łatwo, bo alkohol i wspomnienia z obozu niszczyły jego ciało i umysł. Jednak przetrwał, m.in. dzięki ogromnej sile woli, szczęściu, a jak sam później przyzna – wierze w Boga. Jego historia opisana przez Laurę Hillebrand w książe pt.: „Niezłomny” właśnie ukazała się w księgarniach. Przeczytajcie tę książkę, bo to jedna z tych lektur, które dają siłę do życia. Podobnie jak historia, którą przedstawiamy Wam teraz.



Od czego zacząć?

Może od tego, że wszystko zaczęło się 3 czerwca 2007 roku, kiedy to ważąc ponad 115kg przy wzroście 178cm kibicowałem mojemu bratu na zawodach triathlonowych w Malborku. Brat uprawiał ten sport już parę lat, jednak mnie to nigdy nie kręciło. Paliłem dwie paczki papierosów dziennie, a przebiegnięcie paru metrów było wielkim wyczynem. Jednak patrząc na tych wszystkich biegnących ludzi, w mojej głowie zakiełkowała myśl, że skoro oni mogą, to może ja też. Znajomi podeszli do tego pomysłu z dużym dystansem. Każdy myślał, że to pewnie chwilowy zapał, ale ja miałem w głowie tylko jeden cel: IRONMAN. Start w takich zawodach wydawał się nieosiągalny – 3,8km pływania, potem 180km na rowerze, a na końcu maraton – to nie lada wyczyn. Ale ten cel dawał mi motywację do treningów i dzięki niemu po czterech miesiącach stanąłem na linii startu maratonu w Poznaniu, ważąc około 90kg! Nigdy nie zapomnę tego biegu. Były to pierwsze zawody w moim życiu.

Pobiegłem wtedy 3:48 i byłem szczęśliwy jak nigdy w życiu!  Wracając do domu, dumny jak paw, zadzwonił telefon od znajomego. W słuchawce usłyszałem: „Witam w rodzinie maratończyków”. I wiedziałem już, że to nie był pierwszy i ostatni maraton w moim życiu. Po powrocie do domu bardzo cierpiałem, miałem ogromny odcisk na stopie, poschodziły mi paznokcie, ale to wszystko dodawało tylko smaku zwycięstwu nad własnym organizmem. Zrozumiałem też, że to jest mój sposób na życie i stanę na głowie, żeby ukończyć Ironmana. Przepracowana zima i przebiegnięty maraton w Dębnie w czasie 3 godzin i 16 minut dawały sygnały, że droga, którą obrałem ma sens. W Suszu 22 czerwca 2008 roku odbywały się zawody na dystansie HALF IRONMAN. Strasznie się bałem, bo jestem słabym pływakiem, ale szaleństwo wzięło górę. Mówiłem sobie w duchu: „Nie ma na co czekać, przecież tak samo było z maratonem”. Wystartowałem i całość ukończyłem z czasem 5 godzin i 14minut. Następnie, we wrześniu, ukończyłem pełny dystans Ironman i zrozumiałem, że triathlon to mój sposób na życie. Jednak jest to sport wymagający nakładów finansowych.

{gallery}orlowski1{/gallery}

Błędy na początku własnego biznesu

Pierwszą moją działalność rozwijałem z karty kredytowej, ponieważ nie miałem wystarczającej ilości pieniędzy, a utrzymując samodzielnie 4 osobową rodzinę, trudno było z bieżącego wynagrodzenia wygospodarować wolne środki na inwestycje. Wówczas, jak przysłowiowy koń z klapkami na oczach, poszedłem na żywioł. Zakupiłem obuwie dla biegaczy oraz sprzęt do ich komputerowego dobierania. Firmę nazwałem Strong Life i sponsorowałem nawet półmaraton w Toruniu. Współpracując z firmą Power Bar zacząłem notować pierwsze zyski. Zainwestowałem w skrypty do sklepu internetowego. Zbliżała się wiosna, więc zakupiłem kolekcję wiosenną oraz suplementację i rozpocząłem rozmowy z kolejnymi dostawcami obuwia w celu poszerzenia asortymentu. Opłaciłem również obóz szkoleniowy w Szklarskiej Porębie oraz start w Half Ironmanie w Austrii.

A miało być tak pięknie

Firma zaczęła się rozwijać i z miłości do triathlonu uruchomiłem pierwszy w Polsce portal triathlonowy www.tri-life.pl, jednak nie przewidziałem tego, co może się stać, że los jest przewrotny. 26 lutego 2009 wyjechałem na trening kolarski, który zakończył się wypadkiem. Jadąc około 32-34km /h (nie są to duże prędkości dla rowerów szosowych) zostałem uderzony przez skręcający samochód, co w konsekwencji uruchomiło lawinę nieszczęść. Rower za ponad 15 tys. został połamany, a ja ze zbitym kolanem i biodrem wylądowałem w szpitalu oraz na 6-miesięcznym zwolnieniu lekarskim. Brak możliwości pracowania sprawił, że zamówionego towaru nie mogłem sprzedać po planowanych cenach, a sklep internetowy, czy aukcje również nie przyniosły zaplanowanego efektu. To był dramat. Nie wiedziałem co robić. Być może sprawy potoczyłyby się inaczej, gdybym rozwijał biznes z własnych środków, a nie z karty kredytowej. Do tego dochodził opłacony obóz i start w Austrii. Byłem zdesperowany i popełniłem kolejne błędy. Ostatnie środki zainwestowałem w portal internetowy www.tri-life.pl, jednak rozwijałem  go sam, a dochody z reklam nie przewyższały opłaty serwera, więc zrezygnowałem z tego projektu, koncentrując się na stworzeniu portalu www.imprezowymalbork.pl, który okazał się kolejnym strzałem w kolano. Projekt zaczął się rozwijać dosyć mocno, ponieważ fotorelacje z imprez w połączeniu z aktywną społecznością były czymś nowym na lokalnym rynku. Jednak nocne życie imprezowicza nie jest dla osoby, która poważnie myśli o tworzeniu rodziny, tym bardziej, że mam dwójkę małych pociech. Próbowałem wówczas znaleźć osoby, które chciałyby dalej rozwijać ten projekt, tym bardziej, że dysponowałem domeną imprezowemiasta.pl. Niestety osoby, które pomagały mi tworzyć portal imprezowymalbork stwierdziły, że nie są wstanie zająć się tym projektem i kolejny portal padł.

Gorzka lekcja

2 lata działania jako „biznesmen” doprowadziły do sytuacji, że w styczniu 2010 roku, pokłócony z żoną,  nie miałem gdzie mieszkać. Dodatkowo brak środków finansowych doprowadził do głębokiej refleksji nad dalszym życiem. Wziąłem czystą kartkę papieru i zapisywałem swoje przemyślenia i błędy, które popełniłem.

1. Chaos w moich dotychczasowych działaniach
2. Przeinwestowanie
3. Brak pojęcia o rynku i jego potrzebach
4. Brak konsekwencji w działaniu

Można wypisać jeszcze  sporo błędów, ale te były najpoważniejsze. Sytuacja, w której się znalazłem nie napełniała optymizmem. Brak pracy i pieniedzy oraz niestabilna sytuacja w domu sprawiły, że ciężko było podnieść się po kolejnej porażce. Ale wiedziałem, że jeśli nie spróbuję, to przegram. Tak długo jesteśmy zwycięzcami, jak długo wstajemy. Nowy portal powstał w MC Donald’s. Strona www.buildermaniac.com, jako bezpłatny portal społeczności budowlanej, powstała w jednej z restauracji sieci MC Donald’s – tam miałem dostęp do internetu i pracowałem na pożyczonym laptopie. Było ciężko. Za ostatnie pieniądze kupiłem skrypt do obsługi nieruchomości, na jedzenie dorabiałem w jednej z lokalnych hurtowni, a wieczorami w MC Donaldzie budowałem portal. Jednak wierzyłem w cały zarys biznesowy i wiedziałem, co tworzę i dlaczego.

W życiu nie ma przypadków

Interesuję się fotografią, a w Tczewie odbywały się Targi Mody Ślubnej, na które zawitałem. Poznałem tam Grzegorza Protokowicza – kierownika placówki Open Finance, którego zaraziłem projektem www.budomaniacy.pl. Chciał się spotkać, jednak ja odwlekałem spotkanie, nie wierząc w jego pozytywny efekt…może dlatego, że bałem się kolejnych zadłużeń finansowych oraz przyznania się do swojej sytuacji. Po dwóch tygodniach skorzystałem z wizytówki i skontaktowałem się z Grzegorzem, który zapoznał mnie ze Stanisławem. W taki sposób pozyskałem inwestora i założyliśmy spółkę SGR Marketing. Obecnie poszukujemy nowych inwestorów, aby uruchomić promocję portalu, gdyż jest on połączeniem funkcji Facebooka z eBayem.

Gdyby nie fakt, że ukończyłem Ironmana pewnie dawno bym się poddał.

Akademia Triathlonu
Akademia Triathlonuhttps://akademiatriathlonu.pl
Największy portal o triathlonie w Polsce. Jesteśmy na bieżąco z triathlonowymi wydarzeniami w kraju i na świecie, znajdziesz również u nas porady treningowe, recenzje sprzętu czy inspirujące rozmowy.

Powiązane Artykuły

7 KOMENTARZE

  1. a czy teraz jest z tobą wszystko w porządku , pojawiles sie nagle w Malborku – chyba Ciebie widziałam ; jak po zabiegach.
    p.s pozdrów rodziców

  2. Znam ten ból co Rafał ..a triathlon jest niczym dobre jedzenie ,jesli raz spróbujesz będziesz tęsknił za jego samkiem..Jest tak że upadamy i wstajemy ,ważne to że po upadkach się wstaje..Ja ze łzą w oku patrzę na triathlonistów ,czy zazdroszczę że obecnie nie mogę startować? raczej nie ,czuję po prostu tęsknote ,ale los potoczył to wszystko inaczej..marzenie?Stanąć na nogi i ukończyć upragnionego Ironmana..Rafał trzymaj się barchu ,dane nam było się poznać i tak naprawdę mamy podobną historię…

  3. ojciec dyrektor nie rozumiem twojego kawałka zdania wyrwanego nie wiadomo z czego? Naucz się czytać a potem komentuj. A tak na marginesie jak ukończysz IronMana albo połówkę Ironmana w 4:41 po wypadku i po półtora roku trenowania to może coś napiszesz treściwego. Bo swoją postawą robisz syf z tego portalu. Pozdrawiam i pozdrów dla Orłosia mam nadzieję, że teraz wytrwasz:)

  4. > 26 lutego 2009 wyjechałem na trening
    > kolarski, który zakończył się
    > wypadkiem. Jadąc około 32-34km /h

    Uważam, że WSZYSCY biegacze biorący się za triathlon, powinni MUSIEĆ zapoznać się z ostrzeżeniem dotyczącym jazdy na rowerze. Jest wręcz super-łatwo zostać skasowanym lub dać się skasować na polskiej szosie właśnie mając za sobą karierę biegacza. Tacy ludzie zwykle są świetnie przygotowani fizycznie i bardzo szybko zaczynają pędzić na złamanie karku po polskich poboczach na rowerach szosowych i równie szybko zaczynają o sobie myśleć jako o kolarzach. Nic bardziej mylnego. Ja sam zmądrzałem dopiero jak przywaliłem w znak drogowy jadąc po zmroku po poboczu szosy na Nowy Dwór Mazowiecki pod Warszawą. W niemal ciemną noc, bo zmrok szybko zapadł, późno wyszedłem, czasu było mało, a ja chciałem zrobić te zaplanowane 60km, zamiast 40km. Cud, że żyję, opatrzność nade mną czuwała, kask rozwaliłem, okulary też, wyglądałem jak dowlokłem się do Jabłonnej tak, że przypadkowo spotkane dziki zwiały w krzaki ze strachu:-) Żaden prawdziwy kolarz nie trenuje po zmroku ani po mokrej nawierzchni – taka prawda. No cóż, teraz już wiem… A propos jazdy na po poboczu nawet w biały dzień, ale po ruchliwej szosie: jakiś czas później jechałem sobie tą samą drogą autem i popatrzyłem na to z punktu widzenia kierowcy i sorki, ale doszedłem do wniosku, że poboczem jeżdżą jednak niepoważni ludzie. Żadnych szans przy jakimkolwiek błędzie lub nieuwadze szybciej jadącego kierowcy, dosłownie żadnych. Nie ma co dalej pisać, rada jest tylko jedna – dodać trenażer do rachunku:-( I to najlepiej zanim się kupi rower:-) Żeby nie podkusiło

  5. „w mc donaldzie poznałem kolesia, co zna kolesia co ma brata co pracuje w mc donaldzie co poznał mnie ze Stasiem…” Niezła reklama Rafał, widać AK wspiera takie projekty, gratuluję partnerów.

    proponuję 3 zdrowaśki i wsadzić całą głowę do wody święconej. puk puk

  6. Panie Rafale, całe Pana życie to widać zawody Ironman. Mam nadzieję, że jest Pan już po pływaniu, rowerze, a teraz to już etap długiego i spokojnego maratonu. Życzę zachowania równego tempa i szczęśliwego dotarcia na metę z napisem „Jestem szczęśliwym człowiekiem. Wszystko OK.” Trzymam kciuki
    P.S.
    Książka „Niezłomny” wkrótce będzie kupiona. Dziękujemy za polecenie.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
21,900SubskrybującySubskrybuj

Polecane