6 października Magdalena Lenz została mistrzynią świata IRONMAN na długim dystansie. Polka nie tylko zwyciężyła w swojej kategorii wiekowej, lecz także w klasyfikacji generalnej kobiet AG. W rozmowie z Akademią Triathlonu zawodniczka opowiedziała m.in. o swoich wrażeniach, kluczowych momentach wyścigu, a także o swoich ambitnych planach na przyszłość.
Magdalena Lenz przez kilkanaście lat uprawiała siatkówkę. Karierę sportową musiała zakończyć z powodu nawracającej kontuzji kolana (zerwane więzadła krzyżowe).
W 2016 roku odnalazła triathlon. Początkowo miała być to tylko przygoda. Zaczynała od startów w aquathlonie. Potem rywalizowała na dystansie 1/8 i 1/4. Przełom nastąpił w drugim sezonie startów, gdy zaczęła brać udział w „połówkach”, najpierw w Przechlewie, a następnie w zawodach IRONMAN 70.3 w Gdyni. Slota na MŚ nie udało się wtedy wygrać, ale dzięki organizacji Women for Tri otrzymała możliwość wyjazdu na MŚ do RPA w kolejnym roku. Rozpoczęła współpracę z trenerem i ani się obejrzała, jak jej całkowicie rekreacyjna przygoda z triathlonem zamieniła się w coś poważniejszego.
Dziś Magdalena Lenz jest mistrzynią świata IRONMAN. Zapraszamy na rozmowę z zawodniczką.
ZOBACZ TEŻ: MŚ IRONMAN – Magdalena Lenz z tytułem mistrzyni świata!
Akademia Triathlonu: Oswoiłaś już się z myślą, że 6 października weszłaś na wyżyny amatorskiego triathlonu?
Magdalena Lenz: Jeszcze do końca ta myśl do mnie nie dotarła. Cały czas towarzyszy mi wiele emocji związanych z tym startem. Jestem szczęśliwa, podekscytowana. Odczuwam dużą radość. Nie wiem, kiedy przyjdzie taki moment, że w pełni oswoję się z tą myślą. Mam nadzieję że to nastąpi, jak dotrze do mnie trofeum, czyli hawajska miska umeke. Myślę, że wtedy dopiero poczuję, że ten tytuł naprawdę jest mój.
AT: Twoje sukcesy na długim dystansie są nieprawdopodobne. Debiut w lipcu i od razu wygrana slota na Hawaje. W październiku start na mistrzostwach świata i wracasz do Polski ze złotym medalem. Dwa starty, dwa zwycięstwa. Jeńców nie bierzesz…
ML: To bardzo miłe. Sama byłam ciekawa, jak będzie na Hawajach. Czułam się super przygotowana przed tym ostatnim startem. Lepiej niż przed debiutem. Na start w Konie byłam dobrze przygotowana zarówno fizycznie, jak i pod względem mentalnym.
Mówiąc szczerze, to po połówce w Poznaniu [Magda zdobyła tytuł mistrzyni Polski na średnim dystansie – przyp. red.] myślałam już tylko o starcie na Hawajach i ta myśl towarzyszyła mi w czasie każdego treningu. Szykowałam się na to, że na mistrzostwach świata będą trudne warunki, będą bardzo dobre zawodniczki. Wiedziałam, że stać mnie na dobry wynik. Z drugiej strony z tyłu głowy miałam to, że mimo bardzo dobrych przygotowań zawsze coś może się wydarzyć, zawsze coś może pójść nie po mojej myśli. A bardzo nie chciałam, żeby ten start był dla mnie rozczarowaniem. Zależało mi na tym, żeby zrobić wszystko najlepiej, jak potrafię i nie skupiać się na wyniku.
Wyświetl ten post na Instagramie
AT: Które momenty z wyścigu uznajesz za kluczowe?
ML: Pierwszy taki moment pojawił się, jak wyszłam z wody. Zobaczyłam, że złamałam 1 godzinę i 5 minut. To był pierwszy raz, gdy poczułam, że będzie naprawdę dobrze. Drugi taki moment zdarzył się na 55. kilometrze roweru. Wówczas od jednego z kibiców dowiedziałam się, że jestem trzecia w AG. Dodało mi to skrzydeł. Wiedziałam, że muszę się trzymać swoich założeń. Kolejny kluczowy moment wydarzył się na 127. kilometrze, gdy wyprzedziłam Holenderkę. Potem prześcignęła mnie zawodniczka z Niemiec, ale miałam ją ciągle w zasięgu wzroku.
Inny istotny moment związany był z kryzysem w trakcie biegu, gdy wybiegałam z Energy Lab na autostradę Queen K – to było koło 30. kilometra. Było mi już ciężko. Mimo że ja lubię się ścigać w ciepłych warunkach, to mocno już odczuwałam temperaturę. Paliły mnie ręce. Wyczekiwałam kolejnych punktów odżywczych, które niestety pojawiały się z różną częstotliwością.
Na 4 kilometry przed metą stał trener Tomek [Tomasz Kowalski – przyp. red.]. To mnie podbudowało i zmotywowało do tego, żeby cisnąć do końca, nie pozwolić sobie na chwile słabości, mimo że było ciężko.
ZOBACZ TEŻ: Marcin Konieczny wicemistrzem świata! IRONMAN Kona 2022
AT: Pamiętasz, co powiedział wtedy trener?
ML: Tak, powiedział, ile mam przewagi, co było dla mnie istotną informacją. Wiedziałam, że wystarczy tylko lub aż utrzymać obecne tempo. Krzyknął też do mnie, że jestem mocna i powiedział jeszcze parę innych motywujących rzeczy. W te kilkadziesiąt sekund można się całkiem nieźle porozumieć.
AT: Jak przebiegało pierwsze spotkanie z trenerem i kontakt z bliskimi w kraju, gdy wiadomo już było, że zdobyłaś tytuł mistrzyni świata? Jakie były ich reakcje?
ML: Gdy wbiegałam na czerwony dywan, byłam podekscytowana, a w głowie przewijała mi się myśl: „jak ja będę się cieszyć, jak ja będę się cieszyć”. Gdy dotarłam na metę, uniosłam tylko ręce do góry i momentalnie mi te ręce opadły. Spuściłam głowę i poczułam ogromne uczucie ulgi, można powiedzieć, że takie duże „ufff”, że to już jest koniec. Cały czas nie dowierzałam w to, czego dokonałam. Szłam w kierunku strefy finiszera. Rozmawiałam potem z rodzicami i tak się rozpłakałam, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Dopiero, jak te emocje trochę zmalały, to zdołałam powiedzieć: „Mamo, co się stało w ogóle!”.
Kolejny taki emocjonalny moment był, jak pojawił się trener. Przytulił mnie, pogratulował. Wówczas też się wzruszyłam. To były fajne chwile, które na zawsze zapamiętam.
Później jeszcze odebrałam ogrom wiadomości z gratulacjami, ogrom miłych słów. Spędziłam noc na odpisywaniu na nie. Tej nocy może spałam dwie godziny. Raz, że z emocji. Dwa, że ze zmęczenia – bardzo bolały mnie nogi.
AT: Abstrahując od wyniku sportowego, czy Kona spełniła Twoje oczekiwania?
ML: Oczywiście miałam jakieś wyobrażenie o tym, jak to wszystko wygląda, ale jak zobaczyłam to na żywo, to było to jeszcze bardziej niesamowite i „wow”, niż zakładałam, że będzie. Od pierwszego dnia wszystko tutaj chłonęłam. Byłam niezwykle szczęśliwa i wdzięczna, że jestem w tym miejscu. Mimo wcześniejszych kryzysów dałam radę się tu dostać i spełniłam w ten sposób swoje marzenie.
Legendarny wyścig w Konie ma swój unikalny klimat. Na przykład w Klagenfurcie w Austrii zawody zorganizowano bardzo dobrze, na Hawajach też, ale tutaj była jeszcze ta otoczka, która tworzy niepowtarzalną atmosferę. My nie mieszkaliśmy w samej Konie. Na całe szczęście, bo tam się bardzo dużo działo. Bazę mieliśmy jakieś 45 km na północ od Kony, w miejscowości Waikolola. Tam było dużo więcej spokoju. To był bardzo dobry wybór. Gdybym mieszkała w Konie, w której na każdym kroku spotykałam kogoś trenującego bieg czy rower, zdecydowanie wcześniej udzieliłby mi się stres przedstartowy.
AT: Czy prawdą są pogłoski mówiące o tym, że Hawajczycy nie chcą, żeby MŚ IRONMAN odbywały się u nich?
ML: Moim zdaniem dwa dni zawodów mogą być dla nich uciążliwe. Z drugiej strony w żadnej chwili w trakcie pobytu w mieście, na przykład w restauracji, Hawajczycy nie dali nam odczuć, że jesteśmy niemile widziani. Byli uprzejmi. Z ich strony nie odczułam żadnej wrogości.
Warto dodać, że startowaliśmy w wyścigu z ruchem otwartym, tak więc to też nie było tak, że triathloniści spowodowali całkowity paraliż komunikacyjny. Po trasie jeździły samochody. Nie było ich jakoś dużo, a jak już się pojawiały, to jechały w znacznej odległości i mimo wszystko czułam się bezpiecznie.
AT: Jak trudną operacją logistyczną był sam wyjazd? Co się udało/nie udało? Może pomyliłaś się z jakimiś szacunkami?
ML: Do szacunków kosztów zawsze trzeba dodać jakiś zapas. Ja pomyliłam się w szacunkach dotyczących cen tam na miejscu. Spodziewałam się, że będzie drożej niż u nas, bo to wyspa, ale że aż tak ceny ostro pójdą w górę, to nie sądziłam. Mówię o żywności oraz o kosztach związanych z zakwaterowaniem.
Mówiąc szczerze, najtrudniejsze w planowaniu wyjazdu jest nie tyle logistyka, co samo wyzwanie finansowe. Od mojego klubu TRI Starogard otrzymałam duże wsparcie. Chciałam również wspomnieć o panu Bogdanie Bondariewie z salonu rowerowego w Tczewie, który jest ze mną od początku mojej przygody z triathlonem, który wspiera mnie sprzętowo i zapewnia perfekcyjny serwis. Przed tym wyjazdem pomógł mi spakować rower i pokazał mi, jak zrobić to przed podróżą powrotną, za co jestem bardzo wdzięczna. Dla mnie transport roweru zawsze wiąże się z dodatkowym stresem. W głowie kłębią się myśli: czy rower poleci? czy jak poleci, to doleci? czy nic nie zostanie uszkodzone? czy doleci na czas? Na przykład teraz mój rower dotarł z dwugodzinnym opóźnieniem i dopiero wtedy odczułam ulgę.
W czasie podróży mogłam również liczyć na Olgę [Olga Kowalska – przyp. red.]. Razem leciałyśmy, a we dwójkę z pewnością jest raźniej. To mi dawało wewnętrzny spokój, że jakby coś się wydarzyło, to nie jestem sama i że sobie poradzimy. Będąc na miejscu, w sprawach logistycznych miałam dużą pomoc od Olgi i Tomka (trenera). Jeździłyśmy razem na treningi. Ona przez kontuzję nie mogła wystartować, ale dała mi dużo wsparcia zarówno przed zawodami, jak i w trakcie. Tak samo jak trener.
AT: Zbliżamy się do końca, a więc porozmawiajmy o planach na przyszłość. Zadając to pytanie, normalnie jesteśmy w stanie przewidzieć, co może odpowiedzieć nasz rozmówca. W Twoim przypadku tak nie jest, bo właśnie wspięłaś się na wyżyny amatorskiego triathlonu. Co dalej? Jaki następny cel sportowy obierze mistrzyni świata IRONMAN?
ML: Jestem po wstępnych rozmowach z trenerem. Uzgodniliśmy, że teraz trochę odpocznę i podejmę ostateczną decyzję, ale myślę, że w przyszłym sezonie wystartuję w kategorii PRO. Nie ukrywam, że pomocne byłoby wsparcie sponsorów. Od tego zależy, jak wyglądać będzie mój kolejny sezon.
AT: Czy jeśli przejdziesz do kategorii PRO, to kolejnym celem będzie udział w mistrzostwach świata IRONMAN, tym razem w gronie profesjonalistek?
ML: Aż tak daleko nie chciałabym wybiegać jeszcze w przyszłość. Zobaczymy, jak potoczą się sprawy w pierwszym sezonie.
AT: Gdyby zmiana kategorii z jakiś przyczyn nie doszła do skutku, to czy chciałabyś jako amatorka bronić tytułu mistrzowskiego w 2023 roku?
ML: W takim scenariuszu, przy założeniu, że pozwoliłyby mi na to finanse, chciałabym. Jednak jest to bardzo kosztowna impreza, a w przyszłym roku może być jeszcze drożej. Ponownie będą dwa dni startowe i jeszcze więcej zawodników przyjedzie się tu ścigać.
Na zakończenie chciałabym serdecznie podziękować za wszystko moim kochanym rodzicom. Zawsze mogę na nich liczyć. Są ze mną na dobre i na złe. Moim marzeniem, o czym mówiłam w ostatniej rozmowie, jest to, żeby mogli towarzyszyć mi na mecie wyścigu o mistrzostwo świata. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ich tam zabrać.
Dziękujemy za rozmowę
ZOBACZ TEŻ: Magdalena Lenz: „Na linię mety MŚ zaprosiłabym rodziców”