Milczałam długo strasznie. Bo i nie było o czym pisać.
Wiosną wiodłam życie aktywnej, oddanej i gorliwej kibicki. I podupadałam na zdrowiu.
Latem w zasadzie moją jedyną aktywnością było … podupadanie na zdrowiu.
Jesienią znów wpadłam do macierzyńsko / szkolno /zawodowej karuzeli. I nadal, konsekwentnie podupadałam na zdrowiu.
Efekt:
– Waga: +20
– Nastrój: -100
– Kondycja: wejście na 1 piętro kończy się atakiem kaszlu i zadyszką godną ½ IM.
Moja kiedyś bardzo niewinna, później lekko wkurzająca alergia – w tym roku sprowadziła mnie do parteru.
Kiedyś katar, później kaszel, a teraz astma i dwa wstrząsy anafilaktyczne.
Takie na bogato – z pogotowiem i adrenaliną.
Czyli nie ma żartów, trzeba diagnozować / leczyć / odczulać / ratować się.
Dziś – mniej więcej wiem co mi jest, jeszcze nie do końca wiem jak sobie pomóc – ale jest kilka dróg i któraś musi być skuteczna.
Gdzie w tym wszystkim TRI?
Przez ostatnie miesiące skutecznie wypierałam myśli związane z triathlonem. Bo jak tu myśleć choćby o najkrótszych dystansach jeśli po 100m truchtu tętno skacze do 170.
Więc bieg zmieniłam na niespieszny spacer, rower na kanapę, a dla basenu to nawet zamiennika nie znalazłam.
Ale ostatnio moja skrzynka mailowa zasypywana jest terminami zapisów i zawodów, znajomi ustalają plany startowe.
Rozsądek podpowiada odpuść, medycyna konwencjonalna – sterydy i adrenalinę w torebce. Ale serce chce zawalczyć. Powolutku i z głową.
Wiec skoro już deklarujemy plany na nowy sezon moje mogą wydawać się bardzo skromne.
Ale dla mnie są ważne. I odważne. A obejmują jedynie spokojny powrót do aktywności.
A przy bardzo sprzyjających wiatrach i skutecznym leczeniu na koniec sezonu może jakiś sprint czy inna 1/8.
Czy to się uda, to wróżenie z fusów. Rosyjska ruletka. Ale musze mieć jakiś cel, jakiś punkt zaczepiania.
Bo zwariuję. A trochę byłoby szkoda 🙂
Więc wracam do AT, by czerpać nadzieję, wiarę i inspirację z Waszych wpisów.
Wy trzymajcie za mnie kciuki.
A ja zaczynam. Już dziś. No może jutro 😛