Chociaż sam o sobie mówi skromnie: „coś tam osiągnąłem” to przez lata był jednym z najlepszych polskich triathlonistów. Michał Podsiadłowski o swoich sukcesach, porażkach i współczesnym triathlonie.
ZOBACZ TEŻ: Bartosz Matusiewicz: “Zostać IRONMANEM albo chociaż pół”
Michał Podsiadłowski na swoim koncie ma bardzo długą listę sukcesów. Jako pierwszy Polak w historii wygrał licencjonowane zawody IRONMAN, ustanowił rekord trasy w Sierakowie, a wyścigiem w Barcelonie, gdzie był bliski dogonienia Jana Frodeno, udowodnił, że nie bez powodu nazywany jest „żelazną nogą”. W rozmowie z Akademią Triathlonu wspomina dawne starty i opowiada o tym, jak triathlon zmienił się na przestrzeni lat.
Nikodem Klata: Mimo że część osób dalej pamięta Ciebie i Twoje osiągnięcia, to chciałbym, żebyśmy zaczęli od tego kim jest Michał Podsiadłowski?
Michał Podsiadłowski: Kiedyś był programistą, a teraz kierownikiem programistów. Kiedyś też triathlonistą, który coś tam osiągnął w swojej karierze.
NK: Swoją przygodę z triathlonem zacząłeś dość późno, bo w 2011 roku, mając 27 lat. Wtedy motywacją nie była chęć osiągania wyników, a cyfry na wadze…
MP: Były wtedy trzy cyfry i te trzy cyfry chciałem zamienić na lepszy wynik. Postanowiłem ruszyć z treningami. Żeby mieć do nich motywację wymyśliłem udział w triathlonie.
Któregoś dnia przypomniała mi się nazwa „IRONMAN”. Wpisałem ją w Wikipedię, zobaczyłem i powiedziałem sobie, że chyba jednak nie. Czytałem dalej i okazało się, że jest jeszcze połówka Ironmana. Był maj, we wrześniu były zawody w Borównie – „wykonalne” – pomyślałem. Stwierdziłem, że pływać umiem, na rowerze na pewno dam radę, a półmaraton jakoś sobie przetruchtam. I tak zacząłem.
NK: Później potoczyło się dynamicznie. Lista Twoich sukcesów jest niezwykle długa… Pierwszy, z tych największych to debiut na Hawajach w 2015 roku?
MP: Jeśli cofniemy się do 2013 roku, wygrałem kategorię w wiekową w cyklu Volvo Triathlon Series, stając na pudle 2 razy. Potem pierwszy większy sukces na dużych zawodach i 3. miejsce w kategorii wiekowej w Sierakowie 2014. To już było coś, pierwszy raz stałem na takim “prawdziwym” podium. Potem w ramach startu treningowego wpadło 2. miejsce open w Gdańsku na ¼ – Tomek Kowalski kazał się oszczędzać, a mimo to na niskich watach dało się osiągnąć piękny wynik.
Głównym celem na 2014 był Ironman w Kopenhadze i złamanie dziesięciu godzin. Te dziesięć godzin wtedy, to było jeszcze coś wielkiego. Świat triathlonowy poszedł mocno do przodu i teraz złamanie dziesięciu godzin nikogo nie jara. To nie jest wynik, który robi wrażenie. Wtedy robił. Ostatecznie wyszło ok. 9:23:00.
Później w 2015 roku połówka Ironmana w Barcelonie. Udało mi się pojechać siódmy czas rowerów w OPEN i pojechałem tylko o 2 minuty 30 sekeund gorzej niż Jan Frodeno. To był wynik, który był wow. Wygrałem kategorię wiekową, byłem drugim age-grouperem na mecie wyścigu z naprawdę mocną obsadą i trudną trasą. To mi dało przepustkę na mistrzostwa świata do Zell am See. Tam wynik nie był imponujący, ale też byłem zadowolony.
No i Hawaje – wycieczka życia. To był niesamowity czas, który spędziliśmy. Sam wyścig – spełnienie marzeń, a wynik to wisienka na torcie. Sam nie spodziewałem się, że tak dobrze może pójść – 11. miejsce w kategorii, mimo tego że dostałem, według mnie, niesłuszną karę za to, że znalazłem się w strefie draftingu. Gdyby nie pięć minut, które odstałem, byłbym siódmy.
NK: W jednym z wywiadów z 2017 roku, w którym opisywałeś swój sezon, powiedziałeś: „Jestem średnio zadowolony. Oprócz Sierakowa, o którym to chyba słyszała cała triathlonowa społeczność”. Co takiego zadziało się wtedy w Sierakowie?
MP: 2017 rok, Sieraków, trudny start i trudne wspomnienia. To był pierwszy start na nowym rowerze. Miałem ambicje złamania dwóch godzin na trasie. Rok wcześniej pojechałem 2:01:00.
Tego dnia było bardzo gorąco, napoje podawane na trasie nie były schłodzone. Wystartowałem z elitą i ścigaliśmy się łeb w łeb. Byłem tuż za Mateuszem Kaźmierczakiem, przed Maćkiem Chmurą. Wyścig był bardzo dynamiczny, a ja cisnąłem, ile wejdzie.
Finalnie chyba za mocno, ponieważ na 50 metrów przed metą po prostu padłem z udarem cieplnym. Sceny niczym z Hawajów, z legendarnych wyścigów, gdzie zawodnicy czołgali się na ostatnich metrach. Mnie nie udało się pozbierać i doczłapać za linię mety. Obudziłem się w szpitalu, nie pamiętając co się ze mną działo.
NK: W Sierakowie ustanowiłeś też rekord trasy rowerowej…
MP: To był 2016 – jeden z moich najmocniejszych sezonów. Wtedy udało mi się złamać 37 minut w biegu na 10km przy okazji Orlen Maraton….
NK: I wygrałeś Ironmana w Weymouth, zdobywając historyczny tytuł: pierwszy Polak w historii, który wygrał licencjonowane zawody IRONMAN….
MP: Lubię o tym opowiadać. Zawsze wspominam, że nie było wtedy wyścigu PRO, ale mimo wszystko byłem pierwszym, który wygrał licencjonowane zawody. Startowałem w tym wyścigu z taką myślą, żeby faktycznie da się to zrobić i gdy dobiegłem do mety, to był miks radości, ulgi, że się udało i zadowolenia, że to już koniec.
NK: Te zawody pozwoliły Ci wystartować kolejny raz na Hawajach…
MP: Wziąłem slota, mimo że żona mówiła, żebym nie brał. Dorobiliśmy się wtedy kolejnego dziecka. Mały Tomek urodził się w lipcu 2016, więc lot z rocznym bobasem na Hawaje byłby sporym wyzwaniem, ale nie mogłem się powstrzymać po tak dobrym starcie, gdzie miałem tak dużą przewagę nad drugim zawodnikiem. Do tego na rowerze na pełnym dystansie pojechałem szybciej niż część zawodników PRO na połówce.
Ostatecznie na Hawaje poleciałem bez rodziny, ale z super wsparciem. Drugie Hawaje były trudniejsze. Miałem większe oczekiwania. Było też więcej Polaków i kilku kolegów, z którymi chciałem się pościgać m.in. Marcin MKON Konieczny.
Nie udało mi się. On zaliczył świetny start. Ja umiarkowany. W głowie miałem ten nieszczęsny Sieraków, który dał mi lekcję. W momencie, kiedy na biegu czułem się już źle i temperatura robiła swoje, to przeszedłem do marszu. Tyle było ze ścigania. Musiałem zluzować i wynik nie był do końca, taki jak chciałem. Ale mimo to i tak byłem drugim Polakiem na mecie a ogólny czas był bardzo zbliżony do poprzedniego startu.
NK: Tak jak mówiłeś, od 2016 roku rekord trasy rowerowej w Sierakowie należał do Ciebie. Ostatnio poprawił go Kacper Stępniak. Jego wynik zrobił na Tobie wrażenie?
MP: Cały wynik super. Poprawił mój czas z roweru chyba o 5 minut, więc naprawdę mocy start. Wielkie gratulacje.
NK: Jesteś człowiekiem, którego można określić mianem pioniera triathlonu w Polsce. Z perspektywy czasu – ta dyscyplina mocno się zmieniła?
MP: Na pewno poziom triathlonu bardzo wzrósł. Poziom sprzętowy również. Sprzęt stał się bardziej dostępny i przede wszystkim są miejsca, gdzie można go kupić. Pamiętam, gdy ja zaczynałem, to rowery szosowe były trudno dostępne. Teraz idzie się do Decathlonu i tych rowerów jest pełno, można je tanio wypożyczyć, potestować. Pianki też były towarem, który można było kupić tylko w kilku sklepach. Teraz od ręki bierzemy je z półki, wypożyczamy, możemy skorzystać z testów. Naprawdę wiele się zmieniło.
Mamy też wiekszą pulę talentów. Startuje dużo więcej zawodników. Pamiętam jak Łukasz Grass w 2012 w Suszu tak bardzo cieszył się, że mamy ponad 500 rowerów w strefie zmian. Teraz 500 rowerów to są lokalne zawody. Dyscyplina stała się bardziej popularna, chociaż z tego co czytam, to niestety obserwujemy spadki w zapisach.
Jak zaczynałem, było kilku trenerów, literatury nie było za wiele, mało kto wiedział, jak trenować. Teraz mamy do wyboru do koloru. Jest kilkanaście dużych klubów, wielu trenerów, plany treningowe na wyciągnięcie ręki do kupienia na TrainingPeaks czy innych platformach. Jest dużo łatwiej.
NK: Jak potoczyła się Twoja przygoda ze sportem? Czym się teraz zajmujesz?
MP: Teraz próbuję wrócić do aktywności. Koleżanki z firmy namówiły mnie na charytatywny start w Maratonie Warszawskim we wrześniu. Próbuję do niego trenować. Nie ukrywam, że idzie mi to średnio. Mam bardzo dużo pracy. Często siedzę przed komputerem od rana do wieczora, ale próbuję. Jest ciężko, ale nie poddaję się. Zobaczymy, jaki wynik uda się zrobić. Nie nastawiam się na rekordy i ściganie. Dwójka dzieci i praca na pełen etat nie pomagają w treningach.
NK: W jakim momencie i z jakiego powodu postanowiłeś wycofywać się ze sportu?
MP: To był przełom 2017 i 2018 roku. Po Hawajach, które były trudne, a do tego dwójka dzieci na koncie i zmiana pracy. Projekt, nad którym pracowałem, wymagał ode mnie bardzo dużego nakładu czasowego. To był gwóźdź do trumny. Nie było kiedy trenować. Wtedy wraz z moim trenerem stwierdziliśmy, że może po prostu odpuścimy.
NK: To była trudna decyzja, żeby odpuścić?
MP: Chciałbym powiedzieć, że tak, ale nie była to trudna decyzja. To była ulga. Jak się pracuje po 12h dziennie, ma się dwójkę dzieci i jest przy nich sporo obowiązków, to trening był wpychany, a całe życie było organizowane wokół niego. Pogodzenie wszystkiego było wycieńczające psychicznie. Zawsze brakowało na coś czasu, a życie prywatne nie istniało.
NK: Który sportowy sukces wspominasz najlepiej?
MP: Na pewno Weymouth. Malbork 2017, gdzie o 7 sekund przegrałem tytuł mistrza Polski. Sieraków w 2016 rok, gdzie ogoliłem całe AG i zrobiłem rekord trasy rowerowej.
NK: A, który moment Twojej sportowej kariery był tym najgorszym?
MP: Sieraków rok później (śmiech)
NK: Znalazłem fragment wywiadu, w którym ktoś zapytał Cię o to, czy nie żałujesz, że nie zacząłeś wcześniej ze sportem. Odpowiedziałeś wtedy: „Czasem mnie to męczy. Myślę sobie tak: jakbym zaczął ruszać się wcześniej, może odkryłbym kolarstwo jako młody chłopak i coś by z tego wyszło. Z drugiej strony: jak patrzę na życie zawodowców, to im nie zazdroszczę. Jeśli wygrają, to mają co włożyć do garnka i są uwielbiani, jeśli przegrają, mogą pojawić się kłopoty z kasą. Mimo wszystko chyba nie chciałbym tak żyć i cenię sobie to, że mam stabilną pracę” – to wywiad z 2017 roku. W 2023 nie jest Ci przykro, że odkryłeś kolarstwo, triathlon i sport tak późno?
MP: Dalej podtrzymuję to, że cenię sobie pracę jako informatyk. Jak patrzę, jak ludzie muszą łączyć trenowanie z pracą trenerską, obozami treningowymi i zabiegać o sponsorów, żeby wiązać koniec z końcem, to mi się moja praca podoba. Gdybym zaczął wcześniej, pewnie mógłbym dojść do lepszych wyników, ale z perspektywy czasu nie chciałbym prowadzić życia profesjonalnego sportowca.
NK: Jedno jest pewne – dalej jesteś niezwykle zajętym człowiekiem…
MP: Bardzo. To się wiąże z tym, że doceniono w pracy moje zdolności. Zamiast jednego projektu mam trzy w trzech strefach czasowych. Nie jest łatwo.
Tomek Kowalski śmiał się, że suma zachowań kompulsywnych musi być stała i chyba trochę tak jest.
Byłem na mecie w Sierakowie w 2017 i widziałem tę akcję na mecie