Paweł Korzeniowski: „Ten triathlon nie jest do końca zdrowy”

Paweł Korzeniowski to sportowiec, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Lista jego pływackich osiągnięć nie ma końca – od tytułów mistrzowskich na świecie, w Europie i w Polsce, po krajowe rekordy.

Po zakończeniu 20-letniej kariery pływackiej postawił pierwszy krok w triathlonie. Potem tych kroków było coraz więcej – na tyle, że ma w swoim dorobku kilka sezonów w tej dyscyplinie. Jak to się jednak zaczęło? Jak znany pływak zapuścił korzenie w triathlonie?

Kamila Stępniak: Triathlon zacząłeś trenować na przełomie 2016/2017 roku. Doczytałam się, że jako nastolatek oglądałeś urywki z mistrzostw świata na Hawajach i to był jeden z powodów, dla których zdecydowałeś się na debiut w triathlonie. Zgadza się?

Paweł Korzeniowski: Tak. Oglądałem wtedy triathlon. Był jeden program, chyba na Polsacie i tam była wzmianka o triathlonistach. Zawsze podobały mi się ich rowery, które tam widziałem. Ja sam jeździłem na góralu i zawsze marzyło mi się, żeby przejechać się na takim rowerze – wyobrażałem sobie, że to musi być super jazda.

Taki rower to zupełnie inna prędkość, a można powiedzieć, że ja lubię prędkość. Myślałem sobie, że takie przejście z mojego górala na rower, taki jak te, to byłaby super rzecz.

KS: Jak więc było podczas pierwszej przesiadki na taki „szybki rower”?

PK: Od razu jechałem kilka kilometrów na godzinę szybciej. To było zupełnie inne sterowanie, inna pozycja niż na góralu. Miałem swoje wyobrażenia, wiadomo. Ale to już nie były szerokie opony, ciężki rower…

KS: Nie było żadnych obaw przed pierwszą jazdą, przed jakąś wpadką?

PK: Była jedna gleba, gdy wpinałem buty w pedały na szosie. Byłem wtedy jednak zmęczony i zapomniałem się wypiąć – na szczęście przy zerowej prędkości, więc nic poważnego się nie stało.

KS: Nieco odbiegliśmy od tematu inspiracji Hawajami, ale chciałabym jeszcze na chwilę do tego nawiązać. Podejrzewam, że nie masz w planach dostać się na kultowe mistrzostwa?

PK: Nie, nie. Zawsze marzyło mi się pojechać na Hawaje, ale to w formie samych wakacji, a nie udziału w triathlonie.

KS: Załóżmy jednak, że masz slota. Czy jeśli sportowiec z takim dorobkiem miałby wystartować na Hawajach, zrobiłby to dla zdrowia, dla zabawy, czy jednak postawiłby sobie ambitniejsze cele?

PK: Na pewno nie pojechałbym tam bez treningu. Jeśli wiedziałbym, że lecę na Hawaje na pewno wziąłbym się do trenowania. Może nie dla jakiegoś super czasu, ale żeby nie było też tak, że oddychałbym samymi rękawami na koniec biegu. Ja preferuję kończyć zawody na jakimś konkretnym poziomie, nie dla samego uczestnictwa.

Żeby zrobić całego Ironmana myślę nie byłby to żaden problem. Ale samo jego ukończenie nie dałoby mi takiej satysfakcji, jak ukończenie go w konkretnym czasie.

KS: Czyli już od pierwszych startów w triathlonie te cele były konkretne?

PK: Pierwszy start w Sierakowie to była czysta zabawa. Chciałem zobaczyć, jak takie zawody w ogóle wyglądają, jak się wychodzi z wody, jak wyglądają strefy zmian. Na rowerze uśmiechałem się, machałem do ludzi. Na początku był to raczej przejazd. Potem się trochę mocniej rozkręciłem, ale to nie było tak, że za wszystkie pieniądze ten wyścig był zrobiony.

KS: Jeśli chodzi o pływanie w wodach otwartych przed startem w triathlonie, to doświadczenie już miałeś. Nie było więc problemu z dopasowaniem pierwszej triathlonowej pianki?

PK: Pływałem wcześniej w zawodach open water Baltic Cup, więc nie. Problemów z wyborem pianki nie miałem.

KS: Skoro jesteśmy już przy piance zastanawia mnie jedno – trudniej ubiera się skórę pływacką czy piankę? Czy można to porównać?

PK: Na pewno w jakiś sposób można porównać. Chociażby, jak mieliśmy te stroje kosmiczne w 2009 roku, te poliuretanowe. Ubierało się je podobnie, jednak te typowo pływackie były zdecydowanie ciaśniejsze.

KS: Najdłuższy dystans w triathlonie, który ukończyłeś to olimpijka (1,5-40-10 km). Czy są plany na coś dłuższego?

PK: Miałem zakusy na połówkę, ale zweryfikowały to problemy z piszczelami, a dokładniej podejrzenia złamania okostnej. Stwierdziłem, że bieganie dla pływaków jest bardzo kontuzjogenne. Oczywiście problemy z biodrami, z kolanami, tutaj jeszcze te piszczele… Triathlon to tak nie do końca jest zdrowy, że tak powiem. Nie planuję na razie startów na dłuższym dystansie.

KS: Czy cały czas treningi triathlonowe rozpisujesz sobie sam?

PK: Tak. Kwestia treningów w tym przypadku to podobna zasada jak w pływaniu.

KS: Z pływaniem nie było problemów, na rowerze jeździłeś od dziecka. Widziałam, że największym wyzwaniem było bieganie. Jak więc pływak sam przygotowywał się do najtrudniejszej dla niego części triathlonowego wyścigu?

PK: Można powiedzieć, że za dużo nie trenowałem tego biegania, bo biegałem trzy razy w tygodniu. To okazało się jednak za dużo dla mnie, bo bardzo bolały mnie piszczele. Musiałem więc zejść do biegania dwa razy w tygodniu. Jednak po tylu latach, kiedy mięśnie były w odciążeniu, moje łydki musiały się do tego przyzwyczaić.

Na początku biegałem na samo przyzwyczajenie, bez długich dystansów. Zacząłem więc od tego, by przyzwyczaić mięśnie i stawy, do tego żeby móc biegać, bo jednak bolały mnie  kolana, biodra i piszczele, a nie chciałem tego robić za wszelką cenę. Nie o to w tym wszystkim chodzi.

KS: Nie konsultowałeś się więc z nikim w kwestii treningów?

PK: Nie, nie chciałem korzystać z rad innych. Przeczytałem jedną książkę – Biblię Triathlonu. Wiedziałem mniej więcej, jak trenować to bieganie, ale zdrowie mi nie pozwalało na takie obciążenia. Zacząłem od marszobiegów, potem zacząłem biegać po 5 km. Czekałem aż się zaadaptuję do tego wysiłku.

KS: Z tym bieganiem chyba już nie jest wcale tak źle… Startujesz w ten weekend w charytatywnym biegu PKO biegajmy razem. To start rekreacyjny?

PK: Tak, będzie to forma zabawy, a nie ścigania się.

KS: Może teraz skupmy się chwilę na pływaniu. W jednym z wywiadów wspominałeś, że wśród powodów, przez które zakończyłeś karierę pływacką był wiek. Jednak trzy lata później ponownie był znowu powrót do basenu. Co więcej, wypływałeś kwalifikację na igrzyska. Jednak więc ten wiek może wcale nie musi stanowić bariery nie do przeskoczenia?

PK: Tak. Wiek jednak sprawia, że muszę zwracać większą uwagę na regenerację, inaczej nie dałoby się w ogóle konkurować z 18-latkami. Dlatego też dużą uwagę zwracałem właśnie na regenerację i dostosowywałem swój trening do własnych potrzeb.

A że ja skróciłem dystans i zacząłem pływać 100 metrów [wcześniej 200 m, styl motylkowy – przyp.], to duże znaczenie miała siłownia, na której sam się prowadziłem. Do tego robiłem też inny trening w wodzie. Przestałem pływać kilometry i w zadaniach na treningu pływałem tylko 2-3 km w tygodniu.

KS: Jaka jest więc różnica w regeneracji? Tego, co było kilka lat temu, a teraz?

PK: Wcześniej byłem już po godzinie praktycznie byłem gotowy popłynąć znowu na super szybkim poziomie. Teraz jako starszy zawodnik to jest kilka godzin. Nawet po południu, jak się startowało w eliminacjach i później w półfinale, to już czułem jednak tą różnicę i że organizm nie jest tak wyświeżony. Regeneracja jest teraz na pewno dużo wolniejsza.

KS: W igrzyskach startowałeś już pięć razy. Czy będzie szósty raz? 

PK: A to nie wiem, jeszcze się zastanawiam. Jak będą chęci… Na razie wróciłem na siłownię. Ten rozdział nie jest definitywnie zamknięty, ale jest zbyt wiele zmiennych, by teraz pociągnąć temat dalej. Jestem tatą dwójki chłopaków, do tego jest praca, więc trening spada na trzecie miejsce.

To już jest teraz całkiem inna sytuacja. Mocno trenowałem do Tokio i bardzo dużo mnie to kosztowało. Moją rodzinę również. Wiele obowiązków przejmowała żona, co rzutowało później na relacje i nie było czasami kolorowo. Na pewno to były jedne z najcięższych przygotowań, jakie miałem.

KS: Jednym z Twoich celów na ten rok jest ustanowienie rekordu życiowego na 50 motylkiem, który aktualnie wynosi 23,70 s. Kiedy atak?

PK: Taki był cel w tym roku. Jednak były pewne problemy rodzinne, choroby. Jak ktoś choruje w domu, to potem trening schodzi na drugi plan. Nic za wszelką cenę.

KS: 20 lat treningów i startów na basenie, a potem koniec kariery… Jak głowa i ciało profesjonalnego zawodnika odbierają taką ogromną zmianę?

PK: To nie było łatwe. Myślę, że jakieś stany depresyjne mogły się pojawiać, bo jednak z takiego reżimu treningowego przejść na pracę i zupełnie inne życie… Można powiedzieć, że sportowcy w ogóle nie są przygotowywani do tego, by po karierze rozpocząć normalne życie.

Wielu sportowców ma tak, że czuje się odrzucona, już nie ma tych wywiadów, nie ma tych zawodów, nie ma harmonogramu dnia. Ja chciałem mimo wszystko trenować amatorsko, żeby zadbać o swoje zdrowie. Gdybym całkiem przestał się ruszać, na pewno jakieś schorzenia by się pojawiły. Raczej więc było to prozdrowotne, ale że ja lubię wyzwania, to wymyśliłem, że wystratuję w triathlonie.

KS: A propos przygotowań – prowadzisz szkółkę pływacką 5Styl. Kiedyś byłeś zawodnikiem. Jak to jest po drugiej stronie basenu?

PK: Bardzo lubię przygotowywać zawodników. Ja przekazuję swoją wiedzą w formie wideanalizy i treningu indywidualnego. U dzieci jest duży problem, że one szybko wchodzą do basenu i potem pływają. Raczej nie ma tam czasu na technikę i ćwiczenie poszczególnych elementów. Więc ja im pomagam poprawiać się na zawodach.

Mam też grupę dorosłych, które zapragnęły poprawić swój stan zdrowia lub startują w triathlonie i chciałyby poprawić swoje pływanie. Jest to fajne i przyjemne, na dodatek szybko widać u nich efekty. Daje mi to ogromną satysfakcję. Potem startujemy razem w zawodach na mistrzostwach Polski masters. Fajnie jest obserwować, jak poznają oni nowe środowisko.

KS: Ułatwiasz więc rozpoczęcie przygody z pływaniem. Co powiedziałbyś młodszym pokoleniom albo może rodzicom, by zachęcić ich do wyjścia na basen?

PK: Pływanie jest najstarszą dyscypliną sportu. Według różnych badań pływanie to najlepsza forma ruchu, bo rozwija całą sylwetkę, ponad 90% mięśni pracuje w wodzie, do tego rozwijamy obie półkule mózgowe, pracuje serca, układ krążenia. Tych korzyści jest bardzo wiele.

Do tego warto nauczyć się pływać dla samego bezpieczeństwa nad wodą. Często zdarza się tak, że dzieci chodzą na windsurfing, a nie potrafią pływać. Jeśli jest taka sytuacja, że odpłyną dalej, to mają strach, że wpadną do wody. Dlatego sama świadomość takiego skilla sprawia, że będąc nad wodą człowiek po prostu czuje się znacznie bezpieczniej.

KS: Dziękuję bardzo za rozmowę.

ZOBACZ TEŻ: Paweł Reszke: „Wiem, czym jest rywalizacja z najlepszymi AG na świecie”

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,814ObserwującyObserwuj
21,900SubskrybującySubskrybuj

Polecane