Tydzień temu wpadła w moje ręce książka o jakże wymownym tytule – sMENTOR QWA!
Czekałem długo na tę lekturę zapowiadaną jesienią zeszłego roku. Tak długo, że nawet zapomniałem, iż miała ujrzeć światło dzienne :-). To czekanie mogę jedynie porównać do cierpliwości jaką swego czasu musiałem się wykazać, aby zakupić „Wieżę Jaskółki’ Andrzej Sapkowskiego. Było warto czekać. Na obydwie pozycje.
Ta książka wpasowała się idealnie w czas i miejsce. Sam jestem w trakcie pewnego procesu rozwoju i znajduję w niej podpowiedzi, które pomogą mi podjąć właściwe decyzje.
Genialne słowo wstępne od Autora projektu, Ojca Dyrektora, Redaktora Dowbora oraz Joanny Skutkiewicz tworzą piękne preludium do tego, co znalazłem w środku. Delektowałem się na spokojnie treścią, aby jej smak został jak najdłużej.
sMENTOR QWA przedstawia historię 8 osób biorących udział w projekcie mentoringowym stworzonym przez Marcina Koniecznego – MKONa (znacie Gościa? :-)).
Wsłuchując się w relacje kolejnych autorów miałem wrażenie, że jestem na KOLOSACH, wielkim święcie pasjonatów przygód i ekstremalnych wypraw. Jak w kalejdoskopie zmienia się temat i sceneria. Każda cześć jest niesamowicie ciekawa, ale jednocześnie bardzo zróżnicowana. Wszystkie tworzą niepowtarzalną całość.
Znajdziecie tam nie tylko prawdy życiowe, o których często zapominamy, ale także poznacie historie, przy których trudno nie uronić łez wzruszenia lub zastanowić się nad szczęściem jakie mamy, że możemy robić to co robimy.
Uważam, że sMENTOR QWA powinna być obowiązkową lekturą dla wszystkich i mieć poczesną pozycję w domowej biblioteczce. Niekoniecznie w dziale sportowym.
Po przeczytaniu książki, główni bohaterzy nie są już anonimowymi triathlonistami. To ludzie, których warto poznać, czego każdemu z Was jak i sobie życzę.
Na końcu tej krótkiej recenzji pozwoliłem sobie przytoczyć kilka fragmentów, które głęboko przemówiły do mnie. Do rozumu i do serca.
Jeszcze jakiś czas temu do pewnych spraw miałam podejście zerojedynkowe: robisz coś na 100% albo nie robisz tego w ogóle. Przez to osiągałam super wyniki w tym co robiłam, albo wręcz przeciwnie poddawałam się w przypadku pierwszych porażek (nawet jeśli to były nieznaczące potknięcia).
Samokontrola – na samym początku warto sobie uświadomić, że z samokontrolą jest trochę jak z kobietami. Może wydawać ci się, że wiesz na ich temat bardzo dużo, ale w praktyce różnie z tym bywa.
Cokolwiek robisz, pamiętaj aby włączyć tego swoich bliskich i uzgodnić z nimi swoje plany.
Postaraj się spojrzeć na swoją pasję oczami swoich bliskich. Oszczędzi ci to wiele czasu i nieporozumień.
Ilona Celej Szostak.
– Mamo, a dlaczego tata nie je już z nami śniadań? – pyta nagle młodsza córka.
– Zje jutro – odpowiada Agata, mając nadzieję, że to wystarczy zamiast wyjaśnień.
Duch obecnych Świąt spogląda na Michała, który ze łzami w oczach patrzy na zmartwione dzieci i żonę. Chciałby pobiec i je przytulić.
Patryk Tempski.
Osiągnęłam swoje własne dno, ale po twardym lądowaniu zaczęłam konkretną, długą pracę nad sobą, która trwa właściwie do dziś. Oj, mozolna jest ta robota – budowanie siebie i swojego życia od nowa, ale połączenie sił własnych, pomoc terapeuty i wsparcia najbliższej przyjaciółki powoduje, że z każdym dniem, miesiącem, rokiem powstaje solidny fundament. Zaczęłam przypominać sobie, co przynosi mi ulgę, co sprawia przyjemność. Przecież to sport! Jak mogłam o tym zapomnieć i zasypać w sobie? Porzuciłam coś, co zawsze mnie kształtowało.
Jednak uwierzcie mi – nie da się zrobić tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Nie będzie tu żadnej równowagi, bo nawet jeśli zrobisz swoje, zaczynając dzień o piątej rano, a trening uda ci się zrobić w okienku w ciągu dnia, to popołudniu, zamiast cieszyć się z wolnej chwili spędzonej z dzieckiem, marzysz o tym, żeby już zakończyć ten dzień.
A więc o 22-giej, gdy świat już cichnie i układa się do snu, ja wychodziłam na bieganie. To opcja „Maksimum dla rodziny – minimum dla siebie’, bo gdzie tu czas na regenerację, gdy o piątej nad ranem trzeba grzać na basen? Ale nie marudziłam, a pomysłu „nie idziesz na trening’ w ogóle nie było, nie istniał w moim słowniku. Jednak im więcej tygodni treningów, tym większe zmęczenie i poczucie, że gdzieś w kołowrotku zaczynam się kręcić i nie ogarniam tak naprawdę nic, bo zaniedbuje czas dla rodziny, nie mam siły na poczytanie ulubionych książek czy wyjście do teatru lub kina. Nadchodził kryzys.
Trudno jest jednak pogodzić sport, a w szczególności triathlon, z życiem rodzinnym, tak aby panowała zdrowa równowaga. Zawsze coś ucierpi. Tak po prostu wygląda życie sportowca – amatora. Sztuką jest szukać i znajdować złote środki.
Po roku trenowania i sezonie startowym jestem bardziej świadoma tego, co chcę robić dalej, co mi sprawia w tym sporcie największą przyjemność. Gdy moja rodzinka stała się pełna, zmieniły się priorytety, ale to wcale nie znaczy, że chcę coś odpuścić – wręcz przeciwnie! Będzie to dla mnie kolejne wyzwanie logistyczne, któremu z chęcią stawię czoła. W końcu NIE MA NIE MOGĘ to nie tylko hasło – to sposób myślenia!
Marta Konarzewska.
Dziś nie sposób określić czy jestem triathlonistą, czy raczej biegaczem. Jedno wiem na pewno: jestem sportowcem. To słowo, które definiuje mnie jako człowieka, bo w pewnym momencie staje się kwestią stylu życia, poświęcenia kilku jego dziedzin i zmiany pewnych priorytetów. Ktoś zapytany „Kim jesteś? Odpowie, że bankowcem, inny że podróżnikiem – ja jestem sportowcem.
„Sport to zdrowie’ – któż nie słyszał tego powiedzenia? I owszem, jest ono całkiem prawdziwe, pod warunkiem, że sport uprawiamy rekreacyjnie. Zdrowo jest co kilka dni wyjść do lasu, żeby potruchtać godzinę lub dojeżdżać rowerem do pracy. Nam, sportowcom, takie rzeczy zdarzają się jednak rzadko.
Ci, którzy naprawdę coś osiągnęli, są dla nas kosmitami, tak jak i my jesteśmy poza zasięgiem wielu innych. To normalne. Dlatego ja staram się zawsze znaleźć kogoś, kogo mam szansę dogonić.
sMentor otworzył mi też oczy na coś innego: sport to tylko (i aż!) sport. Jest bardzo ważny – daje mi satysfakcję, spełnienie, radość i dumę z wyników, ale zrozumiałem, że jeszcze więcej tych samych uczuć dostarcza mi motywowanie innych do działania.
Marcin Krasoń.
Biegałem lub pływałem w wielu naprawdę ciekawych miejscach. Hongkong – na wyspie jest kilka parków wielkości metra kwadratowego, do tego gigantyczne różnice wysokości, w zasadzie brak jakiegokolwiek płaskiego odcinka.
Wietnam. W komunistycznym Wietnamie się nie biega – nie jest to sport w żaden sposób propagowany.
A w Gdyni… nie ma drugiego takiego miejsca do biegania jak Gdynia. Bulwar z widokiem na klify albo miasto. Podbieg na Płytę Redłowską – przez polankę albo ulicami. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni z życia.
Myślę, że po 3 latach nadal wiele przede mną, ale ubiegły sezon dał mi więcej niż dwa poprzednie. Co się zmieniło?
Po pierwsze ludzie. Na expo w Gdyni szedłem trochę z duszą na ramieniu – miał być tam ON – sMentor, Człowiek – instytucja. Słyszałem pogłoski, że ma dwa metry wzrostu, krzykiem kruszy skały, wzrokiem rozpala piece i wstawił wszystkie zdjęcia na Instagram. Słowem – takie skrzyżowanie Pani z Dziekanatu i Chucku Norrisa. To wszystko prawda, no może poza wzrostem. Wreszcie poznałem to całe towarzystwo i od razu po wyjeździe zaczęło mi ich brakować.
Michał Jeżewski
Odkąd pamiętam, dwie najważniejsze wartości, które kierują moim życiem, to rozwój i świadomość. Skąd to się we mnie wzięło? Zacznę od tego, że moi rodzice zajmowali się sportem. Mój tata był lekkoatletą, moja mama grała w piłkę ręczną. Rywalizacja sportowa była wpisana w działania od urodzenia.
Jeśli czegoś chcesz, to pracuj, a będziesz to miał. Droga do celu – praca – to najprzyjemniejszy element składowy życia. Tak jak podróż często ciekawsza jest od celu, do którego zmierzamy.
Spotkałem na swojej drodze wiele osób, które kompletnie nie wierzą w to, że aby osiągnąć w życiu jakiś cel, trzeba go sobie najpierw jak najdokładniej wyznaczyć, a następnie UWIERZYĆ w jego osiągnięcie. W każdej dziedzinie życia – w biznesie, sporcie czy w małżeństwie – receptą na sukces jest stały rozwój. Rozwój ten musi być dokładnie określony. Musimy wiedzieć, dokąd idziemy i kiedy możemy tam dotrzeć. Jeśli tylko dobrze zdefiniujemy cel długoterminowy, nieco łatwiej jest mierzyć się z szarą codziennością. I tak dzięki wizji podróży z rodziną na koniec świata, szybko wracam myślą do drugiej soboty października, kiedy to najlepsi triathloniści świata spotykają się na legendarnej Konie. Kiedyś na pewno tam pojadę jako zawodnik. Dlaczego w to wierzę? Bo właśnie taki cel postawiłem sobie na czterdzieste urodziny. Bo mam cele pośrednie i sukcesywnie je realizuję. To jedyna recepta na sukces.
Radek Buszan
Wiedziałem kim jest MKON, ale tylko z Internetu. Pewnego dnia, ulica Leśna w Olsztynie, biegnę z Madzią i Martą. Z naprzeciwka widzę Marcina, zasuwa chyba w tempie 3.20 na kilometr. Pytam dziewczyny, czy wiedzą kto to jest. To przecież jakby zbliżał się Tom Hanks w „Run Forest’! Mijam MKONa i z pełną powagą głośno mowie: Dzień dobry panie emkon.
MKON ostudził moje ambicje , pomógł mi znaleźć równowagę pomiędzy trenowaniem as rodziną. Sam ciągnie treningi jak koń, ale raczej nie namawia mnie do tego samego – przynajmniej do czasu, aż moje dzieci podrosną. Wytłumaczył mi, że fajny, mocny trening da mi również dużą satysfakcję, a przy tym ograniczy rodzinną logistykę, no i najważniejsze – zaoszczędzi pieniądze.
Medal zdobyty w Gdyni jest dla mnie bardzo cenny – to talizman zdobyty dużą wolą walki. Tym bardziej cenny, że później podarowałem go Małemu. Temu, który był w ciężkiej sytuacji, walczył o życie i wyszedł z tej walki zwycięsko. Medal – mała elektrownia mocy – zadziała i chyba będzie działać dalej; będzie dodawała mu siły w gorszych chwilach. Z tym medalem związana jest jeszcze jedna ważna historia.
Z Małym na pewno pobiegnę kiedyś maraton – ciągle czekają na niego wydrukowane numery.
Od 5 lat zmagam się ze swoim ciałem, głową i przeciwnościami losu. Po co? Po to, żebym umiał lepiej rozwiązywać problem natury firmowej, rodzinnej, koleżeńskiej. To działa! Problemy, które trzy czy cztery lata temu byłyby dla mnie nie do pokonania, dziś są do załatwienia w 10 minut. Sport pozytywnie przekłada się na wszystkie, dosłownie wszystkie płaszczyzny mojego życia. Cała rodzina uczestniczy w tym co robię.
Wojtek Suchowiecki
Przechlewo to urocza miejscowość. W miejscu, gdzie trasa biegowa zmienia się w drogę polną, miałem już serdecznie dość. Zaczynało się niewinnie, od jakiegoś delikatnego bólu łydki […]. Miałem dosyć. Po chwili dobiegam do nawrotu – punktu żywieniowego – a tam kibice i wolontariusze, którzy zamiast jak zwykle mnie podkręcać, zaczynają mnie wnerwiać. Oni krzyczą i dopingują, a ja prowadzę z nimi niemy dialog.
Chłopak: Jesteś wielki!
Przemysław: Sp…dalaj!!!
Kibic: Dasz radę!
Przemysław: Wal się!!!
Wolontariusz: Dobrze Ci idzie!
Przemysław: Chyba Cię pogibało, pewnie zegarka nie masz!
Największa trudność jaka mnie spotkała, to zbyt poważne traktowanie planu treningowego. Z perspektywy czasu wiem, że powinienem podjąć decyzję o zmianie planów startowych, ponieważ życie prywatne i praca nie mogły być zepchnięte na dalszy plan. Moja głupota polega la na tym, że nie potrafiłem albo nie chciałem zmienić planów.
Zaraz po wywrotce na rowerze upiłem się straszliwie. Trochę ze szczęścia, a trochę z przerażenia konsekwencjami, jakie mogły mnie spotkać. Przestraszyłem się, bo dotarło do mnie jak kruchy jest człowiek i to pomimo doskonałej kondycji fizycznej. Czasem wystarczy bardzo niewiele; czasem irracjonalny zbieg okoliczności powoduje tragedię. Na przykład taką, która wydarzyła się 14 września 2013 roku, a jest związana bardzo blisko z GARNKIEM MOCY. Ale to już oddzielna historia…
Przemysław Kozłowski
no cóż będę musiał zadowolić się taką wersją, nie mam takich chodów ja Wy ;))))))
@Arek – takie to już prawo Mistrza. Czasami musi trochę posmęcić 😉 @Plati- – pdf to tylko wersja robocza. Prawdziwa perełka to wydanie papierowe :-). Niezależnie od formy naprawdę warte przeczytania!
mam wersję pdf i w końcu muszę do tego zabrać….;) no to Susz zapowiada się superoowo 😉
Bodziu, pan Mkon już mi obiecał i nie omieszkał się przy tym trochę wymądrzać! Popatrz, jeszcze nie sprzedał pierwszego miliona książek a już zadziera nosek! :-))) Ładna zakładka! Będziesz szalał jak Cię znam! Odliczamy godziny…. :-))
Dzięki Arek. Pan emkon, to dobry adres :-). A propos Susza, to właśnie zakończyłem ostatnią długą zakładkę 65/8. Jest dobrze :-).
Bodziu, ale się najaralem na ,, sMentora’! Piękna recenzja! Zaraz atakuje Mkona, muszę ją mieć z właściwą dedykacją! Do zobaczenia Mordko jedna w Suszu ;-)))
Bodziu, ale się najaralem na ,, sMentora’! Piękna recenzja! Zaraz atakuje Mkona, muszę ją mieć z właściwą dedykacją! Do zobaczenia Mordko jedna w Suszu ;-)))