Maraton lub połówka IM oraz porzucenie palenia. Z tymi hasłami rozpocząłem blogowanie na tej stronie. Szast-prast i już w drugim sezonie mogę powiedzieć, że zadanie zostało wykonane. Tri jeszcze odkładam na potem, jak uda się opanować kraula. Do tej pory każde podejście do pływania kończyło się długotrwałym przeziębieniem. Więc maraton.
Dzięki wyrozumiałości, ba, nawet zachęcie bliskich, mogłem całe wakacje przygotowywać się do debiutu. Bardzo mi się to podobało. Zamieszkałem w lesie, po którym też latałem, dobrze jadłem, dużo odpoczywałem, a w pozostałym czasie kombinowałem, co by tu jeszcze fajnego… Ech, życie profi… Z trudniejszych spraw to uzupełnianie zapasów, innych niż tych dostępnych na wiejskim targu. Wtedy wyprawiałem się do najbliższej aglomeracji, czyli Piotrkowa Tryb i rozpytywałem „gdzie tu macie sklepy ze zdrową żywnością?’ No i kierowali mnie do Rossmanna :-). A tak się porobiło, że przy okazji odfajkowania, objawiła się coraz mocniejsza odkrętka w stronę dobrego i zdrowego. Nie, żeby mocna korba, ale już np. wciąganie gorących kubków albo odwiedzanie McDonaldsa budzi moje współczucie.
W pierwszym wpisie założyłem, że zmieszczenie się w 4 godzinach byłoby wręcz moim sportowym osiągnięciem. A im bliżej startu, tym bardziej poprzeczkę podnosiłem. Po jakichś próbkach na krótszych kawałkach, wg danielsowskich papierów 3:30 miałem jak w banku. Sam Daniels zaleca, żeby na ostatnim etapie przed startem nieco wyluzować, wręcz poczuć, że za mało biegamy. No i świetnie, czułem to. A nawet z tym wrażeniem woziłem się już od dawna. Średni kilometraż z 18 tygodni programu to ledwie 39km, ale za to przebiegi sierpniowe, czyli w szczycie przygotowań, wynosiły ładnych 60km. Tak czy siak „Program dla chcących ukończyć maraton’ został zrealizowany. 14 września byłem gotowy.
No i poleciałem po naszym Wrocku. Oj, spory ci on jest. Chciałem przebiec negative split. Po mojemu to po kolei wszystkie trzy zakresy, jakie znam: przyjemnie lekko, przyjemnie trudno, przyjemnie w cholerę trudno. Plan zaczął się realizować z niejakim wyprzedzeniem. Znaczy w cholerę trudno zaczęło się zanim pomyślałem o przyspieszeniu. A jak przyszła na to pora, to zaprzątnięty już byłem drewnianymi nogami, wypatrywaniem wody, kolejnej tabliczki kilometrowej albo innego zbawienia. Fajnie pomagali załoganci punktów z wodą i bananami. No nie mogłem się zatrzymać choćby na moment, kiedy wolontariuszka biegła z kubkiem wody, bylebym nie tracił czasu przy stole. Thanks. Na początku, o 9.00 było w sam raz. Potem tylko cieplej. Ale co 2,5km było coś dla ochłody. Od połowy trasy przyjmowałem na klatę całe wiadra wody, a pomyśleć, że na pierwszych punktach spryskiwałem się delikatnie, żeby nie zachlapać okularów albo zegarka 🙂
A co ze ścianą? Jeszcze nie tym razem. Jakoś mi się przesmyknęło. Ale liczyłem na trochę więcej; miałem przyspieszać, a z trudem udało się nie przejść do marszu. Jeszcze na 30km zrobiłem sobie remanent członków i głowy, zebrałem do kupy i… No i nie dało rady. Chwilę potem zaczęły się atrakcje Starego Miasta z brukiem, szynami i zakrętasami. Podeszwy już mnie paliły na maksa. Wprawdzie w kapciach bliskich naturalnym fajnie się lata, ale nie na kostce. Tempo siadło do 5:30. No to zgadzałoby się. Ledwie ukończyć – tak. Na łamanie trzeba jeszcze popracować. Dopiero przed metą, już wśród drzew alei dojazdowej do stadionu moc jakby wróciła, znowu rządziłem swoimi nogami. Znowu mogłem przyspieszyć, ale wcale tego nie potrzebowałem. Spływała na mnie wielka błogość. A może to wzruszenie? Czułem się jak dziecko, które mogło być zmiażdżone przez królewską potęgę. Niechbym tylko mocniej podskoczył. A teraz? Wielki Dystans stopniał do Ostatniego Kilometra, potem ostatnich metrów. Pik i 3:39:23. Wygrałem? Przegrałem? Właściwie to chyba stanęło na remisie.
I to by było na tyle. Dzięki. Aaa, i życzę wszystkim uprawiającym ukochaną dyscyplinę, żeby nie mówili że to cierpienie, łzy i wyrzeczenia, że to musi boleć, albo – że nikt nie mówił, że będzie łatwo i takie tam. Ja Wam mogę powiedzieć, że teraz jest najlepiej.
Super wynik! i bez papierosa – tak trzymać.
Arek, musze ci powiedziec ze jak zobaczylem ten plan to sie przestraszylem. Powiedzialem tylko, ze skoro wylosowalem miejsce w maratonie, to chcialbym go ukonczyc, a tu taaaaakie objetosci, powtarzam, jak dla mnie. Oczywiscie facio zna mnie b. dobrze i dokladnie wiedzial i widzial na co mnie stac i w jakiej jestem kondycji!!! Ja chcialbym sie tylko dowiedziec, czy ktos z AT juz sie w cos takiego bawil i jesli tak, to z jakim skutkiem?…a jesli dzieki temu poczujesz kiedys moj oddech z tylu, to tym lepiej, boj sie chlopie….:))
Piotruś, cieszę się z Twojego samopoczucia mimo takich objętości! Ba, nawet trochę zazdroszczę! Na dzień dzisiejszy z pewnością mój aparat mięśniowo-więzadłowy za cholerę by takich nie podołał! Nie chce też podważać kompetencji Twojego trenera, mam tylko nadzieję, że bierze pod uwagę Twój staż treningowy, bazę i wiek ! Wiem też, że kto ,,wolniej jedzie dalej zajedzie’. Tak mi mówiła moja babcia… 🙂 I jeszcze jedno….te uwagi są podyktowane tylko i wyłącznie troską o przeciwnika z mojej ,,fali’…. 🙂 Przecież coś deklarowaliśmy sobie!!!
Z kolei u Ciebie Piotr, 6x w tygodniu to trochę jazda bez trzymanki. Chcesz za dużo w za krótkim czasie….otoz drogi trombalski, problem w tym, ze ja nie chce i sam na taka jazde nigdy bym sie nie zdecydowal. Wykonuje plan, ktory rozpisal mi znajomy, do ktorego mam (pelne) zaufanie, zreszta wyniki jego i wyniki jego podopiecznych mowia same za siebie. Jak sie 2x poskarzylem, ze za duzo i ze obciazenia sa 'mega’ to mi powiedzial, ze to w ogole nie sa obciazenia…….Na szczes wczorajszymi 18 km zakonczylem przygotowania i teraz czekam cierpliwe na start, zobaczymy co bedzie. Pozytwne jest to, ze mimo takiej dawki kilometrow czuje sie wysmienicie i patrze z optymizmymem w przyszlosc pzdr :))
Na codzień (znaczy co drugi dzień 🙂 biegam dla przyjemności (a starty dodatkowo mogą dawać satysfakcję). Mój 'najdłuższy long’, jak gdzieś niżej pisałem, miał 31km. Gdyby miało to być więcej, albo częściej niż ze dwa razy przed maratonem, uznałbym za zarzynanie. Przyjemnie biega mi się 10-20km. Tym sposobem nie uskłada się za wiele w tygodniu. A w literaturze fachowcy określają procentowo udział długich wybiegań, podobnie jak progów czy interwałów, w kilometrażu tygodniowym. Wobec tego nawet 30km to w moim przypadku już eksces. Z kolei u Ciebie Piotr, 6x w tygodniu to trochę jazda bez trzymanki. Chcesz za dużo w za krótkim czasie; mówi o tym progres na połówce. Arek mówi, że przy-ginasz, a ja się boję, że już prze-giąłeś. Za 10 dni na pewno będzie dobrze, tylko nie przepłacaj zdrowiem
Piotruś, to ładnie przyginasz!!! Co do tych długich wybiegań są różne szkoły trenerskie. Niektórzy twierdzą, że najdłuższe wybieganie nie powinno przekraczać 25km, inni, określają to w czasie do 2,5h. A niektórzy twierdzą, że zjawisko ,,ściany’ zachodzi dlatego, że nie ma w treningu wybiegań dłuższych niż 35 km i dlatego je zalecają! Tylko to wszystko kierowane jest do biegaczy a jak w tym rozłożyć ma trening triatlonista to już inna para kaloszy… nie wspominając już o takich dziadkach jak my ze śmiesznym stażem treningowym…
….Ciekaw jestem jakie miałeś najdłuższe wybieganie przed maratonem? no wlasnie ciekawa sprawa z tymi wybieganiami. Na mojej 'rozpisce’ najdluzsze wynosilo 24 km. Bylem troche zdziwiony, ale moj opiekun powiedzial, ze tak bedzie lepiej. Dla jednego dlugo to 15 dla innego 30 km?? Dla informacji, moje dzienne 'pensum’ wynosi 17-20 km. Raz szybciej, raz wolniej, raz podbiegi, raz interwaly, ale nigdy nie mniej niz 17km, najdluzej 24 km, 6x tydzien. Jaki bedzie wynik dowiem sie juz za 10 dni, na polowce poprawilem sie o 25 min!!!!
Gratulajce- 3:39 to naprawde swietny wynik zwlaszcza ze z tego co czytalem temperatura raczej nie pomagala.
@Arek – pierwsze podejście do longa zakończyłem na 23km w sklepie. Dochodziłem do siebie przez kwadrans i potem jeszcze 10km. Było 30 stopni, a miałem 1 bidon. Tego nie polecam. 3 tygodnie przed startem w luzie 5:20 przeleciałem 31km. @Grzegorz – pamiętam (pierwszy na trasie AT member), zdrowia! @Bogusław – no właśnie: myślałem, że zacząłem na mocnego splita, luźno. Bo wg tabelek powinienem dać radę 4:50. Jednak to prawda, że warunkiem jest solidniejszy kilometraż ustawiony pod maraton.
Z opisu wynika, że nie było tak źle i poszło w miarę gładko. Myślę, że na pewnym poziomie wybiegania, to nie dystans stanowi opór, tylko czas (czytaj tempo) jakim się go pokonuje. Przy dłuższym wybieganiu (jesień, zima), na wiosnę wygrasz ;-).
Brawo….spotkalismy sie na 3 km:):) gratuluje mnie sie nie udalo z bowodu kontuzji….i zycze ci nowych rekordów..chociaz sam zobaczysz ze z twoim wynikiem to kazde 5-10 minut to czasami rok treningów:):) ale obym sie mylił:):)
Zdecydowanie wygrałeś! Piękny wynik! Zwłaszcza, że jak na maraton kilometraż nie był objętościowo zbyt wielki. Poza tym dodatkowo wygrałeś z fajami i tu też należy się szacun! Ciekaw jestem jakie miałeś najdłuższe wybieganie przed maratonem? Sam będę się niedługo męczył! Coś mi się wydaje, że w przyszłym roku ,,pokozaczysz’ w tri 🙂
Gratuluje, 3:39:23 biore w ciemno! To chyba najszybszy trombalski jakiego znam :)))