Pierwsze zawody pod szyldem IM w Polsce za nami. Jak było? Pod wieloma względami bardzo dobrze, ale nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej. Zarówno pod względem sportowym jak i organizacyjnym. Postaram się spleść oba wątki w mojej relacji. Ponieważ zależy mi na tym, aby impreza była wzorowa, będę się trochę „czepiał”, bo jestem z zawodami w Gdyni związany emocjonalnie. I właśnie dlatego stawiam im bardzo wysoką poprzeczkę. Nie do końca też utożsamiam się z przekazem typu „nie mamy się czego wstydzić, bo za granicą bywa gorzej”. Tym gorzej dla nich, a ja chcę, że w Polsce było najlepiej.
Sportowo plan był prosty – nie wystartować gorzej niż w Suszu, a w bardzo sprzyjających warunkach powalczyć o lepszy wynik. Z uwagi na długość dobiegu do T1 i samą długość strefy zmian było to od początku trudne. Czas o jaki ew. mogłem się poprawić wg moich szacunków, niwelowany był właśnie przez dłuższą strefę. Nie skupiałem się zatem na wyniku na mecie, a bardziej na wynikach poszczególnych konkurencji. Chciałem popłynąć zdecydowanie lepiej i liczyłem na niewielką poprawę na rowerze. Bieg jak zawsze jest dla mnie wielką niewiadomą i dopiero w trakcie jestem w stanie ocenić, na ile mnie tego dnia stać. Po tygodniowej regeneracji po zawodach w Suszu, lipiec był dosyć pracowity, o czym już częściowo pisałem w relacji z Fuerty. W sumie w lipcu przebiegłem 150 km, przejechałem na rowerze 1030 km i przepłynąłem 21 km. Nie dawało to zbyt dużej nadziei na znaczną poprawę w pierwszej i ostatniej dyscyplinie zawodów, ale liczyłem, że wylany na rowerze pot nie poszedł na marne. Zdecydowanie pod koniec miesiąca czułem przyrost siły, co nastrajało mnie pozytywnie przed czekającą mnie w Gdyni walką z wiatrem.
Zanim jednak przyszło mi mierzyć się z własnymi słabościami z wielką przyjemnością razem z Anią i Mikołajem w grupie przyjaciół, mogliśmy dopingować startujących w sobotę na dystansie sprinterskim. A byli wśród nich m.in. TriMama, którą wraz z Pawłem i ich wspaniałymi dziećmi mieliśmy okazję poznać dzień wcześniej na wspólnej kolacji (jesteście Wielcy!), Professore i Olek Łakomski pobudzający się przed IM Kalmar, Ojciec Redaktor po górskim obozie sprawdzający nogę przed głównym startem w IM Vichy i wreszcie niezniszczalni (pod każdym względem!) Robert, Krzysiek i Maciek czyli Euco Team. Tego dnia po raz pierwszy poczułem dreszcze na całym ciele, kiedy przy dźwiękach energetyzującej muzyki, w tłumie kilkuset osób obserwowałem z plaży start przyjaciół. Gorące powietrze, palące słońce i temp. 35 stopni Celsjusza stanowiły największe utrudnienie dla zawodników tego dnia, a jak do tego dodamy gorącą atmosferę stworzoną przez tysiące kibiców na trasie, to warunki były iście piekielne. Wszyscy szczęśliwie dotarli na metę w dobrym lub bardzo czasie, a nam, kibicom, którzy swój start mieli dnia następnego z godziny na godzinę serca zaczynały bić co raz szybciej. Z emocji, z lęku, z wrażenia, z radości…
Ale zanim dzień się skończył czekały nas jeszcze odprawa techniczna z „pasta party” i wprowadzanie rowerów do strefy zmian. I w tym miejscu po raz pierwszy musiałbym zrobić dużą dygresję, zgłaszając swoje uwagi organizacyjne, ale się powstrzymam… w tym miejscu. Ponieważ obiecałem, że będę się „czepiał”, to słowa dotrzymam. Na końcu felietonu będą moje uwagi. Każdy sam zdecyduje, czy chce je przeczytać, czy skończyć lekturę wcześniej. Zanim nastał świt, pogoda zmieniła się diametralnie, nad Gdynią przeszła ulewa i temperatura obniżyła się do ok. 20’C. Ten deszcz nadwyrężył moją psychikę przed startem najbardziej (zaraz po nim… ale o tym na końcu). W drodze na plażę spotkałem Daniela i Leszka, czyli moich krajanów z Podbeskidzia. Nie był to chyba przypadek i jak się później okazało, nie ostatnie nasze spotkanie tego dnia. Minuty zaczęły uciekać coraz szybciej, emocje były coraz większe. Przelatujący nad plażą samolot z logo zawodów pamiętam jak przez mgłę, zresztą z chmur się wyłonił i w chmurach zniknął.
Falowy start pływania to bardzo dobry pomysł, a belka przy wejściu do wody rozpoczynająca odmierzanie czasu dla każdego zawodnika dopiero po jej przekroczeniu to nowość w Polsce. Nie pomogło mi to jednak zbyt wiele, ponieważ nie wykazując się sprytem startowym i biorąc sobie zbyt bardzo do serca słowa prowadzącego, żeby stanąć z tyłu jak się nie jest dobrym pływakiem, stanąłem za bardzo z tyłu. Efektem tego było to, że wchodząc do wody, jako chyba czterysetny z kolei, nie mogłem ani płynąć ani biec – taki tłum brodził przede mną w płytkiej wodzie. Żeby wystartować musiałem obejść i potem opłynąć szerokim łukiem od zewnętrznej pierwszą falę nadal idących maruderów. Inni pływający słabiej nie stanęli z tyłu i tak musiałem kluczyć i lawirować pomiędzy nimi szukając swojej drogi do celu… czyli statku. Kierunek miałem obrany idealnie. I tak płynąc małymi zygzakami i dodatkowo pokonując połowę odległości między czerwonymi bojami, a statkiem wyszło mi łącznie 2100 m pływania na wydawać by się prostej trasie. Masakra. Zajęło mi to ponad 40 minut. Strata do w miarę idealnego pływania pod kątem nawigacji (nigdy nie jest idealnie) to w moim przypadku ok. 3,5-4 minuty. Wymierzenie trasy było dobre, bo znam takich, których zegarki pokazały 1900 m. Zazdroszczę im.
Wybiegając z wody spostrzegłem, że w tym samym czasie etap pływacki skończył Leszek. I tak przez parędziesiąt metrów biegliśmy obok siebie, wymieniając uwagi na temat tego, jak na „dobrze poszło”. Dobieg do strefy zmian i sama strefa to w przypadku T1 było 800 m (w przypadku T2 sama strefa to 400 m). W T1 i T2 straciłem łącznie ponad 9 minut i na pewno nawet przy takich odległościach jest pole do poprawy. Sama strefa w mojej ocenia pozostawiała wiele do życzenia tym bardziej, że nie miałem szczęścia jak PRO czy kobiety wbiegać do niej, kiedy była praktycznie pusta.
Niestety startując w ostatniej fali także na trasie miałem przed sobą setki rowerów jadących jeden za drugim (w mniej lub bardziej obowiązkowych odstępach, ale inaczej się nie dało), a że plan na rower miałem jak na mnie ambitny, to zmuszony byłem praktycznie non stop jechać prawą stroną wyprzedzając innych. Nie wiem czy ten fakt przyczynił się do tego, czy trasa była źle wymierzona, ale długość odcinka rowerowego, jaką pokazał mi Garmin, to 91 km (znam relację innych o nawet większych przekroczeniach). W tym miejscu popieram w 100% mokon’a, że jako startujący oczekuje przede wszystkim dobrze zmierzonych tras (nie tylko niedomierzenie jest istotnym problemem), co w tri jest dość dowolnie traktowane, a w wynikach końcowych każdy czas i wynikająca z tego średnia prędkość są dostosowywane do dystansu wzorcowego (najlepsze oficjalne średnie z roweru mają w związku z tym startujący w Sierakowie) – i tak pomimo tego, że przejechałem najszybsze 90 km (91 km) w moim życiu ze średnią prędkością 34 km/h (90 km poniżej 2h40’), to nie wiedziałbym tego, gdyby nie własny pomiar, bo w oficjalnych wynikach moja prędkość to 33,48 km/h. A ponieważ my amatorzy walczymy ze sobą i urwanie nawet minuty, czy poprawa średniej o 0,5 km/h jest źródłem satysfakcji, to fakt wymierzania tras jest dla mnie także kluczowy.
Oczywiście nie wiem, w jakim stopniu mój wynik na rowerze jest lepszy, dzięki temu, że musiałem wyprzedzać masę ludzi na trasie, często po kilkanaście i więcej rowerów jeden za drugim i dzięki temu korzystając ze strefy podciągania było łatwiej. Jednak trzeba zaznaczyć, że klasyczny drafting z peletonami, jak opisywano w ub. roku, nie był problemem zawodów, choć oczywiście osób draftujących trochę było. Niestety, piszę z żalem, pewni zawodnicy, którzy powinni być przykładem dla amatorów dobrego przykładu nie dawali. Rower, jak już pisałem, pojechałem na granicy swoich obecnych możliwości, dając z siebie wszystko, pomijając może pierwsze 10 km, na których miałem jechać spokojnie. Generalnie nie mając pomiaru mocy, trenuję i startuje wg stref HR. Ostatnie 10 km roweru, które wg założeń miałem już odpuścić, pojechałem bardzo mocno (choć częściowo z wiatrem) osiągając średnią ok. 38 km/h na tym odcinku. Zmęczone nogi dały o sobie znać na biegu. Tradycyjnie już na 2 km złapał mnie kurcz mięśni lewego uda, a słońce, które wyszło zza chmur nie pomagało. Zmęczenie i temp. ok. 30’C szybko doprowadziły tętno powyżej tego, z jakim biegam i już wtedy wiedziałem, że szybciej niż w Suszu nie pobiegnę. Nie byłem odwodniony i nie brakowało mi kalorii, bo na rowerze żywienie było zgodne z planem i optymalne dla tych warunków, a w czasie biegu także regularnie się nawadniałem i połknąłem nawet wyjątkowo dwa żele.
Będąc w połowie pierwszego okrążenia zacząłem zbliżać się do sylwetki, która wydawała mi się znajoma, choć nie do końca wierzyłem w to, że zbliżam się do kogoś kto w tym roku prawie złamał 4.30 na połówce. A jednak to była prawda. To był Daniel. Był na swoim drugim kółku, ale przeżywał gorsze chwile. I tak przez kolejne 1.5 okrążenia zanim Daniel nie skierował się na metę, biegliśmy razem moim tempem. W milczeniu. Cierpiąc jak setki innych osób na trasie. Zaczynając ostatnie okrążenie miałem dziwne wrażenie, że bez tej milczącej obecności będzie mi trudniej. Na szczęście na całej trasie biegowej tysiące osób dopingowało wszystkich w tym mnie. Wiele razy słyszałem swoje imię z ust nieznajomych (chociaż biegnąc bez okularów niczego nie mogę być pewny). Kibicowali oczywiście także najbliżsi, czyli Ania i Mikołaj, tworząc najgłośniejszą grupę z Iwoną Sachańbińską&daughters! W innym miejscu blisko mety mogłem liczyć na doping Artura i Olka.
Wbiegając na zielony dywan dostaje zawsze dodatkowego zastrzyku energii, co jednej strony jest fajne, bo pozwala dobrze zafiniszować przed wspaniałą publicznością ale z drugiej sprawia, że ta, jedna z najwspanialszych chwil zawodów, szybko mija. Muszę przemyśleć to przemyśleć następnym razem. Przed metą pomimo wyraźnie zmienionego przez wysiłek wyglądu zostałem rozpoznany przez Ojca Redaktora czyli Ojca Spikera zawodów i po przybiciu piątki pozostało już tylko przekroczyć metę. I robiąc to zaliczyłem klasyczny zonk – gdzie była meta? W bramie z zegarem czy dalej w bramie prowadzącej do strefy regeneracji?! Bo to w tej drugiej zobaczyłem belkę. Trasa biegowa wg mojego pomiaru miała 21 km i pokonałem ją o kilka sekund na km gorzej niż w Suszu.
Czas na mecie 5h24’09” był o ponad 4 minuty gorszy niż w Suszu, ale odliczając połowę strefy sportowo porównywalnie – wolniejsze, bo dłuższe pływanie, szybszy rower (choć o 1 km dłuższy – w Suszu idealnie 90 km) i słabszy bieg (także 21 km). Okazuje się, że nawet przy tak długiej strefie miałem szansę powalczyć o lepszy wynik. To nastraja mnie optymistycznie przed następnym sezonem. Ostatnie dwa lata treningów dały mi bardzo dużo, ale nadal jest to budowanie bazy, której nie miałem. Dwa lata temu, kiedy debiutowałem w triatlonie na dystansie ½ IM w Gdyni, do mety dotarłem po prawie 5h59’. Teraz o ok. 35’ szybciej. Czy uda mi się w perspektywie kilku lat złamać 5h w ½ IM? Dzisiaj powoli zaczynam wierzyć, że jest to kiedyś możliwe, choć nadal bardzo, ale to bardzo trudne i być może nigdy tej granicy nie przekroczę.
Kiedy ja i wiele innych osób uzupełniało utracone płyny i kalorię w strefie regeneracji, zawody trwały dalej i wiele osób było nadal na trasie. Atmosfera jaką stworzono tym, którzy z różnych względów przybiegali na metę znacznie później była fantastyczna. Jasiek Mela wbiegający na metę razem z Piotrem Netterem czy aplauz jaki zgotowano ostatniemu zawodnikowi na mecie to są obrazy, które zostaną ze mną na długo.
Epilog
„Spisek sinic”
A teraz zgodnie z obietnicą moje uwagi, które być może są nie istotne dla innych, być może dyskusyjne, ale dla mnie ważne. Nie zgadzam się z opinią, że my Polacy nie potrafimy się cieszyć tylko narzekamy nawet jak jest dobrze. To jest rodzaj manipulacji, który ma uciszyć wszelką krytykę, a uważam, że nam wszystkim powinno zależeć na jak najwyższym poziomie naszych imprez i każdy szanujący się organizator powinien z otwartymi ramionami takie uwagi przyjmować. Nawet z pozoru błahe.
Pewne zdarzenia, które „lekko” wytrąciły mnie z równowagi, także psychicznej, określiłem sobie mianem „spisku sinic”. Pierwszy raz sinice zaatakowały w strefie zmian jeszcze przed startem podczas wstawiania rowerów do strefy. To pod ich zniewalającą mocą wymyślono zapewne, że do strefy zmian można wchodzić tylko i wyłącznie z dwoma workami na rzeczy, usprawiedliwiając to dbaniem o porządek. Idziesz z plecakiem, to nie wejdziesz. Takie cuda ogłoszono na odprawie. Pierwszy raz z takim czymś się spotkałem i było to mówiąc eufemistycznie irytujące. Czy obawiano się, że większość z nas to złodzieje, którzy w tych plecakach wychodząc wyniosą innym bidony, kaski i buty? Pomijając zawody w Polsce, gdzie takich obostrzeń nie ma, to będąc na IM w Kopenhadze i Majorce takich rozwiązań organizacyjnych też nie widziałem. I nigdzie z tego powodu nie było bałaganu w strefie. A jeśli organizator ogłasza, że w strefie można zostawić tylko rzeczy związane ze startem, to bez problemu można przejść po zamknięciu przez strefę, usunąć wszystko co niedozwolone, a na drugi dzień osoby, które zgłoszą się po ich odbiór dostają żółtą kartkę w strefie zmian.
Proste, ale wymaga zaangażowania organizatora. A tak lepiej jest zakazać tego, co normalne i zamiast ukarać być może 5% bałaganiarzy, to robi się wariatów ze 100%.
Jeszcze większe zaskoczenie przeżyłem dnia następnego, kiedy rano przed startem nie chciano wpuścić nikogo do strefy z workiem białym tzw. depozytowym – workiem dostarczonym przez organizatora! To, proszę wybaczyć, był dla mnie szczyt braku wyobraźni. Opuszczając strefę widziałem, jak wchodzący do niej znany z ciętego humoru i nieograniczonej fantazji sam Marek Strześniewski nie mógł zrozumieć tego „żartu”. Wyobraźmy sobie taką sytuację – zawodnik idzie na start sam, w worku depozytowym ma rzeczy, które chce jeszcze zostawić w strefie i takie, które chce mieć ze sobą przed i po stracie (o plecaku biedak nawet nie może pomarzyć, więc idzie z ciężkim workiem uwieszonym na sznurku na ramieniu) – załóżmy, że oba worki na rzeczy „mokre” i „suche” jak je opisano ma już w strefie w jakże wszystkim znanych koszykach – jak zawodnik wniesie swoje rzeczy do strefy? To co się działo przy wejściu przed startem, to była komedia godna Monty Python’a. Wg mnie nie tędy droga. To przede wszystkim zawodnikom ma być wygodnie, a nie organizatorom.
Przede wszystkim jednak mam uwagi do samej strefy zmian – zapisując się na zawody pod szyldem IM oczekiwałem standardu, jaki to ze sobą niesie (przynajmniej tak mi się wydawało, że to standard, który IM wymusza), czyli wieszaków na worki „bike” i „run”, namiotu do przebrania się i w związku z tym dużo miejsca w samej strefie przy rowerach i swobodnego się w niej poruszania. Zamiast tego był ścisk i w T1 musiałem bardzo uważać, żeby samemu nie zostać stratowanym w trakcie zdejmowania pianki (miałem miejsce od środka), a potem nie przejechać rowerem innych wybiegając ze strefy. Koszyki były tak gęsto rozmieszczone pod rowerami, że nie mogłem w T1 zdjąć swojego roweru z wieszaka, bo tylne koło było zablokowane przez koszyk z naprzeciwka – musiałem go, mówiąc brutalnie, wykopać lekko w stronę alejki inaczej roweru bym nie zdjął. Rozumiem, że nie było miejsca, bo zwiększono limit zawodników do 2000, a Skwer Kościuszki z gumy nie jest. A dobiegają nas głosy, że w przyszłości organizator chce zwiększyć ilość startujących do 4 tys. – czy wtedy strefa będzie piętrowa? Oczywiście żartuje, ale chciałbym dowiedzieć się, czy planowane są zmiany funkcjonowania strefy w kolejnych latach? Czy koszyki i dwa worki to będzie standard zawodów w Polsce? Nie ukrywam, że opisane wyżej detale nadwyrężyły moje emocje przed startem. Oczywiście to co dla mnie było irytujące, dla innych mogło być nieistotne czy wręcz pożądane. Dla ścisłości nie mam nic przeciwko koszykom (ale wtedy po jakiego diabła worki, w których trzeba wnosić rzeczy?), jeśli jest na nie dużo miejsca. Jednak po IM oczekuje innego standardu i tyle.
Kontynuując temat mojego czepiania się, nie mogę nie wspomnieć o odpływającym statku, który jako jeden z czynników pozbawił mnie możliwości walki o lepszy wynik i stał się najczęstszym tematem rozmów na mecie. To zapewne także wina sinic i to one również zablokowały drogę komunikacji telefonicznej i radiowej przez co stojący na plaży Ojciec Dyrektor nie otrzymał żadnych informacji na ten temat, pomimo tego, że fala startujących za falą zaczynając od PRO, mierzyła się z tym zjawiskiem. Dlatego nie przyjmuje takiego tłumaczenia, że nic się nie stało, że bywa, że statek odpływa, to nie nasza wina. To, że odpłynął nie – to wina kapitana czy innego majtka, który statek kotwiczył, ale fakt, że nie było komunikacji chociażby pomiędzy asekurującymi na kajakach ratownikami/wolontariuszami, a prowadzącym, to już wina organizacji. Jak będę chciał wystartować na zawodach z odpływającym statkiem to się zapiszę na Triatlon Karkonoski. Oprócz artykułu Łukasza na AT nie widziałem chociażby komentarza organizatora w związku z tym zdarzeniem. Poza tym trasa pływacka była dobrze oznaczona, boje gęsto ustawione i dobrze widoczne choć przy większej fali byłby problem i wtedy statek jest wybawieniem dla słabo nawigujących jak ja. Niestety ostatnia bojka przed wyjściem z wody opływana prawą ręką nie była dobrze widoczna, bo wymyślono, że dla odróżnienia jej od innych opływanych lewą ręką zamiast stać będzie leżeć – super, z plaży było widać świetnie, z wody już nie. A wystarczyłoby, żeby była czerwona lub pomarańczowa a nie żółta i mogłaby spokojnie unosić się pionowo na powierzchni.
I ostatni, tym razem bardziej istotny, temat organizacyjny czyli trasa rowerowa. O niej napisano i powiedziano już chyba wszystko i każdy łącznie z organizatorami chciałby jej zmiany. Jest na to duża szansa i być może już w przyszłym roku będziemy się mogli cieszyć z nowej 90-km pętli w Gdyni za co mocno trzymam kciuki. Organizator się o to stara i dopiero marka IM otworzyła nowe możliwości. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy z tego jak trudne są rozmowy z władzami miast i policją podczas wytyczania trasy kolarskiej. Każdy wie, że na obecnej jest wąsko i niebezpiecznie i nie nadaje się ona dla takiej ilości zawodników. Kilka razy w czasie zawodów byłem świadkiem wielu granicznych sytuacji i sam raz o mało nie zostałem zepchnięty z drogi.
A na koniec uwaga dot. zdarzenia, które z mojego punktu widzenia było bez znaczenia i nie chciałem o tym pisać, ale ktoś uświadomił mi, że to, jak o tym myślę, to błąd. Jest bez znaczenia ponieważ z doświadczenia wiem, że niczego dobrego nie mogę się spodziewać. Tak było dwa lata temu i tak samo było teraz. I nie ważne, że na IM w Kopenhadze było równie źle. Kiedy byłem przed pierwszymi swoimi startami wydawało mi się, że jest to okazja do fajnego spotkania się z innymi przed zawodami, a przy okazji zjedzenia czegoś dobrego. Co to za tajemnicze zdarzenie, o którym piszę? To sławetna „pasta party”. Choć gdyby ktoś nie znając pojęcia słowa „party” udał się na taki „event” w Gdyni stwierdziłby chyba, że to rodzaj stypy, choć i na tych bywa „żywiej”. Powiem wprost ani atmosfery ani smaku (a wiem, bo spróbowałem, żeby potem z czystym sumieniem wnosić uwagi) i nie wiem z czego to wynika. Być może właśnie z tego, że dla większości to już nic ważnego. Poddaliśmy to walkowerem. I ja się w sumie z tym nie godzę! Zrobienie dobrego makaronu z sosem, to naprawdę nie jest sztuka. Podanie tego w przyjemnym miejscu na trochę ładniejszych talerzach (także jednorazowych!) to nie ekstrawagancja. Grająca w tle dobra muzyka to nie zbrodnia. Rozpoczęcie tego „party” we wczesnych godzinach popołudniowych, kiedy większość może się spotkać i jednocześnie ma ochotę coś zjeść, to szczere zaproszenie. Połączenie wszystkich powyższych bezcenne.
Napisałem o tym wszystkim na koniec, bo nie miało to dla mnie kluczowego znaczenia w ocenie imprezy. Ponieważ jednak wywołało to u mnie negatywne emocje to postanowiłem się tym podzielić z innymi. Jak zawsze z lekkim humorem i uszczypliwością. Powiem tak, gdyby mi nie zależało na tych zawodach to bym milczał. Ale tak jak sercem jestem już związany z Suszem i nie szczędzę krytyki, kiedy widzę, że coś można poprawić tak w przypadku Gdyni milczeć nie będę ☺
Do zobaczenia za rok na plaży na linii startu! Artur startuje, to nie może mnie zabraknąć!
Dla mnie zaskoczeniem rowniez byl odplywajacy statek ale przy czerwonej nawrotowej boi zorientowalem sie co sie dzieje i nie bylo problemu.Dla mnie troche klopotem bylo wydostanie roweru z wieszaka poniewaz odstepy pomiedzy rowerami byly male.Moj rower wisial pomiedzy wspornikiem gornej belki a innym rowerem.Chcac wyciagnac rower, pedaly blokowaly sie pomiedzy wspornik a drugi rower .wspomne ze buty mialem wpiete w pedaly ale zablokowanie ich w pozycji poziomej nie wchodzilo w gre. aby rozwiazac ten problem dogadalem sie z kolegami obok i poprzesuwalismy troche rowery wzgledem tego kto startuje pierwszy.(koledzy startowali w fali 10 minut przdemna)Jakos to bylo ale i tak chcialbym zeby bylo jednak troche wiecej miejsca w strefie zmian i oczywiscie na trasie rowerowej ..I to tyle.Dodam jeszcze ze worki dla mnie nie stanowily problemu,i zastosowalem sie do wszystkiego co oglosil organizator i i jestem bardzo zadowolony z zawodow .
organizator
Co do draftu…
To, że amatorzy sobie „pomagają” podczas jazdy udało mi się dwa razy nakręcić. Raz w Stężycy, kamera z przodu, jechałem kolarką, nie dbając o wynik. Po krótkiej dyskusji zostałem skrytykowany, że też nie regulaminowo jechałem, pewnie jako prztyczek, po co chłopie to robisz? Drugi raz w Gdańsku, gdzie kamerę miałem z tyłu (tu jechałem na wynik). Widać dokładnie jak niektórzy się zaginają by złapać choć na parę chwil koło. Niestety ale nie jestem dobrym zawodnikiem stąd, nie łapię czołówki. W Gdyni jeden gość siedział mi ewidentnie na kole i jeszcze się dziwił, że mam pretensje, nawet puściłem jego nazwisko w net, ale to tylko moje słowo, stąd zostało usunięte. Myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby pozwolenie na stosowanie kamer w rowerach (w Gdyni był zakaz). A my musimy się nauczyć szanować słowa szanowanych osób, znanych nam w światku TRI i skoro mówią, iż ten i ten się wiózł, to tak było. Myślę, że te dwa rozwiązania mogą trochę pomóc. Draft jest i będzie, każdy sposób by go zmniejszyć, odrobinę pomaga. Dziwne jest, że czym starsza grupa wiekowa (mniej liczna) tym bardziej jest widoczny, może dlatego, że to mój poziom jazdy i to widzę. Podobnie obserwuję to u kobiet (podobne czasy).
Arek, myśle, ze kazdy byłby content gdyby trasa rowerowa i biegowa była z atestem;) a co do pomiaru odległości w wodzie to nie wiem jak to robią ale przy ustawianiu bojek korzystałbym z dalmierza laserowego.
Marcin, za atest do polmaratonu organizowanego w Aleksie zaplacilismy 1200zl. Bylo dokladnie jak na filmie, gość z rowerkiem… Wiadomo w tri trzy dyscypliny, trzy oplaty. Trochę nie wyobrażam sobie jak to można zrobić w wodzie, zwlaszcza zakotwiczyc bojke tak na 100%…..
I jeszcze a propos tego linku z atestowania trasy – pytanie pod linkiem o video z trasy, organizator potwierdza, ze bedzie na dniach, czyli nie dość, ze jest atest to jeszcze przed zawodami bedzie film video trasy, jestem pod wrażeniem;)
Tak jest Artur! Dobry przykład:) Więc skoro trasy na zawody tri nie są atestowane to nie dlatego, że się nie da;)) a mamy nawet deklarację mknon’a, że pomoże;)
https://www.facebook.com/FundacjaMaratonWarszawski/photos/a.404668049762.182589.360665904762/10153528351469763/?type=1
Tak wyglada test trasy Maratonu Warszawskiego we wrzesniu. Gosc jedzie rowerem i mierzy trase a przed nim Policja. I jada pod prad! Czyli da sie i to jest pewnie odpowiedz na pytanie jak robi sie atest trasy na zawody:)
Bo świadków było więcej na różnych odcinkach trasy a poza tym ktoś inny pojechał za tymi kołami, żeby sprawdzić jak długo się utrzyma i czy to co widzi to nie przypadek i trwało to parę km i odpuścił choć z utrzymaniem nie było problemu. Nawrót to wiadomo, że jest ciasno i tam różnie bywa. Nie mogę napisać kto bo nie jestem upoważniony. I nie chodzi mi o polowanie na czarownice i wskazywanie kogokolwiek palcem tak jak rok temu po Gdyni jak jechały peletony nikt publicznie (nawet mkon) nie wymieniał nikogo. Tak jak napisałem z mojego pktu widzenia, mojej rywalizacji, to bez znaczenia. Bo dowodów „niezbitych” nigdy nie będzie nigdy chyba, że na trasę zawodów nad zawodników wypuści się co najmniej kilka dronów, które z góry będą śledzić takie sytuacje i nagrywać. A tak zawsze to będzie się opierało na relacjach i zawsze to można zakwestionować. Dlatego ja nikogo publicznie nie oskarżę tak jak tego nikt wcześniej nigdy nie zrobił. Daję tylko sygnał, że nadal nie jest wszystko w takim porządku jakbyśmy sobie tego życzyli.
Marcin – zwróciłem na to uwagę, ale nic nie pisałem, bo „pewni zawodnicy”, to trochę „macierewiczowskie” – coś wiem, ale nie powiem. Albo masz niezbite dowody, że grali nie fair i wtedy ładujemy z grubej rury, albo… no właśnie nie wiem co. Bo co da takie enigmatyczne stwierdzenie? Sam po zawodach w Suszu widziałem na trasie jednego mocnego zawodnika AG, który – dałbym rękę sobie uciąć – draftował. Ale wiesz jak to jest, sam się ścigałem, widziałem go ze 3 razy na dojeździe do nawrotu, w pewnym momencie naszły mnie wątpliwości, czy aby się nie przewidziałem i odpuściłem. Żeby oskarżać o drafting trzeba mieć niezbite dowody, a jedno spojrzenie na drugą stronę ulicy przez kilka sekund, albo przyglądanie się przez kilka sekund jak prosi wyprzedzają cię na swojej drugiej pętli, nie jest moim zdaniem dobrą „metodą badawczą”. Powiedz mi na jakiej podstawie piszesz, że ten zawodnik jechał „koło w koło przez parę kilometrów?!”, mogłeś go widzieć co najwyżej przez kilkadziesiąc metrów.
Tak jak obiecałem jeszcze jedna kwestia… zastanawiałem się czy ktoś na to zwróci uwagę, jak to odczyta, czy wzbudzi to jakąś dyskusję… jednak nie (pomijam jedną osobę, która temat zna z rozmów po starcie), w wersji początkowej cały akapit poświęcony temu krótkiemu wątkowi był osobnym, ostatecznie został ukryty. O jakie tajemnicze zdanie chodzi?
„Niestety, piszę z żalem, pewni zawodnicy, którzy powinni być przykładem dla amatorów dobrego przykładu nie dawali.”
Biorąc pod uwagę jak głośno było o akcji SNTD myślałem, że wzbudzi to jakieś zainteresowanie kto daje zły przykład amatorom. Bardzo duża ilość startujących to widzi na zawodach a potem porusza w rozmowach ale jest też tak, że nadal jest to rodzaj tabu, jak zgłaszanie uwag o zawodach, tzn. łatwiej się oskarża amatorów i im daje kartki, trudniej inne osoby. Ja wiem, że trasa była wąska, że każdy chciał jechać bardzo szybko ale nie oznacza to, że można jechać koło w koło po parę km albo więcej. I tyle. Z punktu mojego wyniku sportowego nie ma to kompletnie znaczenia. Ale widzę to, rozmawiam o tym, jak dziesiątki innych osób. Niech każdy sam dla siebie to jeszcze raz przemyśli.
A z luźnych kwestii to nadal nie wiem gdzie była meta?;) W bramie z zegarem jak myślała większość (niektórzy stawali w miejscu po jej przekroczeniu) czy dalej na belce, gdzie dawano medale jak widać na foto?:)
W 100% zgadzam się ze wszystkim o czym napisał Marcin i bynajmniej nie traktuje tego wpisu jako narzekanie… Było dobrze, ale zawsze może być lepiej :-). Wg mnie największa „wtopa” to statek bo miał wpływ na wyniki (np. u mnie extra 200 m) plus pręt bo zagrażał zdrowiu startujących.
Bardzo dobry pomysł Marcin. Po koniec sezonu zrobimy tak: ponieważ co roku organizujemy plebiscyt na najlepszą imprezę (nie wiem, jak będzie w tym roku, jeszcze się zastanawiam, czy jest sens takiego internetowego głosowania) wybierzemy 5 imprez, które budziły w tym roku największe emocje i zrobimy taką tabelę – uwagi zawodników, prosby, pomysły, itp i przekażemy organizatorom. jednym słowem impreza z punktu widzenia zawodnika. Co było na plus i co podtrzymać, a co Waszym zadaniem można bez większego finansowego nakładu poprawić. Piszę, bez większych kosztów, bo jeżeli ktoś zażyczy sobie poprowadzenia trasy rowerowej drogą krajową albo „eSką”, lub menu na pasta party jak z francuskiej restauracji (bez ryżu – jeśli ktoś widział mojego FB :-))), to nikt na to nie pójdzie. To czy organizatorzy imprez wezmą Wasze uwagi do serca, zależy tylko od nich.
Narzekacie na Gdynię jestem w Bydgoszczy w strefie T2 wiszą juz jakieś worki każdy może wejść wyjść nie ma żadnego ochroniarza …..
Bardzo dziekuje za wszystkie komentarze, nawet te anonimowe, bo one także wyrażają pewna opinie choc moze nas razić ich forma. Dużo osób utożsamia sie z moim odczuciami, cześć nie, tak jak napisano kazdy z nas ma inna wrażliwość, co innego jest dla nas na zawodach ważne. Oczywiście wszyscy szanujemy reguły określone przez organizatora, co nie znaczy, ze musimy sie z nimi zgadzać i nie wolno nam wnosić uwag. Tak jak napisał Marek jesteśmy także klientami. Organizator to nie jest firma non profit i czesto musi pogodzić nasze oczekiwania z uwarunkowaniami biznesowymi i pewnymi warunkami, które ze względów chociażby miejsca zawodów sa trudne do zmiany. Wiele drobnych zmian nie wymaga czesto jednak żadnych nakładów o tylko przemyślenia czy na pewno maja sens, czy stopień ich niedogodności dla startującego bedzie istotny czy nie. A czasem trudno to przewidzieć i wtedy tylko takie dyskusje otwierają czesto oczy, ze to co wydawało sie dobre części przeszkadza. Wtedy można to jeszcze raz przemyśleć.
O części nawet org nawet nie wie jeśli go nie było w danym miejscu w danym czasie na zawodach. np. autobus który miał odbierać worki depozytowe okazał sie małym busem (teoretycznie na 2000 worków) i kiedy spora grupa chciała oddać swoje worki w tym ja okazało sie, ze bus jest pełny i obsługa oznajmiła wszystkim ze jadą i wrócą za 15 min… a do startu zostało 30 i zaplanowana rozgrzewka i spokojne dojście do startu okazało sie nagle problemem. Na szczęście po dość stanowczym proteście zebranych Pan zaczął zbierać worki na trawie i ok. Pierdoła? Niby tak. Potrzebna? Nie. Można to lepiej zorganizować? Tak. Twardziel plynalby z workiem u szyi? Oh yes;))
Kazdy z nas takie sytuacje w życiu miał niejednokrotnie w swojej pracy. Jesli np. pomimo tego, ze uważam, ze moja komunikacja z pacjentami jest dobra ale zaczynaja do mnie spływać informacje, ze dany przekaz jest np. niezrozumiały to nie bede sie upierał przy swoim tylko zastanowię sie jak to poprawić. Itp. Zdecydowanie bardziej ufam ludziom, znajomym, przyjaciołom, którzy potrafią byc krytyczni wobec mnie niz tym co tylko przytakują:) Ale wiem, ze jak uwagi wnosi osoba mi życzliwa to ma dobre intencje. I tak jest tez teraz, kazdy kto zgodził sie ze mną przecież nie życzy zle Gdyni. Osobiście znam Michała i Piotra i doceniam ile dobrego zrobili dla triatlonu w Polsce. Dlatego trudno mi było dopisać ten epilog. Zglaszanie uwag to jakieś tabu, które chciałbym przełamać. Można cenić imprezę i mieć do niej uwagi, to sie nie wyklucza. Nie dyskredytuje imprezy. Inna kultura. Moglem oczywiście wspomnieć o tych rzeczach w kilku zdaniach na koniec, bez emocji ale kto wtedy włączyłby sie w dyskusje?;) Niestety sprowokowanie jakiejkolwiek dyskusji wymaga ostrego przekazu nawet jak chcielibyśmy napisać bardziej miękko. I dyskusja jest;)
Przy okazji dowiedziałem sie o tym precie w wodzie i to jest temat dla mnie poważny napewno bardziej niz moje uwagi.
AT jako portal obiektywny nie unika dyskusji nawet na temat zawodów, z którymi jest bardzo związany i trzeba to bardzo docenIc. Chciałbym przeczytać także zebrane w jednym miejscu zarówno zalety jak i uwagi o zawodach w Poznaniu czyli drugiej dużej imprezie z tego roku. Oprócz dyskusji na blogach art. na ten temat nie było a trochę uwag jest. Wiem, ze z leku ew piszących, ze potraktowane to bedzie jako „narzekanie”. Może teraz?
Propozycja dla Ojca Dyrektora – moze zebrać wszystkie uwagi dot. rożnych aspektów organizacji jakie pojawiają sie od rożnych osób w nt rożnych zawodów w jednym miejscu/tabeli/tekście i poprosić o ustosunkowanie sie organizatorów, bedzie to taki raport zamknięcia i w przyszłym roku kazdy bedzie mógł do niego zajrzeć i porównać. I robić to co rok.
Właśnie czytam książkę Travisa Macy jednego z najlepszych na świecie ultramaratonczyków. Opisuje jak na biegu przez Alpy francuskie po wielu przebytych kilometrach widząc juz praktycznie metę i będąc na 3 pozycji wrócił bo wypadły mu z plecaka mini raki a w regulaminie był to sprzęt obowiązkowy. tyle ze w tym momencie i tak juz by nie miał gdzie ich użyć. W rezultacie stracił ponad pół godziny i spadł o kilka pozycji. Właściwie nie wiem po co to piszę. Tak to nienaturalne dla naszych klimatów ale moze trochę a propos ZMAGAŃ
Chyba już ostatni mój wpis pod tym felietonem. Reasumując siebie: ja jestem pod wrażeniem samych zawodów, choć nie uważam że mniejszym zawodom w których brałem w tym roku udział daleko do Gdyni. Nie. I mam też uwagi co do pewnych kwestii organizacyjnych. Wiem również że nie zawsze przekaz pisany oddaje intencje autora. Ale mam wrażenie jednak, że w wielu komentarzach walka o dyskredytacje tej czy innej imprezy wychodzi po za uwagi. ………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… ZMAGANIA !!!!! …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… sport a tym bardziej triathlon to zmagania. zmagania z samym sobą, pogodą, trasami, samopoczuciem które może w trakcie kilku godzin się zmienić, z czasem na zawodach ale i czasem na treningi… itd, itd. Zmagania Kochani Triatloniści. I tak jak w treningach żeby iść do przodu trzeba trenować po za strefą komfortu, tak na zawodach nie oczekujmy 100 i 1% komfortu – typu kuwetka na ciuchy za mała. Wnośmy uwagi, nie plujmy jadem. Popatrzmy jakie ma org możliwości. Doceńmy godziny i dni nie przespane. Ok, nie za darmo. A co mamy dzisiaj za darmo?????!!!! Nikt nas do niczego nie zmusza. Chcemy sami więc bierzmy pod uwagę że tylko wtedy mamy szanse żeby tak było jak chcemy kiedy sami sobie to zrobimy. Być możę tak będzie. Pozdrawiam
ZMAGANIA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Faktycznie, chyba idziemy w zlym kierunku- mysle ze nikt nie ma watpliwosci ze organizatorzy podpisaliby sie imieniem i nazwiskiem :). Mam nadzieje ze w koncu uda mi sie opisac moj start na blogu ale odnoszac sie do czesto komentowanych uwag mi kilka z nich tak naprawde pomoglo :). Patrzac jak daleko jeszcze ten statek pomyslalem sobie- trzeba przyspieszyc bo nie zmieszcze sie w limicie czasowym… Bylem super szczesliwy kiedy sie okazalo ze nie musze statku oplywac, z moich planowanych 50 min na plywanie (z bezpiecznym marginesem) wyszlo mi rowno 40 co nawet widze na zdjeciach jak chwile lapie rownowage przy wychodzeniu z wody :). Druga sprawa to jazda pod prad- mieszkam w 'wiosce’ pod Londynem i tutaj jezdzi sie oczywiscie lewa strona. Tak caly czas trenowalem i naturalnie sie przelaczylem, dopiero po chwili zaczelo mnie dziwic ze wszyscy jada wolno blizej srodka i wyprzedzaja lewa strona w efekcie przycisnalem i wyprzedzilem kilka osob nie chcac blokowac drogi :).
Zauważcie, że o marudzeniu napisały dwie osoby, a my mamy tu już kilkadziesiąt komentarzy. Nikt z organizatorów nie napisał, że Marcin marudzi, więc nie brałbym tych dwóch komentarzy za punkt odniesienia. A sprawdzając od zaplecza anonimy wiem, że to nikt z organizatorów :-))) zapewniam Was, że biorą pod uwagę opinię zawodników i mam nadzieję, że sami odezwą się pod tym tekstem, odpowiadając na uwagi Marcina.
Ja oczywiscie gratuluje wyniku- zlamac 5.30 to moj kolejny cel chociaz nie wiem jak dlugo mi zajmie :). Kazdy widzi to inaczej ale nie w ogole nie odbieram tego tekstu jako marudzenie. Jestem z tych ktorzy od dwoch tygodni tylko zachwycaja sie impreza i widza w niej same plusy; do tego jako kompletnego amatora wiele z powyzszych uwag po prostu mnie nie dotyczy, jednak nie potrafie zrozumiec jak mozna nazwac ten tekst narzekanim. Czy jesli mam swoja kawiarnie i klient przyjdzie i powie mi 'sluchaj, kiedy cie tu nie ma twoi pracownicy zapraszaja sobie znajomych i gadaja z nimi godzinami majac gdzies klientow’ mam potraktowac to jako marudzenie? Dla mnie to cenne uwagi. Uwazam te zawody za mistrzostwo swiata ale mysle tez ze organizatorzy beda wdzieczni za uwagi co mozna zmienic/poprawic.
Łukasz, dla dopełnienia obrazu należałoby jeszcze dodać że jest też „Holy Kał” aczkolwiek nie jestem do końca pewien poprawności Pisowni 😉
Konrad Kudas, brawo!!! Za cholerę nie wiem dlaczego spostrzeżenia pisane w dobrej wierze mają taki zły od dźwięk?! Przecież to w interesie i orgow startujacych!
(Nie)stety mam taką naturę, ze na zawodach i po nich nie potrzebuje toitoi’a i niedopatrzylem, następnym razem chyba wejdę z czysto dziennikarskiego obowiązku;)))
Zdecydowanie wersja Tomka jest triatlon-friendly;) natomiast oprócz ogólnych zasad higienicznych trzeba określić jeszcze strefę dozwolonej pomocy drugiego zawodnika i max czas przebywania w strefie podciągania.
Marcinie nie wiem jaka jest trasa w Gdyni bo nie startowałem ale do atestu trasy trzeba wynająć policję do zabezpieczania a zrobić to można po za godzinami szczytu po za tym póki co trasy tri nie muszą mieć atestu wiec pewnie robią to z jakąś tam dokładnością +/- x% 🙂
Tomek – biorąc pod uwagę, że jest również „Holy shit”, faktycznie moja wypowiedź jest uduchowiona! 🙂
Łukasz, jak wiemy Shit happens i nie ma na to rady. Tak więc Twoją propozycję potraktowałbym jako wypowiedż filozoficzną, żeby nie powiedzieć uduchowioną. To może wręcz wyznaczać nowy kierunek który określiłbym mianem Fekalizm a podtyp Toitoizm.
@Tomek – raczej „Say no to shit!”
Krzysztof BINGO! Kolejny ważny element w całej układance, tym razem po stronie zawodników, ale nie tylko! Moim zdaniem mogłoby być więcej toalet, albo powinny być ogrodzone, wyłącznie dla zawodników, bo liczba korzystających wzrosła dwukrotnie. Korzystali z nich również turyści, ale nie było zakazu, więc się nie dziwię. Tak więc nie tylko wina zawodników, bo spora część turystów korzystała z tych miejsc. Mówię o toaletach ustawionych tuż przed wejściem na plażę.
Brawo Krzysztof !! Say No To Srafting !!!
Ja nie zgadzam się z tym że Marcin poruszył wszystkie kwestie. Ja też na swoim blogu jednej sprawy nie poruszylem. Naraże się tym może mało merytorycznym wpisem, ale niech tam. Panie i Panowie triathloniści czy w domu w toalecie zalatwiacie swoje potrzeby na ścianie albo pod nogami obok muszli????!!!!!!!!! Pewnie nie. Więc w toalecie publicznej jakim jest toitoi w strefie finiszera też tego nie róbcie. Niczym są te wszystkie uwagi o trasy, czasy, worki, zakazy, nakazy, niesmaczne jedzenie na pasta party (gotujcie sobie sami) w porównaniu z tą SODOMĄ I GOMORĄ jaka widzę na wielu zawodach. Nie tylko w Gdyni, choć tu przeszli wszyscy samych siebie. Wszyscy tacy znamienici aa w trakcie zawodów ok 14-15 na kilkanaście kabin jedna była w ” miarę czysta”. Potem wytykamy innym. ZOSTAWIAMY PO SOBIE JAK NAJMNIEJ SMRODU. NIE SR…….Y PO ŚCIANACH!!!!! To jest APEL!!!!!!! Przepraszam Marcin że pod Twoim felietonem ten temat ruszyłem.
Takie dyskusje mnie budują i pokazują, że jednak warto czasem popłnąć lekko pod prąd;)
Kuba – czy uraził mnie Twój komentarz? Poważnie mowisz czy żartujesz?;)) Ale dla jasności – nic a nic!!!:)) pomijając, ze nie było w nim nic co mogłoby mnie urazić to gdym sie czuł po nim urażony to po innych musiałbym chyba popełnić sepuku:))) a teraz do meritum – to powiedz mi jak można dokładnie wytyczyć trasę w Gdyni jadąc po niej rowerem po optymalnej linii skoro 2/3 trasy na zawodach jest w ruchu odwróconym pod prąd?;)) myślałeś o tym? Jak to zrobic w normalny dzień?:)
A pro po nie dociągnięć ich wytykania i podobno hejtu. Dobrze, że są jakieś minusy i ludzie je zauważają, jest co poprawiać i nad czym pracować, a tak organizatorzy usiedli by na laurach i nic ciekawego już by na nas nie czekało. Ważne aby potrafili słuchać i starali się poprawić to i owo. Np. Labosport w zeszłym roku po Malborku napisałem co według mnie było nie tak, a pomimo tego w ciemno zapisałem się już na kolejne zawody. Później okazało się, że wysłuchali uczestników i w tym roku ma już być osobny medal i koszulka finishera dla 1/2 i dla pełnego IM. Już żałuję, że nie mogę wystartować ale postaram się za rok
Marcinie chodzi mi o to, że trzeba brać pod uwagę rozbieżności .Trasy atestowane są wyznaczane po przez jazdę rowerem, określonym w regulaminie: http://www.king_of_metal15.republika.pl/atestacja_tras.htm
a i tak nigdy nie zdażyło mi się przebiec maratonu dokładnie 42,2km. Jeśli chodzi o mkona to o napisał 500m mniej więc według mnie to błąd organizatora, nigdy mi się nie zdażyło abygarmin pokazał mniej zawsze więcej, dlatego też w moim odczuciu w takich wypadkach uważam, że jest to źle wytyczona trasa. Ponadto za wzór stawiam trasy biegowe atestowane, nie mam pojecia jak robią to organizatorzy imprez tri, w sumie dobre pytanie do nich? Nie mniej pewnie podobnie dlatego też ufam, że jak jest podane 1,9-90-21,1 to tak jest, ale liczę się z tym, że mój zegarek pokaże inaczej. Jeśli uraził Cię mój komentarz to sorry, może miałeś inne intencje a ja nie załapałem cóż jesteśmy tylko ludźmi.
Tak czy siak, czytając różne opinie, chciałbym kiedyś wystartować w Gdyni, ale póki co koliduje to z moimi innymi startami i nie wiem kiedy uda mi się to zrealizować.. 😉
Rozpisałeś się:) To były fajne zawody, a to co nam się nie podobało przerobiliśmy oczekując na start:))
Milczące cierpienie to wszystko na co było mnie stać na biegu tego dnia. Jeszcze raz dzięki za wsparcie, bez Ciebie Marcin byłoby mi ciężko ukończyć. Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia!
Marcin dobry felieton, opisałeś chyba wszystko. Zawody, kibice, atmosfera, strefa finishera i pakiet startowy jak dla mnie rewelacja. Też jestem zdania, że jeśli są jakieś uwagi o niedociągnięciach do organizatora to powinniśmy o nich pisać. Według mnie nie jest to żadna krytyka, tylko sugestia do poprawy na przyszłość. I taką uwagę też mam, odnośnie wprowadzania rowerów do strefy zmian.
A mianowicie jeżeli na odprawie było mówione, oraz było opisane w racebooku, że są dwa wejścia dla zawodników do numeru 1000 i powyżej numeru 1000. To dobrze gdyby ludzie obsługujący tą strefę zmian o tym wiedzieli i pilnowali tego. A tak mieliśmy typowy bałagan i długa kolejka zawodników, którzy wchodzili jak chcieli (nie do końca czekając w kolejce).
Pozdrawiam
Jest to fajna relacja ze startu, sporo miodu, trochę dziegciu, który nie psuje fajnego klimatu tej imprezy. Marcin, który z niejednego triathlonowego pieca jadł chleb mam pełne prawo wnosić uwagi by w Gdyni tworzyć ideał zawodów. Pewne rzeczy mogą być różnie odbierane, bo po prostu mamy różne natury. Organizatorzy powinni ograniczać stres zawodnikom, bo zazwyczaj maja go sporo i tak. W Gdańsku widziałem młodego debiutanta, który rano przed startem z nerwów nie mógł rozpiąć zapiecia od paska do numeru startowego, a przeciez to takie proste. Czy powiemy ,że jest zbyt miękki na trathlon?
@ Marcin, czy jedno ze zdjęć to Twoja wizja strefy rowerowej w Gdyni?
Startowałem w tym sezonie na dwóch głównych imprezach brandowanych przez światowe korporacje w Polsce czyli Poznań i Gdynia. Przez cały rok zastanawiałem się jak to wpłynie na organizację, jaka będzie wartość dodana. Wiedziałem że takie logo ściąga ludzi którzy chcą walczyć o slot i o dobre miejsce na zawodach pod takim szyldem, ale zastanawiałem się co się może jeszcze zmienić w tak dobrze przygotowanych i prowadzonych imprezach. Dla mnie osobiście te imprezy mogły by pozostać pod starymi szyldami bo w Poznaniu zmiany na lepsze nie było a w Gdyni gdzie byłem pierwszy raz a obserwowałem wcześniej, też jakieś kolosalnej zmiany prócz pewnego spięcia organizatorów nie widziałem. Nie mam nic ani do jednej ani do drugiej firmy mają rozpoznawalne loga i zawody które są w wielu pięknych krajach, ale przy tak dobrej własnej organizacji osobiście nie widzę potrzeby aby dodatkowo płacić za metkę. Pewnie jest w tym jakaś strategia i może to zaowocuje w Poznaniu będą ME. Dla mnie średniego AG miło było występować w dobrych imprezach organizowanych przez miasta i rodzime firmy, to powód do dumy.
Obydwie imprezy uważam za świetne, można by długo chwalić, one są bardzo dobre praktycznie od początku swojego istnienia. Wiadomo dobrze co się sprawdziło bo od lat nie ma z tym problemów. Jest kilka spraw która rzucała się w oczy i warto o nich mówić. Polak malkontent, taki gadanie jest krzywdzące, bo to nie hejterstwo i nikt nie stara się zdyskredytować zawodów ale opisuje swoje wrażenia i uwagi, można się zastawiać po co jak się podobało, a po to aby organizator wiedział i mógł stanąć na jeszcze wyższym poziomie. Jakość tych imprez zależy do nas, sportowców, organizatorów, wolontariuszy, kibiców, mediów i wielu innych instytucji, administracji itp. Jeśli wszędzie coś się poprawi to poziom wzrośnie. Wiem, że wiele osób uważa, że te zawody są na światowym poziomie, ale czy to ważne czy musimy mieć kompleksy i szukać punktu do którego chcemy dość, kogoś dogonić a może pójść jeszcze dalej i starać się nie patrząc na innych aby zawody w Polsce były bez konkurencyjne. Czy da się ? Patrząc na to co się osiągnęło przez kilka lat ja wierzę że można stworzyć taką jakość której będą nam wszyscy zazdrościć ale musimy do tego przyłożyć od zawodnika po urzędnika. Pisanie o workach, statkach, dziurach czy braku wody na trasie (to w przypadku Poznania) oznacza że coś poszło nie tak, nie przekreśla to poziomu zawodów, organizacji, było świetnie ale jak cudownie będzie kiedy te same błędy się nie powtórzą ile satysfakcji będzie miał organizator i każdy zawodnik. Jeśli trasa chwalona jest w opisie za szybkość to człowiek liczy że będzie miał warunki szybko i bezpiecznie pojechać, jeśli mamy opłynąć statek to się na to nastawiamy na opłynięcie, ja prawie opłynąłem, dopłynąłem od kajaka z ratownikiem który wskazał mi odpowiednią drogę, nie było mi do śmiechu jak zobaczyłem daleko z boku czerwoną boję i osoby które chwilę temu wyprzedziłem. Warunki były jednak takie same dla wszystkich, jedni płyną za innymi, inni nawigują samodzielnie jedni na tym wygrywają inni przegrywają. Na pierwszych dla mnie zawodach w tym roku grupka przede mną popłynęła bokiem, dopłynęła do brzegów kilka minut po mnie nadrabiając pewnie kilkaset metrów, wtedy zyskałem teraz straciłem, ale wielu dobrych zawodników zrobiło to samo co ja próbowało opłynąć statek a nie szukało czerwonych boi. Dobrze się o tym pisze bo to jest pewna przygoda i to zapamiętam. Pasta party, to zawsze traktuję z przymrużeniem oka, za to bardziej zwracam uwagę na strefę finiszera, gdzie chcę jeszcze porozmawiać z zawodnikami, przy okazji coś wypić i zjeść a nie zastanawiać się gdzie najbliższy food truck. Tutaj wszystkiego było pod dostatkiem. Nie mówi się zbyt wiele o pakietach startowych w stosunku do innych poruszanych spraw, organizator słysząc tą cisze powinien uśmiechać się i cieszyć że zadowolił zawodników i ewentualnie zastanawiać się czym dowalić aby wszyscy o tym pozytywnie mówili po kolejnych zawodach. To są takie progi, jak się o czymś nie mówi to znaczy że było bardzo dobrze a jak się mówi pozytywnie jak o kibicach to oznacza że było cudownie. Dobić do takiego cudownie w każdym aspekcie a będzie najlepsza impreza na świecie a nie tylko impreza o światowym poziomie. Wierzę, że da się takie zawody zrobić, przy dobrej woli i zaangażowaniu wszystkich, w innych dyscyplinach się udało – ME siatkówki w 2014 to jeden z piękniejszych przykładów, że jesteśmy w stanie przebić w organizacji najlepszych.
Opis całej imprezy przez Marcina jest praktycznie w 100% zgodny z moimi odczuciami po zawodach.
Marcinie – bardzo potrzebny i wyważony tekst. Co do części sportowej Twojego występu, to nie wzbudził on żadnych kontrowersji. Ja mogę tylko zauważyć, że Twoja niepewność co do możliwości na etapie biegowym wynika z różnej intensywności jazdy rowerem. Bez miernika mocy nie wiesz jak mocno dociskałeś:)
Chcę raczej skomentować napastliwe uwagi pod adresem Twoich uwag krytycznych, szczególnie od anonimów (szczególnie @Trener i @aaadg). Już dawno temu zauważyłem, że ukrycie tożsamości znakomicie podnosi odwagę i skutecznie redukuje dobre wychowanie i racjonalność argumentacji.
Po pierwsze: Mam nadzieję, Panie @Trenerze, że kompetencje udzielania porad swoim podopiecznym są na dużo wyższym poziomie, niż umiejętność czytania ze zrozumieniem. Bo ta kuleje u Pana jak 15-to letnia szkapa na Służewcu. Marcin chwalił, chwalił, chwalił i na koniec w epilogu zaznaczył kilka niedociągnięć. I to ma psuć atmosferę na zawodach? Jego doping dzień wcześniej? To, że przyjechał z rodziną? To, że zadeklarował, że przyjedzie ponownie?
Po drugie: oprócz tego, że jesteśmy zawodnikami to jesteśmy też klientami. Jeśli organizatorzy przyjęli jakieś rozwiązanie (sławetny system „mieszany” worków) to obowiązuje ono nas jako zawodników, ale jako klienci mamy prawo to po zawodach zrecenzować. To, co mówi org na odprawie obowiązuje, ale nie jest święte czy wyryte w marmurze.
Sam gratulowałem organizatorom przed startem, w trakcie i na mecie – zawody były super. Byłem w Gdyni dwa lata temu, dwa tygodnie temu i wrócę za dwa lata. Ale nie mogę skrytykować niedociągnięć?
Po trzecie: Brałem udział w 7 imprezach cyklu IRONMAN na 3 różnych dystansach w różnych krajach. Mam skalę porównawczą i chcę podpowiedzieć, co można poprawić. Piszę to w swoim imieniu, i powtarzam to w imieniu Marcina, który również zawarł to w swoim tekście, ale niektórym umknęło.
Przyjęty system „worków” był do dupy! Nielogiczny, niepraktyczny, irytujący! Najgorzej mnie wkurzył fakt, iż był stosowany niekonsekwentnie i wybiórczo. W strefie zmian widziałem wiele białych worków, których nie wolno było wnosić – ale byli tacy, którzy wnosili, oraz sporo „prywatnych” plecaków. Kiedy zwróciłem na to uwagę jednemu z ober-ochroniarzy, powiedział, że oni mają stempel. Ciekawe.
Po czwarte: Nieprawdą jest zarzut Mariusza Czecha. Zawody, organizatorzy i woluntariusze byli chwaleni zaraz po zawodach i to wielokrotnie. Sam to zrobiłem na swoim blogu. Powtórzę. Woluntariusze byli fenomenalni, życzliwi, zgadujący nasze potrzeby, entuzjastyczni i pomocni. Znakomity doping na trasie kolarskiej w Rumi. Ale też muszę dać świadectwo prawdzie, że doping na trasie biegowej – choć wspaniały i adekwatny do naszego wysiłku, ustępował temu, co przeżyłem półtora miesiąca temu w Haugesund. Miasteczko kilkadziesiąt razy mniejsze od Gdyni a trasa biegowa była oblepiona licznymi kibicami. Aktywnymi, życzliwymi, głośnymi.
Tyle w temacie.
@Kuba – przecież napisałem „…zmuszony byłem praktycznie non stop jechać prawą stroną wyprzedzając innych. Nie wiem czy ten fakt przyczynił się do tego, czy trasa była źle wymierzona, ale długość odcinka rowerowego, jaką pokazał mi Garmin, to 91 km…” więc jaka tu niezgoda między nami? Niczemu się nie dziwie, zakładam taką możliwość. Natomiast mówisz, że organizatorzy wyznaczają długość po optymalnej trasie – ok, więc każdy powinien mieć w miarę zapewnione warunki jechać po tej optymalnej trasie;)) A na marginesie to jestem ciekawy jak się wyznacza trasę – jadąc autem? czy może na rower wsiada zawodnik (kilku?) i z gps jadą trasę w kilku punktach jej szerokości a potem porównują odczyty i zaklepują? Jak nie da się inaczej i nie może być 90 tylko jest 89 albo 91 to podają to przed startem do wiadomości. Piszesz, że wierzę urządzeniom… a jak organizator wytycza trasę? też na podstawie urządzeń;)) I jeśli org pisze że trasa ma 90 km (chciałbym widzieć mapkę przejazdu z odczytem z gps, są zawody gdzie takie dane są) a np. tylko mój zegarek pokazał więcej lub mnie to przyjmuje, że to może być błąd ale jeśli u większości wychodzi inaczej to, które urządzenia się mylą? Ja nie znam danych innych osób więc się nie wypowiadam i pytam jak była wymierzona trasa, czy dokładnie czy nie bo się nie dało, i tyle. Jak wiem, że trasa ma po najlepszej linii 90 km to wiem ile muszę przyjąć rezerwy, jak wiem, że ma 91 albo więcej to też wiem, że muszę jechać szybciej jak będę chciał złamać jakiś swój wynik na zawodach i tylko tyle. Tu jestem w pełni zgodny z mkon’me. Jakoś nie widziałem Kuba, żebyś zarzucił mkon’owi pod jego felietonem zbytnią wiarę w urządzenia jak napisał, że bieg miał 10 a nie 10,5 km? Wiem wiem, mkon sam jest jak najlepsze urządzenie i nie wypada;)))
Na inne uwagi też odpowiem ale czekam jeszcze na kolejne.
Jest też w tekście pewna „pułapka” zastawiona na Was wszystkich moi drodzy i niestety tej próby nie przeszliście na razie dobrze;)) Tego się spodziewałem ale jeszcze poczekam…
Nie byłem więc nie chcę się wypowiadać na temat organizacji, jedno mnie tylko dziwi Marcinie, jako doświadczony zawodnik, nie tylko tri, tak łatwo wierzysz urządzeniom. Przecież wiadomo nie od dziś, że one przekłamują i 1km więcej na 90km trasie to normalka. Organizatorzy wytyczają trasę po optymalnej linii, której w trakcie zawodów nie jesteś w stanie zachować, sam piszesz, że wyprzedzałeś wiele osób, inaczej mogłeś „brać zakręty, itp. Zresztą włącz garmina na zewnątrz i się nie ruszaj, po 5minutach będziesz miał już wskazanie, że przebyłeś odległość X. Biegnąć maraton zawsze doliczam z 400 metrów i na taki dystans obliczam między czasy jakie muszę osiągnąć aby złamać założony czas. To taka tylko mała dygresja.
Marcinie – bardzo trafne spostrzeżenia. Podpisuję pod Twoimi uwagami, oprócz pasta party, w której nie uczestniczyłem (miałem prawdziwe pasta party na 50-tych urodzinach męża kuzynki :-)). Jednak tych kilka mankamentów, na szczęście, nie popsuło tej imprezy (myślę o 70.3 a nie urodzinach ;-)).
Zwracając się serr…
A ja powiem tak. Gdybym trafił na idealne zawody gdzie przed każdym wybierzemy z wody ktoś macha i krzyczy uwaga…. Gdzie statek nie odplynie, gdzie kapcie nie można złapać, gdzie przystawki polamac, gdzie droga szeroka i najlepiej z górki, gdzie wiatr w pysk nie wieje, gdzie na biegu nie ma tłumu i droga najlepiej 21 km po okręgu, gdzie w t1 it2 spędzę raptem 10 sekund, gdzie przy wprowadzaniu roweru nie muszę być tylko ktoś to zrobi zwracając się do mnie serwis :). To zrobię czas 4.10 :))) i co dalej. Ba na pasta party będzie pasta,kawior i szampan. Co dalej drodzy malkontenci, jak żyć, gdzie w przyszłym roku startować……….
Dziękuję za merytoryczną dyskusję 🙂 i za większość komentarzy podpisanych z imienia i nazwiska. W dzisiejszych czasach to skarb 🙂 pozwólcie, że nie będę się wypowiadał szczegółowo. Jestem z Gdynią związany nie tylko emocjonalnie, ale również jako jeden z prowadzących nie tyko sam event, znam wiele spraw od kuchni, więc oddaję głos zawodnikom, którzy startowali. Swoje napisałem w felietonie. Celowo w tym roku pozwoliłem sobie na start w sprincie, żeby choć częściowo poznać trasę zawodów i warunki organizacyjne. Startowałem naprawdę w wielu imprezach i uważam, że Gdynia należy do jednych z najlepszych na świecie. Jako zawodnik zwróciłem uwagę na kilka drobnostek, które przekazałem już organizatorom, a które kompletnie nie miały wpływu na ogólną ocenę zawodów. Każdy ma prawo do swojego zdania, subiektywnego odczucia, każdy ma inną wrażliwość i dla jednych krótki odcinek z dziurami czy sławne już worki i koszyki zostaną w głowie na długo i będą doskwierać, inni – tak jak ja – mają to kompletnie gdzieś. MKon ma kompletnie gdzieś pasta party, ja nie. Dla mnie to jeden z wazniejszych momentów i to nie ze względu na jedzenie, choć ono również jest mega ważne. Najlepsze połączenie pasta z party było w Zurichu, gdzie startowałem m.in. razem z Profesorem i Olkiem Łakomskim – mogą potwierdzić. Marcin przejmuje się workami i koszykami, ja nie. Komuś przeszkadza wąski fragment drogi, mnie nie. Pro prostu walczę w warunkach, jakie są. Oczywiście, też chciałbym ścigać się po autostradzie, ale wiem jak trudne jest wytyczenie idealnej trasy.
Wiele razy uczestniczyłem nie tylko w dyskusjach na ten temat, ale również objeżdżałem różne drogi z organizatorami, szukając tych najodpowiedniejszych. Tu krajówka, tam tory, tam siamto i owamto…nawet nie zdajecie sobie sprawy jaką łamigłówką jest znalezienie kompromisu między tym,co chce policja i zarząd dróg, miasto, a tym co organizator chce dla zawodników. Nie tak dawno sprawdzałem z jednym z organizatorów trasę rowerową pod nowe zawody. W jego odczuciu była kapitalna, dla mnie jedynie 20% asfaltu nadawało się do jazdy rowerem 🙂 Myślę, że wśród kilku tysięcy zawodników mamy tak różnorodne spostrzeżenia i oczekiwania, że sprostanie wszystkim chyba nie będzie możliwe. Najważniejsze, że wszyscy dobrze się bawiliśmy. 🙂 Ktoś mi ostatnio napisał, że asfalt w Vichy mają kiepski. 3 godziny siedziałem w necie oglądając różne filmiki, wpatrując się w nawierzchnię :-))) poza tym doliczyłem się, że pętla ma 93km, a nie 90km…jak żyć? Jak żyć? 🙂 … za tydzień się dowiem…
Szkoda,że nikt nie pisze o kilku osobach, które przy wyjściu z wody porozcinali sobie stopy i wylądowali przez to na izbie przyjęć w pobliskim szpitalu – to ewidentne zaniedbanie organizatora – ludzie płacą ponad 500zł , przygotowują się miesiącami do imprezy a tu „taka niespodzianka” w postaci metalowego pręta i po zawodach 🙁
Świetna impreza, kapitalna atmosfera, ogrom trudu włożony w przygotowania przy których kilka niedociągnięć nie ma tak naprawdę znaczenia. Sam byłem wkurzony na kilka spraw, które już były wielokrotnie wymieniane. Czy miały na mnie wpływ podczas zawodów? Nie sądzę – każdy miał takie same warunki, utrudnienia. Po wystrzale armaty wszystko przestało mieć znaczenie-tylko ja i trasa…
Za rok kolejny huk z armaty rozpocznie nowe zmagania a my znów damy z siebie wszystko, no i wytkniemy kilka tematów organizatorowi 🙂
Doktorze Marcinie! Jako kolega po fachu 😉 będę bronił Twojego prawa do krytycznych uwag w każdej sprawie, szczególnie jeżeli uwagi te wynikają z troski o poprawę jakości,BEZPIECZEŃSTWA,a także zwykłego komfortu i ułatwień dla startujących w zawodach tri.
Ok,ja jestem tri-leszczem,to mój pierwszy sezon (Ślesin,Bydgoszcz,Poznań), w Gdyni nie byłem,ale uważam,że uwagi i opinie znacznie bardziej doświadczonych triathlonistów (jak Łukasz,Marcin,Artur i inni tu obecni) na temat organizacji zawodów powinno być traktowane jak SKARB przez organizatorów imprez ( szczególnie typu premium IM,Challenge). Nie ma lepszego źródła wiedzy niż ambitny zawodnik,któremu nie jest wszystko jedno.
Panowie a może tak ktoś pochwali organizatora za całość imprezy! Wszyscy opisujący na AT swój start skupiają sie głownie na wyniku i uwagach ( czy to konstruktywną krytyka to kwestia do dyskusji). Generalnie jakby przejrzeć artykuły i komentarze to mozna odnieść uwagę ze od już pasta party do samej lini mety wszystko byle nie tak! Owszem wspominacie o atmosferze ( to chyba jedyny wymieniony plus tej imprezy jaki wymieniacie – chyba ze coś przeoczylem) ale nikt oprócz Łukasza Grassa nie wspomina o niesamowitych trybunach, ogromnej strefie regeneracji, ogromnym expo, niezliczonej liczbie wolontariuszy, pięknych medalach, oprawie tv, ok statek zboczył z kursu ale kurde kto ma taki statek na trasie? Trasa biegowa wsród mieszkańców z super odcinkiem po bulwarze, już nie wspomnę o zegarze, który odliczał dni! Chyba o tym zapominacie – no chyba ze ja byłem na innych zawodach. Szacun dla organizatorów i wielkie BRAWA -jeszcze ich tu nie widziałem.
Super relacja, bardzo trafne uwagi.
Startujac w Gdyni kilkukrotnie czulem sie zagubiony. Juz na samej odprawie ciezko mi bylo zrozumiec przekaz i dziwne dla mnie nowe zasady, w ktorych byl kompletny brak logiki. Zawody sa dla zawodnikow i wszystko powinno byc dopiete na osatni guzik i tyle.
Oby tylko organizator wyciagnal wnioski.
fajny opis, aż trochę żałuję, że mnie w tym roku nie było…
w tym roku na Triathlonie Karkonoskim już nam statek nie odpłyną, więc jest szansa, że w Gdyni za rok też nie odpłynie 🙂
Marcin, nie zaznaczyles w polemice, ze przyjemnosc uslyszenia zdania: You are an Ironman, masz juz za soba:) I to uprawnionego bo na dlugim dystansie w CPH 2014:)
Drogi aaadq, jak zapewne zdążyłeś się zorientować czytając uważnie felieton dostosowałem się do wymogów, zawsze tak robię:) powiedziano na odprawie tak też napisałem w felietonie i koniec. Zdecydowanie wygodniej byłoby mi jednak gdybym wszystkie potrzebne rzeczy w tym te do depozytu mógł przynieść ze sobą w plecaku, wyładować część w strefie do koszyka, resztę spakować przed samym startem do worka depozytowego i oddać obsłudze. Ja rozumiem, że startuje w triatlonie i z zasady ma być trudniej lecz staram się nie szukać utrudnień tam, gdzie nie potrzeba:)
Jak rozumiem drogi Panie „trenerze” gdyby nie „dr” to bym mógł a tak nie mogę;)) No nie wiem komu tu luzu brakuje;)) a już odwagi do pisania pod swoim nazwiskiem to wiemy;)) Tak na poważnie to z góry zakładałem także takie reakcje, każdy ma prawo do swoich odczuć, ja napisałem o swoich, o pewnych faktach i tyle. Jeśli dla innych też to było irytujące mogą napisać. Jeśli nie przeszkadzało nic też. Nie każdy musi się z tym zgadzać ale znam wielu, którzy się zgadzają choć właśnie z obawy przed oskarżaniem, że mają czelność się czepiać tego nie robią. Wziąłem to na siebie;) Zresztą wolę taką dyskusję niż żadną. Poza tym wystartowałem i nikt za mną niczego nie nosił, to, że mogę się przystosować nawet do dziwnych wymogów to jedno a to chciałbym, żeby było lepiej to drugie. Pozdrawiam w pokoju:)
Zgodzę się z przedmówcą w sprawie worków. Było powiedziane na odprawie jak z nich korzystać i jakoś wtedy nikt nic złego na ten temat nie powiedział ani się nie dopytał czy worki są obowiązkowe do wnoszenia rzeczy do strefy. Zapakowałem rano ze znajomymi potrzebne rzeczy do obu worków, do strefy wszedłem jak do domu, wypakowałem rzeczy w koszyku „po swojemu”, worki zostawiłem na dnie koszyka, żeby po zawodach wrzucić tam co trzeba i tyle. Ja nie wiem co trzeba wnosić do strefy, że potrzebne są do tego plecaki turystyczne. No tak, ale najlepiej zwalić to na leniwego organizatora niż samemu dostosować się do zasad, które wymyślił. Może w ogóle lepsza byłaby strefa jak w Poznaniu gdzie wchodzili sobie widzowie i „support”, bo nikt nic nie pilnował.
Marcin! swietny felieton ! gratulacje dobrego czasu oraz ogromne dzieki za opisanie wszystkiego „co bylo nie tak” – dla mnie IM w przyszlym roku bedzie debiutem i bede wiedziala na co zwrocic uwage i sie nie stresowac 🙂
BusyGettingStronger
Właśnie przez takich ludzi, atmosfera na triathlonach w Polsce zaczyna się psuć. Źle, źle, źle. Nie, to nie jest konstruktywna krytyka. Człowieku, chcesz być IRONMANEM! A problemem jest przeniesienie rzeczy w worku? Litości. Jednego takiego widziałem, za którym żona nosiła walizki bo on „za dwa dni startuje w zawodach”.
Więcej luzu, więcej zabawy, więcej POWERA na co dzień, a nie tylko od święta w czasie zawodów.
No ale Pan jest 'dr’ i zna całe towarzystwo triathlonowe, to oczywiście można się czepiać i krytykować.
A historia o 91 km na trasie rowerowej to już po prostu komedia…
Kapitalny opis Marcinie! I za uwagi organizator powinien dziekiwac a nie sie srozyc! Startu gratuluje! W 2016 startujemy razem:)