The final countdown!

Minęło trochę czasu od mojego ostatniego tekstu i skłamałbym, że powodem mojej absencji były tylko i wyłącznie obciążenia czasowe związane z przygotowaniami do Suszu. Sprawy prywatne, kariera zawodowa, zwykłe zmagania z szarą codziennością. Nawet bez treningów osoba dorosła, która jeszcze posiada dzieci i nie daj Boże jakiekolwiek inne zobowiązania, ledwo jest w stanie wyrobić się w ciągu doby ze wszystkimi obowiązkami. Jak w ten napięty grafik wcisnąć minimum godzinę treningu dziennie? I to netto!!! Bo owszem, jak dobrze przycisnę to nawet 40 minut ostrego biegu daje w kość, ale zanim się przebiorę, ustawię i nałożę wszystkie urządzania już tracę kwadrans. Po biegu jeszcze kolejnych kilka minut na rozciąganie plus prysznic, który po dobrym treningu tak miło przedłuża się w nieskończoność. Kiedy zsumuję wszystkie czynności składające się na moje przygotowania do „połówki” to szybko okazuje się, że dziennie poświęcam na to minimum półtorej godziny, nie licząc dojazdów na basen etc. A tu jeszcze doszedł rower, który zawsze zabiera mi co najmniej 2 godziny i zakładki, które prawdę mówiąc na razie kompletnie olewam, chociaż wiem , że to błąd. Po sześciu miesiącach przygotowań odnoszę wrażenie, że największym wyzwaniem dla triathlonistów-amatorów nie są treningi same w sobie. Problemem nie jest nawet pokonanie morderczej trasy czy nieustanna walka z mobilizacją.

 

Wykucie prawdziwego człowieka z żelaza wymaga przede wszystkim mistrzostwa logistyki, organizacji, zarządzania i co być może najważniejsze – geniuszu dyplomacji. Właściwie każdy dzień jest teraz dla mnie walką o wyciśniecie z napiętego grafika tych bezcennych godzin, które poświęcę na treningi. Planując kolejne 24 godziny zastanawiam się jak w gąszczu spotkań i innych działań zawodowych wpaść na basen, a może zacząć dzień od biegania lub wieczorem, jak już zaśnie córka, pokręcić chwilę na trenażerze, bo na jazdę po ciemku na razie się nie piszę. Nie ukrywam, że znacznie bardziej odpowiada mi trenowanie poranno-przedpołudniowe. Chyba lubię mieć to już za sobą, a nie cały dzień funkcjonować ze świadomością, że wisi nade mną jakaś bliżej nieokreślona liczba kilometrów do pokonania. Łapię się też na tym, że kiedy mam ciężki dzień w pracy i na dodatek jeszcze jakieś stresy czy problemy, to kiepski nastrój tym wywołany kompletnie wysysa ze mnie resztki mobilizacji do wysiłku i niestety zdarzyło się kilka razy, że po prostu danego dnia sobie odpuściłem. Ale zdarza się też, że nawet w trakcie prób do programów na żywo, wyskakuję na godzinkę i zaliczam szybki trening, co paradoksalnie niby męczy mnie fizycznie, ale znakomicie wpływa na mój nastrój i ładuję mnie jakąś pozytywną energią. Zdaję sobie jednak sprawę, że tak duże zaangażowanie, szczególnie w dłuższej perspektywie, wymaga wielu poświęceń i odpowiedniego wyważenia. Tak, aby nie ucierpiały na tym rodzina i praca.

 

Po półrocznych przygotowaniach do HalfIronaman mogę stwierdzić , że jakieś doświadczenie treningowe już zebrałem. Jednak dopiero kilka dni temu zdałem sobie sprawę, że do naszego wielkiego sprawdzianu pozostała cholernie policzalna liczba dni. Ponieważ, jak chyba większość ludzi, mam tę fatalną cechę odkładania wielu ważnych spraw na później, w przypadku tego projektu również żyłem trochę ze świadomością, że czasu jest mnóstwo i właściwie to za poważne trenowanie i ogólnie za siebie zabiorę się od kolejnego poniedziałku. W ten prosty sposób przebimbałem kolejne tygodnie, aż na wielkim zegarze na stronie internetowej naszej imprezy, odliczającym czas pozostały do godziny startu pojawiła się złowroga kombinacja cyfr wskazująca równo 60 dni do godziny zero. Na szczęście był to właśnie poniedziałek i to do tego kończący najdłuższy długi weekend Europy, więc okazja na górnolotne postanowienia pojawiła się wręcz idealna. A ponieważ poważne zobowiązania mają większą moc sprawczą, gdy ogłaszane są na forum publicznym, dlatego niniejszym to właśnie czynię i chcę się z Wami podzielić swoimi ambitnymi planami, które będziecie mogli na bieżąco weryfikować i później wytykać mi niekonsekwencje. To chyba jedyny sposób i akt desperacji, żeby zrealizować założenia, o których z takim zacięciem i samouwielbieniem rozpisywałem się wiele miesięcy temu, kiedy perspektywa startu w Suszu była na tyle odległa, że wprost abstrakcyjna. Dziś powoli się materializuję i jeśli moje wcześniejsze cele mają być chociaż bliskie realizacji , to czas spiąć pośladki i naprawdę wziąć się do roboty. A oto postanowienia:

 

 1. Zaczynam realizować wszystkie elementy treningu przygotowane przez trenera Nettera.

 2. Trenuję minimum raz dziennie.

 3. Nie pije alkoholu – no chyba, że małe, zimne piwko od czasu do czasu po treningu – tak na zakwasy.

 4. Zaczynam stosować się do diety polecanej przez naszą dietetyczkę.

 5. Co najmniej raz w tygodniu piszę tekst o postępach w przygotowaniach na stronę Akademii.

 6. Codziennie wrzucam na Facebooka relacje z aktualnie wykonanych treningów i nie tylko.

 7. Idę do psychologa sportowego i walczę ze swoją słabą silną wolą.

 8. Nie podjadam córce słodyczy.

 9. Nie jem wieczorem świństw. Przepraszam. W ogóle nie jem wieczorem.

10. Zrzucam jeszcze kilka kilogramów, tak by po raz pierwszy od 16 roku życia zejść poniżej 90 kg. Podobno łatwiej będzie mi się biegało.

 

Poznaliście mój dekalog na najbliższych kilka tygodni. Zrobię wszystko, by funkcjonować zgodnie z tym planem. Chętnie poznam także Wasze cele i opisy postępów w przygotowaniach do Suszu. Szczególnie cenne są relacje debiutantów takich jak ja. Kolejny tekst zgodnie z zapowiedzią już w przyszłym tygodniu. A na regularne, krótkie relacje zapraszam już od dziś na www.facebook.com/maciekdowbor . Serdecznie wszystkich zapraszam do polubienia mojej strony. No i trenujcie dzielnie.

Powiązane Artykuły

8 KOMENTARZE

  1. Panie Macieju, czy udaje się Panu realizować pański dekalog ? Trzymamy z żoną kciuki żeby Pan wytrwał w swoich postanowieniach.

    PS.proszę pamiętać że pański kolega M. Dorociński ćwiczy jak sam przyznaje publicznie 3 godziny dziennie 🙂 chyba nie chce Pan być gorszy na mecie 🙂

  2. Dzięki za fajny wpis i link do strony zawodów. Bardzo ciekawe. Trzymam kciuki i kibicuję. Do zobaczenia za rok w Suszu 🙂 ale warunki do trenowania masz fenomenalne. Tylko korzystać. Może któregoś dnia podeślij nam kilka fotografi z miejsc gdzie trenujesz. [email protected]

    Pozdrawiamy!

  3. Fajnie ze zalapaliscie sie na Susz, ja spoznilem sie 2 minuty, ale zapewniam, ze w przyszlym roku nie odpuszcze i poscigam z Wami. Na szczescie mieszkam na Zielonej Wyspie i tego typu zawodow pomagajacych w przygotowaniach do triathlonu jest mnostwo w promieniu 50 km. Jak jade do pracy o 7 rano do pracy to nie moge sie nadziwic ile ludzi biega jezdzi na rowerze. Po prostu szok pod wieczor o 19 jak robie trase 40- 50 km to mijam okolo 30-40 cyklistow, a gdy biegam wieczorem to oklo 20-30 biegaczy i to w roznym wieku nawet po 70 tce. Mysle, ze to mjest fenomen, ten mocno postawil na uswiadomieniu obywatelom jak najdluzej byc sprawnym fizycznie to klucz do dlugowiecznosci. Mieszkam w miasteczku 28 tys ludzi nad oceanem w gorach, pogoda nas nie rospieszcza descz,wiatr, grad to normalka a ci ludzie cwicza, biegaja, jezdza na rowerze, jak ide na basen to zastanawiam sie czy dzisiaj poplywam czy tylko sie poobijam rekami i nogami o innych bo czasami plywamy na jednej linii 5-6 osob, masakra a mamy 4 baseny. Kiedys w biegu przystawilem sie do goscia mysle ze byl po 60 tce a ja po 40tce nie dal mi zadnych szans, odposcilem, na rowerze to szkoda gadac, bryki maja po 5-6 tys euro tak dla siebie, kiedys jed taki w moim wieku wyprzedzil mnie trasie z taka predkoscia, ze sie zastanawialem czy on mial elektryczny rower, no ale nie. Teraz przygotowuje sie do paru imprez charytatywnych ale tam ludzie sie scigaja ale jedna dla cyklistow najwazniejsza RING OF KERRY 180 km morderczej jazdy po gorach nad oceanem nawet sobie nie wyobrazacie jakie to uczucie o 6 tej rano wystartowac z Killarney by po godzinnej jezdzie w przepieknej scenerii wsrod 5 tys kolarzy jechac na zboczu gory z widokiem na ocean a wiatr nie pozwala ci zapomniec kto tu rzadzi. Na tej samej trasie, na przepieknym jeziorze, wrod parkow rozgrywa sie jeden z najciezszych triathlonow na swiecie HARDMAN http://www.hardman.ie/ ale nie dam rady w tym roku na pelnym dystansie 3,8-180-42 chce sprobowac na olimpijskim.

  4. „a gdyby tu było przedszkole w przyszłości…”
    deszcz to słabe usprawiedliwienie, bo na zawodach może padać a wtedy bezcenne jest nasze doświadczenie z takich trudnych treningów. Piszę to bo na własnej skórze amatora zapaleńca, przekonałem się ile mogą zdziałać km przejechane i jak bardzo poprawiają naszą równowagę na rowerze.
    PS 3 mam kciuki za wszystkich szczególnie za debiutantów

  5. Pozdrawiam!
    Jak zwykle od serca, Maciek. Tak trzymać! Będziesz następną Ikoną polskiego triathlonu. Po Łukaszu Grassie i Karolaku.
    Ale do rzeczy. Czytam Twój tekst i jak bym czytał o sobie. Też własnie uświadomiłem sobie, że „Susz, tuż, tuż”. A ja? Pływam chyba wolniej. Na rowerze, na 70 kilometrze mógł bym się przesiąść na „składak”, bo mam już dosyć. Bieganie……właśnie się zastanawiam, czy ten ból w lewym kolanie to przeciążenie, czy reumatyzm :-)). Dziesięć „przykazań”, na tą chwilę mam takie same, jak ty. Oczywiście oprócz pifka (bezalkoholowego ;-)). Coś mnie musi trzymać przy tych treningach aby na nie w ogóle wyjść. Po za tym tak cię polubiłem, że chyba w Suszu cię nie wyprzedzę…………, przynajmniej na starcie :-))!
    ps. może w końcu bym wyszedł pobiegać….ale własnie, o, zaczeło padać, więc jestem usprawiedliwiony.

  6. po dzisiejszym treningu nie możesz powiedzieć Maćku, że olewasz zakładki:)

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,773ObserwującyObserwuj
19,200SubskrybującySubskrybuj

Polecane