Jacek Załubski był jednym z zawodników, który wystartowali wczoraj w ramach mistrzostw świata 70.3 IRONMAN. W krótkiej rozmowie z Akademią Triathlonu zawodnik mówi, że wyścig był sporym wyzwaniem, ale całość uważa za doskonałe zakończenie sezonu.
Jacek Załubski jest jednym z Polaków, którzy wystartowali wczoraj w rywalizacji podczas mistrzostw świata na połówce St. George. Przed mistrzostwami mówił, że cały sezon podporządkował pod tę właśnie imprezę. – Jest to cel nr 1 w tym roku i jak na razie moje największe osiągnięcie w sporcie amatorskim – mówił w naszej rozmowie.
ZOBACZ TEŻ: Jacek Załubski: „Mam cel i go realizuję. Utah mnie motywuje”
Dzisiaj już po zakończeniu wyścigu Załubski mówi, że było to niesamowite przeżycie, a sam wyścig był ogromnym wyzwaniem. – Wyścig był zdecydowanie najtrudniejszy w mojej 4-letniej przygodzie z triathlonem i był taką wisienką na torcie. Wrażenia niesamowite, zimno, podjazdy, zjazdy, pofałdowana trasa biegowa, potem zrobiło się gorąco. No coś pięknego – mówi.
Wczoraj rywalizację rozpoczął od czasu 00:33:49 na pływaniu, co stawiało go w okolicach trzeciej setki w kategorii M35-39. Podczas jazdy na rowerze poradził sobie jednak już zdecydowanie lepiej, bo wyprzedził ogromną grupę zawodników.
– Zdecydowanie najtrudniejszy był rower. Chociaż z 300 miejsca po pływaniu udało mi się 150 osób wyprzedzić, to był on najbardziej wymagający. I jeszcze ten podjazd w kanionie – mówi.
Poradził sobie z zimnem
Wszyscy mieli wczoraj ten sam problem podczas startu, którym była niska temperatura wynosząca tylko kilka stopni. Zawodnicy szukali sposobów na ogrzanie się. Jacek mówi, że udało mu się jednak dość dobrze poradzić z zimnem, które odczuwał już później tylko podczas krótkich zjazdów.
– Całkiem dobrze. Owinąłem buty taśmą izolacyjną (same czubki), ubrałem bluzkę kolarską i rękawiczki. Na początku strasznie piekły uda, ale po ok. 10 km już było właściwie ok. No i na zjazdach dało się odczuć też ten chłód, ale te zjazdy trwały krótko – wyjaśnia.
Po dość dobrym biegu zawodnik zameldował się na mecie z czasem 04:38:23. Dało mu to 96. miejsce w grupie M35-39. Pozycja nie miała jednak aż takiego znaczenia, bo jak mówił wcześniej, sukcesem była możliwość wyjazdu i walki na trasie w St. George.
– Dziękuje rodzinie, żonie, dzieciom, przyjaciołom i trenerce Gosi Otworowskiej. To trzeba przeżyć. Wspaniałe i wymarzone zakończenie sezonu – powiedział.
Jak poradzili sobie inni polscy zawodnicy, którzy startowali wczoraj w St. George. Tego dowiecie się z naszego podsumowania.