3,5 tysiąca kilometrów w 19 dni…rowerem.

Do triathlonu prowadzą różne drogi. Niekórzy trafiają do niego z kolarstwa, jeszcze inni z pływania lub biegania. Są też tacy, którzy zabierają się za triathlon od zera, nie mając żadnej sportowej przeszłości. Nie wiemy, gdzie naszego dzisiejszego bohatera zaprowadzi jego przygoda, ale bardzo przypomina nam historię rowerowej eskapady Jerzego Górskiego, który w latach 80-tych wybrał się dookoła Polski, odwiedziając wszystkie ośrodki Monaru, zbierając podpisy pod zakazem siania maku w Polsce, z którego w domowych warunkach produkowano narkotyk. Michał Kosior też wsiadł na rower i pojechał…bardzo daleko. 

 

Michał Kosior

Zaczęło się od błahostki. Nie potrzeba wiele, aby rozniecić pasję w sercu 11-latka. Mi wystarczyła seria periodyków „Wally zwiedza świat”. Zapragnąłem podróżować, a na początek chciałem zobaczyć Europę. Wymyśliłem sobie, że pojadę na sam koniec Starego Kontynentu, czyli padło na Lizbonę. Nie pochodziłem jednak z zamożnej rodziny, tak więc podróż trzeba było zaplanować jak najoszczędniej. A co jest najtańszym środkiem transportu? Tak jest, ROWER!

 

Przygotowania rozpocząłem natychmiast. Rozrysowałem cały plan podróży, obliczyłem dzienne dystanse i zacząłem jeździć. I to dużo jeździć bo i do Lizbony z Łodzi przecież daleko. Jeździłem tak przez kilka miesięcy. Potem przyszła zima, a ponieważ byłem bardzo chorowitym dzieckiem, strach było w mróz wychodzić na dwór. To wystarczyło by entuzjazm osłabł, a idea wyprawy zaczęła popadać w zapomnienie. Na szczęście…byłem chorowitym dzieckiem i w maju znów mnie rozłożyło. Dwa tygodnie spędziłem zamknięty w pokoju, w którym jedyną rozrywką był  telewizor. A wiadomo, że jak telewizor to i Eurosport. A Eurosport w maju to Giro d’Italia. Byłem zachwycony kolarstwem i przypomniało mi się, że miałem w planach wyprawę. Z rodzicami wpadliśmy na genialny pomysł zapisania mnie do klubu kolarskiego, aby usprawnić przygotowania. Po kilku miesiącach treningów pod czujnym okiem trenera okazało się, że przez cały sezon organizowane są w Polsce wyścigi kolarskie dla dzieciaków. Pojechałem na kilka z nich i… wkręciłem się. Kolejny raz straciłem z oczu mój pierwotny cel, a jego miejsce zajął sport wyczynowy. Szło całkiem dobrze – tytuł wicemistrza kraju, powołanie do kadry Polski na Mistrzostwa Świata 2010, oraz przejście w 2012 roku do jednego z najlepszych wtedy klubów młodzieżowych w Polsce – GKS Cartusia Kartuzy ugruntowały we mnie przekonanie, że zawodowe kolarstwo jest właśnie tym, co chcę i mogę robić w życiu.

 

Los jednak spłatał mi figla i niemal z dnia na dzień okazało się, że przez problemy zdrowotne musiałem zrezygnować z roweru. To był dla mnie wielki szok, popadłem w depresję i straciłem wszelką ochotę do życia. Było naprawdę ciężko, wręcz tragicznie…

 

Kilka miesięcy spędziłem w agonii nie robiąc kompletnie nic. I pewnie trwałoby to nadal gdyby nie jedno wydarzenie, które odmieniło moje życie. Mianowicie, wpadła mi w ręce książka „Ucieczka do Afryki”  Mirosława Żuławskiego. Nie mam pojęcia co skłoniło mnie do czytania, przecież od dawna nie chciało mi się nawet wstawać z łóżka. W każdym razie dobrze się stało, książka zadziałała jak czarodziejska różdżka – przypomniała mi o marzeniu z dzieciństwa i od tego dnia zacząłem walkę ze swoją depresją. Walkę, która trwała kilka miesięcy i nie zawsze była łatwa, a wręcz momentami byłem gotów się poddać, na szczęście jednak zawsze mogłem liczyć na wsparcie rodziny oraz przyjaciół, wsparcie dzięki któremu ostatecznie wygrałem moją walkę. Wygrałem ją jednak trochę za późno, aby zdążyć przygotować podróż aż do Lizbony w wakacje 2013, więc podjąłem decyzję, że na początek wybiorę się do Paryża, przy okazji tak układając plan, aby spotkać się na miejscu z kolarzami kończącymi setną edycję Tour de France na Polach Elizejskich. Na przygotowania miałem miesiąc, zacząłem od małych dystansów – ok. 100 km, a zakończyłem, na 3 dni przed wyprawą treningiem 255-kilometrowym. W tym czasie również napisałem do miast znajdujących się na trasie przez stronę Couchsurfing.org, dzięki czemu udało mi się załatwić prawie wszystkie noclegi. 12 lipca około godziny 9 rano stanąłem pod swoim blokiem w otoczeniu kilku osób (w tym brata, który nawet odprowadził mnie spory kawałek), z załadowanymi sakwami przy rowerze i uśmiechem na ustach i po krótkim pożegnaniu – ruszyłem… Rozpoczęła się przygoda i to było coś niesamowitego, mając w głowie wszystkie trudności, które pokonałem, móc teraz jechać przed siebie w nieznany i piękny świat.

 

Cała podróż była niesamowitym przeżyciem, wypełnionym mnóstwem przygód, fantastycznych ludzi i wspaniałych miejsc. Po drodze pierwszy raz odwiedziłem rodzinę mieszkającą w Niemczech. Miałem też okazję na własne oczy zobaczyć największy wyścig kolarski na świecie i poczuć nieziemską atmosferę, która mu towarzyszy, czy na przykład obejrzeć po francusku film „Wolverine” w największym w Europie kinie – UGC. Było też oczywiście kilka trudniejszych momentów np. kontuzja kolana, kilkukrotne wygonienie mnie z autostrad przez policję, parę defektów roweru czy wielka burza przed Strasbourgiem, która spowodowała opóźnienie o kilka godzin – dotarłem na miejsce o północy. Jednak te „gorsze” chwile, o ile można o takich mówić będąc w podróży, były w zdecydowanej mniejszości.

 

3555-kilometrową trasę Łódź – Paryż – Łódź przejechałem w 19 dni, dziennie pokonując średnio 240 kilometrów. Mimo iż wcale nie było to łatwe, to przekonałem się, że jako 11-letni chłopak miałem rację – właśnie podróże rowerowe są tym co chce robić i tym co sprawia mi największą frajdę. Obecnie nie pozostało już we mnie nic z depresji, przez którą przechodziłem. Rozpocząłem studia pedagogiczne, dzięki którym odkryłem kolejną swoją pasję – pedagogikę oraz psychologię, w planach mam już kilka kolejnych wypraw na parę następnych lat, nadal prowadzę funpage, na którym informuję o kolejnych poczynaniach (serdecznie zapraszam na stronę: www.facebook.pl/BikeEuroTrip) i znów chce mi się żyć i czuję, że naprawdę żyję. A wszystko dzięki pasji i marzeniom, które nie pozwoliły mi upaść. 

 

Od redakcji: 

Też macie marzenia? Wystartować w triathlonie? Nic trudnego. Marzenia się spełniają…czasami ich realizacja odsuwa się w czasie, ale się spełniają. Powodzenia! 

Powiązane Artykuły

4 KOMENTARZE

  1. @Michał – czytając Twój art miałem przed oczami tego chłopaka, który rażony marzeniem pełen entuzjazmu wsiada na rower, tego, który rozpoczyna karierę sportową i tego, któremu świat wali się na głowę… bardzo się cieszę, że udało Ci się ponownie stanąć na nogi, wygrać z depresją i w końcu ruszyć swoją drogą. Gratuluje podróży do Paryża i trzymam kciuki za Lizbonę! Normalnie się wzruszyłem… starzeje się, nieuchronnie się starzeje:)))

  2. Można też połączyć obie pasje – triathlon i wyprawy rowerowe.
    Rok temu sezon zacząłem wyprawą z Polski do Stambułu, a potem startowałem w zawodach.
    W tym, robię odwrotnie. Najpierw kilka startów w triathlonie, a potem Gruzja, Armenia i Iran.

  3. to się nazywa zapał 🙂 gratuluje i życzę powodzenia.

    dodatkowo polecę stronę:
    http://biketheworld.pl/
    polecam poczytać o zapaleńcach którzy cały świat na dwóch kółkach objeżdżają. Z domu wyjechali prawie 4 lata temu…

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,702ObserwującyObserwuj
453SubskrybującySubskrybuj

Polecane