Jacek Krawczyk o roli przewodnika i kwalifikacji na igrzyska. „Mieliśmy mnóstwo przygód, które powodowały zamieszanie”

Łukasz Wietecki oraz Jacek Krawczyk miejsce na igrzyskach paralimpijskich we Francji zdobyli w ostatnim możliwym starcie okresu kwalifikacyjnego. Jak z perspektywy przewodnika wyglądała droga do Paryża? 

ZOBACZ TEŻ: Historia polskich triathlonistów na igrzyskach olimpijskich 

Dla Łukasza Wieteckiego oraz Jacka Krawczyka, rywalizujących w kategorii PTVI, okres kwalifikacyjny do igrzysk był niezwykle wyboisty. Pierwsze starty krzyżowały problemy techniczne, a na kilka tygodni przed zamknięciem okienka kwalifikacyjnego musieli zmienić plany ze względu na wypadek Krawczyka. Zdobycie miejsca w Paryżu zależało od ostatnich zawodów w Montrealu. 

Przed startem w Kanadzie zajmowali oni 11. miejsce w rankingu kwalifikacyjnym, tracąc do japońskiego duetu (zajmującego 9. miejsce) 58 punktów. Aby mieć szansę na start w Paryżu w Montrealu Wietecki oraz Krawczyk musieli wywalczyć minimum 3. miejsce przy założeniu, że Japończycy nie będą wyżej niż na 6. miejscu. W przypadku gdyby byli na 5. miejscu, polski duet analogicznie musiał zameldować się na 2. pozycji. 

Polacy założony plan zrealizowali w stu procentach. Wietecki i Krawczyk ulokowali się na 2. miejscu, a japoński tandem na 7. Oznacza to, że w ostatnim z możliwych startów awansowali aż o dwie pozycje w rankingu, zapewniając sobie przepustkę na igrzyska. 

Nikodem Klata: W sierpniu 2023 zostałeś mistrzem świata w Lahti. We wrześniu dowiedzieliśmy się, że zostaniesz przewodnikiem Łukasza. Skąd ta decyzja? Nie chciałeś skupić się bardziej na startach indywidualnych? 

Jacek Krawczyk: Propozycja bycia przewodnikiem dla Łukasza pojawiła się jeszcze przed Lahti. Wtedy powiedziałem, że chcę skupić się na mistrzostwach świata i dam odpowiedź dopiero po nich. Po mistrzostwach zastanawiałem się nad kolejnymi ciekawymi wyzwaniami i paratriathlon wydał mi się czymś bardzo interesującym. Od początku wiedziałem, że będziemy celować w igrzyska paralimpijskie. Myślę, że na takie zwykłe nigdy się nie dostanę, więc opcja pojawienia się w Paryżu była naprawdę kusząca. Ale połówki nie odpuszczam! (Śmiech) Tylko trochę ją przekładam. 

NK: Od początku było wiadomo, że chcecie starać się o igrzyska. To całkiem spore wyzwanie i spora presja, zwłaszcza że wszedłeś do świata, który był dla Ciebie prawie całkowicie obcy. 

JK: Czy to była dla mnie jakaś straszna presja? Wydaje mi się, że nie. To było dla mnie całkowicie obce, a sam proces poznawania na tyle intensywny i interesujący, że zabierał otoczkę stresu. Dla mnie to nie było też tylko sportowe wyzwanie. W startach z Łukaszem muszę uważać nie tylko na siebie, ale też na niego. Tutaj większym wyzwaniem była więc raczej kwestia rozwiązań „logistycznych”, z którymi wcześniej nie miałem do czynienia. 

Źródło: Archiwum prywatne Jacek Krawczyk

NK: Na walkę o igrzyska mieliście niewiele czasu. Trudno było Wam się zgrać? Odnalezienie się w roli przewodnika było wymagające? Co było najtrudniejsze?

JK: Najtrudniej było zdobyć zaufanie Łukasza. Udowodnić mu, że dobrze prowadzę. O ile na bieganiu Łukasz jest w stanie stosunkowo samodzielnie się poprowadzić, o tyle na rowerze i pływaniu ta odpowiedzialność spada na mnie. To ja muszę obrać trasę i prędkość. Moja pomyłka może oznaczać wypadek. Zaufanie budowaliśmy przede wszystkim przez wspólne treningi. Na początku ćwiczyliśmy bardzo dużo aspektów technicznych m.in. pokonywanie zakrętów. Dla przykładu: musimy być na tyle zgrani, żebyśmy razem przekładali środek ciężkości. Dlatego Łukasz musi mieć pewność, że ja nie robię nic głupiego (śmiech). 

NK: Mówisz, że ważne jest dobre zgranie. Ale co to właściwie oznacza? Macie opracowany jakiś system komunikacji, sposoby na strefy zmian?

JK: Specyfika zawodów wymusza na nas pewne zachowania. Na pływaniu trudno jest nam się komunikować. Jesteśmy połączeni specjalną linką przymocowaną do naszych kolan. Ja wiem, że muszę płynąć do celu. Łukasz wie, że kiedy linka za bardzo się naciąga, to on za bardzo ode mnie odpływa. Kiedy we mnie wpływa, wie, że musi skorygować swoją trasę. Na rowerze staram się po prostu sygnalizować mu wszytko za pomocą słów. Podaję mu hasła na zasadzie: „Siadamy, wstajemy”. Na biegu wygląda to podobnie. Dużo jest też przygotowania przed zawodami. Tłumaczymy sobie trasy, analizujemy je i omawiamy wspólnie, żebyśmy byli na nie jak najlepiej przygotowani. 

Źródło: Facebook Polski Triathlon

NK: W jednym z wywiadów mówiłeś: „start w paratriathlonie posiada też dodatkowo specjalne uregulowania dotyczące tego, na ile przewodnik może wspomagać zawodnika”. Co musisz zrobić, a czego nie możesz jako przewodnik? 

JK: To zależy od dyscypliny. Na pływaniu nie mogę się oddalić na więcej niż 1.5 metra, co uniemożliwia linka. Nie mogę też wypłynąć za bardzo przed Łukasza, tak żeby on płynął w moich nogach, bo płynąłby wtedy w polu draftu. Na rowerze nie ma raczej specjalnych ograniczeń. Na bieganiu nie mogę wyprzedzać Łukasza. Musimy biec albo równo, albo muszę być trochę w tyle. To on ma być tym, który nadaje tempo. Nie mogę też chwytać Łukasza. Są specjalnie wyznaczone strefy gdzie mogę go podtrzymać, żeby się nie zachwiał np. przy nawrotce. Łukasz musi też jako pierwszy przekroczyć linię mety. Nasze wspólne starty to kwestia wypracowania odpowiedniego systemu. Przepisy starają się ograniczyć do minimum to, że przewodnicy będą ciągnąć swoich zawodników. 

ZOBACZ TEŻ: Anna Wer o realiach crosstriathlonu: „Każdego dnia walczysz i balansujesz na cienkiej linie”

NK: Jak z Twojej perspektywy wyglądał okres kwalifikacyjny? Wydaje się, że był bardzo zmienny… 

JK: Dużo się działo (śmiech). Sporo było w tym okresie przeciwności losu. Z jednej strony czuliśmy, że możemy na tych igrzyskach być, bo nie odstawaliśmy od czołówki, z drugiej mieliśmy mnóstwo przygód, które powodowały zamieszanie. Nie łapaliśmy punktów, trudno było się dostać na listy. Do tego na końcówce kwalifikacji doszło do mojego wypadku. Tak naprawdę jechaliśmy do Montrealu i wiedzieliśmy, że to nasze być albo nie być. Może gdyby nie te wszystkie problemy wiedzielibyśmy już w kwietniu czy w maju, że jedziemy do Paryża. 

NK: Żeby zdobyć kwalifikację musieliście zrealizować ściśle określone założenia. Presja przed Montrealem była największa spośród wszystkich startów?

JK: Presja była. Szczególnie w kontekście startu, w którym braliśmy udział tydzień wcześniej. W Swansea nie poszło nam najlepiej. Czuliśmy, że nie pokazaliśmy tam swoich możliwości. Przed Montrealem był stres, bo nie do końca byliśmy pewni czy zdążyliśmy się odbudować i czy jesteśmy w stanie osiągnąć wynik, który dawałby nam odpowiednie miejsce w rankingu. 

NK: Co poczułeś kiedy przekroczyłeś linię mety i wiedziałeś, że kwalifikacja jest Wasza? 

JK: Szczerze mówiąc dużą ulgę (śmiech). Czułem też ogromną radość, bo wiedziałem ile było przeciwności losu, a pomimo to udało się nam zdobyć kwalifikację. 

Źródło: Facebook Polski Triathlon

NK: Do imprezy w Paryżu zostały niecałe dwa miesiące. Jak one będą wyglądały?

JK: W planach mamy krótki obóz w Szklarskiej Porębie. Krótki, bo jednak dalej pracuję zawodowo i nie jestem w stanie poświęcić się w 100% triathlonowi. Oprócz tego cały czas przygotowujemy się w Poznaniu i trenujemy razem na miejscu. 

NK: Turcja i Uzbekistan pokazały, że kiedy wszystko idzie zgodnie z planem, to jesteście bardzo mocni. Macie w głowach olimpijskie medale?

JK: Na pewno o nich marzymy. Nie stawiamy się w roli faworytów, ale skóry na pewno tanio nie sprzedamy. Zrobimy wszystko, żeby być jak najwyżej. Czy się uda wywalczyć medal? Zobaczymy. Zbroimy się i szykujemy. Staniemy na starcie na początku września i będziemy walczyć. 

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,772ObserwującyObserwuj
19,200SubskrybującySubskrybuj

Polecane